Jedyną nadzieją – „prawicowi populiści” z Polski

Szaleństwo nielegalnej emigracji na Stary Kontynent trwa. Trwa i nasila się. Stara Dama jedynie bezsilnie przygląda się, jak młodzi, zuchwali, agresywni „uchodźcy” wdzierają się do jej domu, niszcząc i grabiąc rodowe srebra.

Na naszych oczach trwa ostatni właściwie już bój o Europę. O jej być albo nie być taką, jaką stworzyli ją przez wieki i pokolenia jej chrześcijańskie narody. Setki tysięcy nielegalnych migrantów z Czarnego Lądu oraz Azji wdzierają się przez dziurawą jak szwajcarski ser granicę Unii, a to przez Grecję, a to przez włoską Lampedusę, a to przez hiszpańską Ceutę. Prą do upragnionego raju, jakim jawi się im Europa. Parszywa, niewierna, zdemoralizowana, ale za to bardzo bogata. I te bogactwo nęci, socjał (szczególnie niemiecki) korci, dlatego są gotowi ryzykować wyprawy przez morze na łódkach, pontonach, gumowych szalupach, płacąc przy tym przemytnikom ludzi za każdy rejs bajońskie sumy. „Właśnie rozstrzyga się ostatnia bitwa o kształt Europy. Stawką jest nie tylko trwała zmiana struktury społecznej Starego Kontynentu. Chodzi o zachowanie suwerenności państw”, trzeźwo ocenia sytuację ostatnich tygodni i miesięcy warszawska dziennikarka Marzena Nykiel.

Włoska Lampedusa, najbliższy ląd należący do Europy na szlaku przemytniczym migrantów z Afryki, stała się wręcz symbolem armagedonu. Malutka wysepka, malownicza i do niedawna spokojna, której mieszkańcy żyją z rybołówstwa i turystyki, została dosłownie zalana tysiącami muzułmańskich młodych mężczyzn, symulujących biednych uchodźców. Bezradni mieszkańcy Lampedusy wołają o pomoc, ale rząd w Rzymie też znalazł się w sytuacji świadczącej o niemocy radzenia z sytuacją, którą sprowokowali inni. Bruksela i Berlin. Teraz szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen owszem odwiedziła Lampedusę, ale jej wizyta na wyspie zamiast uspokoić mieszkańców, tylko upewniła ich jeszcze bardziej, że jest beznadziejnie. Szefowa KE przybyła bowiem, zobaczyła i... okazała swą niemoc poprzez dziesięciopunktowy plan ratunkowy. Jak zauważa profesor Tomasz Grosse, ekspert do spraw europejskich z Uniwersytetu Warszawskiego, już w pierwszym punkcie planu ratunkowego mówi się o potrzebie relokacji nielegalnych migrantów. Czyli innymi słowy wysyła się sygnał mafiom przemytniczym, że Europa gotowa do przesiedlania wysyłanych przez was ludzi w głąb kontynentu. Biznes wasz więc będzie kwitł. W kolejnym punkcie jest mowa o unijnej instytucji Frontex, która dzielniej niż dotychczas ma stać na straży unijnych granic. Jest to groteska, zauważa profesor Grosse przypominając, że Fontex już od lat koncentruje się nie na ochronie granic tylko nad prawami migrantów w poszczególnych krajach unijnych. Tak sformatowali działalność tej agencji lewicowo-liberalni decydenci Unii. Jeszcze inny punkt planu ratunkowego mówi o opłacaniu się Tunezji w zamian za zobowiązanie się tego kraju do powstrzymywania przemytników i nielegalnych imigrantów na jego terytorium. Opłacanie się idzie opornie, nieterminowo, skąpo, więc rząd Tunezji wędrowników z głębi kontynentu pozbywa się ze swego terytorium, zamiast ich powstrzymywać. Odkupywanie się zresztą jest drogą donikąd, historia o tym już coś wie. „Reasumując – wspomniane 10 punktów pani von der Leyen to przykład bezsilności i kompletnego rozmijania się z rzeczywistością”, podsumowuje całość ekspert z Warszawy.

Tymczasem brukselska lewicowo-liberalna śmietanka cały problem z nieradzeniem z nielegalną migracją próbuje zwalić na „prawicowych populistów” z takich krajów jak Węgry i Polska, bo blokują wspólne rozwiązanie zagadnienia, przewidujące obowiązkową solidarność w dzieleniu się kwotami nielegalnych migrantów (jeżeli któreś państwo odmówiłoby przyjęcia migrantów, miałoby za to zapłacić). Podczas dyskusji w Parlamencie Europejskim nad paktem migracyjnym europoseł z Niemiec i lider europejskiej partii EPL Manfred Weber mówił bez ogródek, że ani w Niemczech, ani w Austrii, ani we Włoszech nie ma już wolnych mieszkań dla emigrantów. Teraz – w domyśle – jest czas na Wschodnie Płuco, że użyję historycznego określenia naszej części kontynentu, by okazała solidarność. Niech to Polacy, Węgrzy, Litwini, Łotysze, Estończycy, Czesi, Bułgarzy, Słowacy, Rumuni szykują klucze dla „biednych ludzi”. Ilu ich zostanie wysłanych oraz jaka będzie cena za ewentualne nieprzyjęcie, oczywiście zadecyduje Bruksela. „Takie są porządki w Unii”, jak kiedyś w analogicznej sytuacji straszył Polaków ich rodak, pełniący wówczas wysoką funkcję w UE.

Relokacja oprócz dodatkowych zarobków dla mafii przemytniczych oznacza też dramatyczny spadek bezpieczeństwa dla tych, którzy przekażą klucze od mieszkań dla muzułmańskich migrantów. Szwecja, Francja, Belgia, Niemcy i inne państwa, które ubogaciły się dużą liczbą uchodźców, poczuli na własnej skórze, czym jest multi-kulti. Europoseł Patryk Jaki podzielił się ostatnio statystyką na ten temat. Oto jej wyrywek: „W 2021 roku co drugi sprawca agresji seksualnej w Hiszpanii to obcokrajowiec, a co piąty pochodzi z Afryki. W Niemczech w morderstwo zamieszany jest ośmiokrotnie częściej imigrant z Afganistanu i Pakistanu niż rodowity Niemiec. W Niemczech 20 razy, we Włoszech 17 razy, w Hiszpanii 14 razy częściej podejrzany o przestępstwo jest Algierczyk niż rdzenny mieszkaniec tych krajów. Według badań z 2016 r. 72 proc. francuskich muzułmanów chce wprowadzenia szariatu”. Takie są twarde dane, które nie kłamią.

Lewica tak złotoustnie broniąca praw kobiet, tak bardzo pragnąca chronić ich przed „piekłem kobiet” (za co uważa urodzenie niechcianego potomstwa), tym razem żadnego piekła nie widzi. Udaje, że nie dostrzega maltretowanych, poniżanych, a nawet gwałconych Europejek przez muzułmańskich przybylców. Ba, w wielu europejskich krajach statystyki przemocy, której sprawcami są migranci, są skrzętnie utajane. Media głównego nurtu też solidarnie nie informują o tym. Doszło do tego, że zwykli Niemcy np. nauczyli się czytać między linijkami. Jeżeli media podają, że sprawcą przestępstwa jest „mężczyzna” – znaczy emigrant, bo gdyby był Niemcem, to media obowiązkowo o tym poinformowałyby. Takie zachowanie władz lewicowo-liberalnego chowu wywołuje potężną erozję zaufania do nich ze strony zwykłych obywateli, którzy mają dość dyktatu politycznej poprawności i ideologicznych odskoków rządzących. Jak to jest możliwe, że Unia, potęga światowa, jeżeli chodzi o jej potencjał gospodarczy, finansowy, technologiczny, wojskowy, nie może ochronić swych granic przed blaszanymi łódkami migrantów? Tereny łowieckie na morzach i oceanach lepiej są chronione przez rządy poszczególnych europejskich państw niż ich granice. Bo kalmary, dorsze i łososie na stołach ekskluzywnych francuskich restauracji są ważniejsze dla władz niż los ich obywateli, obawiających się wyjść z własnego mieszkania na spacer po zapadnięciu mroku.

Wojna w Izraelu, która zaskoczyła wszystkich i Żydów, i Europejczyków, pokazała jeszcze jedną ciemną stronę nielegalnej migracji. Po szoku, jaki wywołał nagły atak Hamasu na Izrael, dla wielu w Europie przyszedł jeszcze inny szok. Oto, np. w Berlinie, Niemcy z przerażeniem zobaczyli, jak na ulice ich miast masowo wychylają się Palestyńczycy, by świętować napaść Hamasu na znienawidzonych Izraelitów. Do zaskoczonych Berlińczyków zaczęła docierać myśl, że polityka migracyjna ich byłej kanclerz Angeli Merkel nie dość, że pogrążyła ich kraj w chaosie, to jeszcze spowodowała to, że migranci wojny ze swej ojczyzny przenieśli na ich ulice.

Tylko „prawicowi populiści” z Polski, gdzie niedługo odbędą się decydujące wybory parlamentarne, mogą ochronić naszą cywilizację. Życzmy im sukcesu...

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz