Emir Kir wysyła policję na intelektualistów

Na początku minionego tygodnia w Brukseli, mieście tolerancyjnym i kosmopolitycznym, jak lubią przechwalać się jego włodarze, odbywała się międzynarodowa konferencja konserwatystów pod szyldem National Conservatism, która zakończyła się niebywałym skandalem. Wydarzenie, w którym udział wzięli m. in. były premier Polski Mateusz Morawiecki, premier Węgier Viktor Orban, była minister spraw wewnętrznych Wielkiej Brytanii Suella Braverman, francuski polityk (były kandydat na prezydenta) Eric Zemmour, europarlamentarzyści Jacek Saryusz-Wolski, Ryszard Legutko, niemiecki kardynał Gerhard Muller, zostało zakłócone przez policję i ostatecznie rozwiązane.

Uczestnicy konferencji zebrali się w sali, która znajduje się w tzw. europejskiej części Brukseli. Jej właścicielem jest Tunezyjczyk, który – jak się później okazało – miał odwagę gościć tak niepożądanych w stolicy europejskości gości. Po dwóch godzinach od początku wydarzenia, nagle na miejscu pokazała się belgijska policja. Mundurowi oznajmili, że konferencja została zamknięta. Jest to nakaz Emira Kira, burmistrza dzielnicy Sainte-Josse-ten-Noode. Skrajnie lewicowy burmistrz pojaśnił, że zebrani na konferencję politycy, goście, eksperci think-tanków, dziennikarze zagrażają „bezpieczeństwu publicznemu”, stąd jego decyzja rozwiązania wydarzenia. No, a ponadto, jak zadeklarował miejscowy notabel, „skrajna prawica nie jest tu mile widziana”. Z relacji portalu „Brussels Times” wynika, że policja nie była agresywna. Najpierw „sprawdziła, jakie kroki należy podjąć, by przerwać konferencję”, a potem „stopniowo” zaczęła ją zamykać.

Gdy niebezpiecznych publicznie polityków wydalono z miejsca konferencji, okazało się, że są oni „niemile widziani” nie tylko tutaj. Wcześniej „niemile widziani” byli też w kilku innych miejscach w Brukseli, gdzie organizatorzy próbowali zarezerwować salę. Jednak właściciele sal byli uprzedzeni przez burmistrza, że zbankrutują, o ile zgodzą się gościć u siebie konferencję National Conservatism. W ten sposób m. in. agencja Edificio odwołała rezerwację sali Concert Noble, bo nie chciała zostać bankrutem. „Dzisiejsze wydarzenie w Brukseli są obrazem tego, w jaki sposób zachodnia lewica rozumie „wolność słowa”, skomentował skandaliczne poczynania burmistrza Emira Kira mecenas Jerzy Kwaśniewski, prezes Ordo Iuris, który był gościem konferencji. Z kolei organizatorzy wydarzenia, reagując na absurdalne zarzuty o rzekomym zagrożeniu dla porządku publicznego, napisali, że „goście, w tym szanowni uczeni i wybrani przywódcy, z przyjemnością słuchają cywilizowanej dyskusji”.

Cywilizowany inaczej włodarz miejscowej dzielnicy ze skrajnej lewicy nie był specjalnie oryginalny. Zachował się w takim duchu, w jakim został wychowany, czyli jak sowiecki politruk, który spacyfikował znienawidzonych burżujów. Tym razem w roli burżujów zostali obsadzeni konserwatywni politycy, wśród których byli przywódcy krajów bądź ministrowie rządów. Zachodnia lewica jednak tak się rozbestwiła, że wcale tym się nie przejmuje. Wie, że jest bezkarna. „Pojawiła się nowa wersja tradycyjnego kolonializmu. Tym razem dzikusami są konserwatywne plemiona gdzieś w Warszawie, Budapeszcie, Lublanie, Bratysławie. Są też takie w zachodniej części Europy. A kolonizatorzy rezydują w biurokratycznych strukturach Brukseli, Paryża, Strasburga i Luksemburga”, powiedział trafnie profesor Legutko, odnosząc się do żenującego skandalu. Zaś profesor David Engels napisał, że jako Belg „bardzo wstydzi się za swój kraj”. „Wolność zaczęła oznaczać niewolnictwo, pokój – wojnę, niewiedza – siłę”, dodał z Orwella.

Teraz muszę zwiększyć swój spokój, bo za chwilę napiszę, jak na prymitywny eksces zareagował inny polski profesor, niegdyś polityk konserwatywny, dziś robiący karierę w szeregach partii ze śmietnika liberalnej demokracji (jak w tej sytuacji należałoby powiedzieć). Paweł Kowal, bo o nim mowa, skandaliczne zachowanie buca z brukselskiej dzielnicy przyjął z zachwytem. „Posiedzenie Putinternu w Brukseli zamknięte przez policję. Brawo Belgia. Szkoda, że polazł tam były polski premier”, tak napisał zapalczywie demokratyczny Kowal.

Przed całkowitą kompromitacją Belgię uratował jej premier. Aleksander De Croo napisał na platformie X: „To, co wydarzyło się dziś w Claridge, jest nie do przyjęcia. Autonomia gminy jest kamieniem węgielnym naszej demokracji, ale nigdy nie może unieważnić belgijskiej konstytucji gwarantującej wolność słowa i pokojowych zgromadzeń od 1830 roku. Zakaz zgromadzeń politycznych jest niezgodny z konstytucją. Kropka”. Dobrze i to. Przynajmniej jeden głos pokazujący, że rozsądek nie całkiem jeszcze opuścił głowy polityków z rządzącego mainstreamu. Konferencja Narodowego Konserwatyzmu jest organizowana od 2019 r. przez holenderską Fundację Edmunda Burke’a i jest jednym z najważniejszych wydarzeń tego środowiska na świecie. W poprzednich edycjach brali udział m. in. obecna premier Włoch Giorgia Meloni i gubernator Florydy Ron DeSantis. W tym roku współorganizatorami kongresu w Brukseli są m. in. węgierskie Kolegium Macieja Korwina i Instytut Herzla z Jerozolimy. De Croo jest politykiem z innej opcji politycznej, ale w odróżnieniu od burmistrza Emira Kira czy chociażby posła Kowala szanuje elementarz demokracji, czyli wolne słowo.

Niestety, opisany brukselski skandal z udziałem skrajnie lewicowego burmistrza nie jest jakimś odosobnionym przypadkiem na Zachodzie Europy, gdzie liberalna demokracja rządzi niepodzielnie od dekad, coraz natarczywiej eliminując stamtąd demokrację właśnie. Przykłady nękania, zastraszania, sekowania z życia publicznego prawicy w krajach europejskich można podawać do woli. W Hiszpanii, na ten przykład, gdzie od kilku kadencji rządzi lewicowy rząd Pedro Sancheza składający się z lewicowej PSOE oraz komunistów z Sumar, konserwatyści są nie tylko marginalizowani, ale też atakowani fizycznie. Wydarzenia publiczne, manifestacje organizowane przez partię „Vox” muszą być chronione przez zastępy policji, bo inaczej „tolerancyjni” lewacy oraz ich dzicy sympatycy ukamienowaliby pewnie polityków tej partii.

Podobnie we Francji, która na swych sztandarach jeszcze od czasów rewolucji nosi hasło: „Wolność, Równość, Braterstwo”, konserwatyści, chrześcijanie nie mogą czuć się bezpiecznie w przestrzeni publicznej. Na Boże Ciało, gdy resztka francuskich katolików próbuje przejść ulicami swych miast w procesji, nie mogą tego uczynić bez ataków rozwydrzonych potomków jakobinów, którzy kijami i pięściami im próbują okazać swe „braterstwo”. Policja ma pełne ręce roboty, by ochronić maszerujących przed linczem. W Niemczech scenki są identyczne, gdy idzie o manifestowanie zahukanych tam katolików.

Tak dziś wygląda Zachodnia Europa, kolebka naszej zachodniej cywilizacji, niegdyś ostoja demokracji. Kilka dekad rządów lewicy wywróciła stary porządek. Marsz przez instytucje, o który postulował włoski komunista Altiero Spinelli, został zawierszony. Dziś media, uniwersytety, duże korporacje, urzędy publiczne są zdominowane i ujarzmione przez liberalną lewicę. Kłamcy i kłamczyni spod znaku Róży Luksemburg oraz Karola Marksa wiedzą, że nie mają szans na merytoryczną dyskusję gospodarczą, światopoglądową, kulturową i dowolną inną z prawicową konkurencją, dlatego uciekają się do przemocy administracyjnej, urzędowej, sądowej, gdzieniegdzie też fizycznej. Znając swą miałkość intelektualną boją się dyskutować z adwersarzami na argumenty, bo wiedzą, że wyjdą na głąbów i nieuków. Dlatego konserwatystów uznali za populistów i skrajną prawicę, z którymi nie wolno dyskutować. W ten to też sposób dochodzi do sytuacji, że niejaki Emir Kir rozpędza międzynarodową konferencję z udziałem premierów państw, ministrów, powszechnie szanowanych hierarchów kościelnych. Robi to w poczuciu całkowitej bezkarności.

Historia, niestety, uczy nas, że prześladowania politycznych oponentów tylko zaczyna się od administracyjnych szykan, kończą się niestety, na czerezwyczajkach i nocy długich noży...

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz