Idzie, idzie Mikołaj, niesie podarki...
Ech, jakże wiele bym dał, gdyby do przez gąszcze lat 50 wiara w świętego Mikołaja do mnie wróciła! Tak, jak niezmiennie towarzyszyła w dzieciństwie wzmagając oczekiwanie, kiedy to nareszcie ten dobrodziej się pojawi i zostawi cokolwiek pod choinką. Na miarę zasobności własnej kieszeni, będąc pomnym, że inni też na te podarki czekają.
O parę kroków bliżej tej wiary znalazłem się w dniu 27 grudnia ubiegłego roku, trafiwszy do odświętnie wystrojonej sali Awiżeńskiej Szkoły Średniej, gdzie w powietrzu też wisiało wielkie oczekiwanie uczącej się tu w młodszych klasach dziatwy na przybycie tego, kto niczym z rogu obfitości z pękatego wora sypie podarunkami.
Wojenne drogi por. Mikołaja Pawłowskiego
Boże Narodzenie w stalagu - kiełbasa z soczewicą
Święta Bożego Narodzenia należą do najbardziej rodzinnych. Zasiadamy w tym dniu całą rodziną do zastawionego w tradycyjne potrawy stołu, wspólnie przy migocącej światełkami choince śpiewamy kolędy. Przyjmując ten dar jako coś zwyczajnego, nie przychodzi najczęściej nam nawet do głowy, że były czasy (a w wielu przypadkach przecież są nadal), kiedy jedynym atrybutem Świąt była np. kiełbasa z soczewicą.
"Swoje pierwsze Boże Narodzenie po wybuchu II wojny światowej spędziłem w niemieckim stalagu w okolicy miejscowości Baderna", snuje opowieść swej wojennej młodości porucznik Wojska Polskiego w stanie spoczynku 86-letni Mikołaj Pawłowski.
Rok podobny do nawałnicy
Barbara Sidorowicz, znana poetka ludowa Wileńszczyzny, niedawno obchodziła piękny jubileusz urodzinowy. W przededniu Nowego Roku zadałem jej kilka pytań.
Basiu, jaki był Ci rok 2003?
- Pytasz, jaki był mi rok ubiegły? Otóż, podobny do nawałnicy, która niespodziewanie nadleci i zniszczy wszystko, siejąc zgrozę, a potem ogrzane słońcem wszystko budzi się do życia na nowo. Tak i ze mną było.
Pomoc w trudnych czasach
Miniony rok stał się dla szpitala w Solecznikach jednym z najtrudniejszych. Pogarszająca się sytuacja finansowa placówki zakończyła się reorganizacją szpitala, w ramach której połączono niektóre oddziały, zwolniono część personelu medycznego i technicznego. 25-lecie działalności szpital obchodził w warunkach braku środków finansowych na przeprowadzenie koniecznych prac remontowych. Miłym akcentem nienajlepszego okresu dla placówki medycznej była pomoc sponsorów, dzięki której pacjenci zyskali lepsze warunki do leczenia się, a medycy - do pracy.
- Każdy szpital powinien stale dbać o autorytet wśród mieszkańców. Trudno jest zaskarbiać zaufanie ludzi, kiedy na oddziale nie ma ciepłej wody, a pokoje bądź stołówka wymagają remontu.
Tradycyjna wystawa w muzeum
Szopki zapowiadają święta
Otwarcie wystawy miało miejsce 23 grudnia 2003 roku. Z tej okazji do muzeum tłumnie przybyli goście, a wśród nich: dyrektor administracji samorządu rejonu wileńskiego E. Puncewicz, radny, przewodniczący komisji oświaty, kultury i spraw młodzieży, dyrektor Tarakańskiej Szkoły Podstawowej T. Grygorowicz, starościna gminy niemenczyńskiej J. Bistrickiene, a także pedagodzy, dziennikarze, pisarze.
Wystawa skłaniała do refleksji nad potencjałem twórczym autorów, tworzyła okazję do porównania eksponatów. Należy zaznaczyć, że muzeum jest dumne z tego, iż w swojej kolekcji posiada wykonaną przez snycerza-samouka Wł. Downarowicza z Węgorzewa (Polska) szopkę, którą autor podarował muzeum.
W Wilnie czynna jest wystawa malarska Kazimierza Kubiszyna
Uzdrawiał ciała, ubogaca dusze
Ponad 40 lat temu Kazimierz Kubiszyn złożył przysięgę Hipokratesa, a potem z wielkim oddaniem leczył ułomności ludzkiego ciała. W szpitalach w Tomaszowie Lubelskim, w Krynicach koło Tomaszowa Lubelskiego, a od roku 1967 - w Międzyrzecu Podlaskim, pełniąc zarazem szereg funkcji społecznych. Od lat czterech jest już emerytem, a choć siedem krzyżykow na barach dźwiga, pozostaje niezwykle aktywnym życiowo, chłonnym świata i ludzi.
"Teraz, gdy już nie muszę udzielać się zawodowo, mam o wiele więcej czasu, by realizować swe artystyczne pasje" - uśmiecha się dobrodusznie pan Kazimierz. Właśnie: pasje w liczbie mnogiej, gdyż od lat ponad 20 ta do reszty wrośnięta w Podlasie niespokojna dusza brata się z malarstwem i rzeźbą, a ostatnio - również z poezją.
Ach, ten słodki bieg przez płotki..!
Że życie - to bieg przez płotki bez żadnej metafory, Anna Kostecka-Ambraziene wie jak naprawdę niewielu, gdyż 20 lat oddała uprawianemu na wyczyn sportowi. Lekkiej atletyce, zwanej jego "królową", a konkretniej - właśnie biegowi przez płotki na dystansie 400 metrów. Osiągając wyniki na najwyższym światowym poziomie, czego potwierdzeniem pasmo wielkich zwycięstw i ustanowiony 11 czerwca 1983 roku podczas memoriału braci Znamienskich na moskiewskich Łużnikach rekord globu w czasie 54.02 sek. Ten ostatni fakt powoduje, że nazwisko naszej rodaczki pozostanie po wsze czasy w lekkoatletycznych annałach. Przez rok i 11 dni była bowiem na "szczycie szczytów", nim Margarita Ponomariowa, inna zawodniczka ówczesnego Związku Radzieckiego, zatrzymała na mecie elektroniczne stopery na rubieży 53.58 sek.
Początki jak pańszczyzna
Urodzona 14 kwietnia 1955 w nieco odludnych Tarakańcach na Wileńszczyźnie Anna Kostecka gotowa jest okrzyknąć prorokiem każdego, kto w dzieciństwie wywróżyłby jej obecność na najbardziej wystawnych salonach "królowej sportu". Dzieciństwo bez ojca powodowało, że nie rosła niczym ciepłolubna fasolka pod folią, a i w obłokach bujać nie było kiedy, gdyż pomagała w czym się da matce, by cokolwiek ulżyć jej doli.