Genderowy program indoktrynacji w szkołach

Rimantas Dagys, wieloletni parlamentarzysta, który opuścił szeregi konserwatystów, gdy ci zaczęli gwałtownie skręcać w lewo w sprawach ideologicznych, napisał wspaniały tekst, demaskujący ministerstwo oświaty w jej prawdziwych intencjach wdrażania nowego „Programu nabywania doświadczeń życiowych” (Gyvenimo įgudžių programa).

Program już od aktualnej jesieni jest obowiązkowy we wszystkich szkołach na Litwie. Został przygotowany w tajemnicy przed rodzicami, bez żadnych z nimi konsultacji, choć jego istota dotyczy wychowania ich dzieci. Wychowania również w dziedzinie seksualnej, która to sfera jest szczególnie delikatna u dzieci, dlatego rodzice muszą w pierwszej kolei o niej się dowiedzieć, zanim program trafi do podręczników, a potem do szkół. Gwarantują im to Konstytucja oraz litewskie ustawy.

Tymczasem żadnego dialogu z rodzicami nie było. Może dlatego, jak ironizuje Dagys, że minister oświaty konserwatysta Gintautas Jakštas ma problem z odpowiedzią na pytanie: ile płci ludzkich istnieje. Pytanie owszem nieco impertynenckie wobec inteligencji człowieka. Do niedawna jeszcze nikomu do głowy nie przyszłoby, by go zadawać. Ale takie na Litwie nagle przyszły czasy, że trzeba... Minister odpowiedział, że nie wie. Bo nie ma wystarczających kompetencji w tej materii. Słucham? Nie ma kompetencji? Za przeproszeniem, Pani sprzątająca w ministerstwie (z całym szacunkiem dla sprzątających pań) ma kompetencje, minister nie ma. Sprzątaczka wie, że jest mężczyzna i kobieta, Jakštas jest pozbawiony takiej wiedzy. Jest niekompetentny w temacie.

Ale gdy Dagys pisał swój artykuł, jeszcze nie wiedział, że kompetencji w sprawie płci ludzkich brakuje nie tylko ministrowi oświaty i nauki, lecz i całemu rządowi na czele z premier Ingridą Šimonyte. Okazało się to w Sejmie podczas godziny rządowej, gdy poseł Aidas Gedvilas zrozpaczony niewiedzą ministra Jakštasa analogiczne pytanie zadał premier Šimonyte. Ta z głupkawym uśmieszkiem na twarzy odpaliła, że nie wie, o jakie płcie poseł pyta. „Może o te pływające po rzece”, coś tam ględziła. W języku litewskim bowiem słowo „płeć” – lytis oznacza w kompozycji ze słowem lód również krę rzeczną. I tak właśnie szefowej rządu Litwy pytanie posła o płcie ludzkie się w głowie ułożyło. Gdy na Radzie samorządowej w mieście Wilnie analogicznie o mnogość ludzkich płci została zapytana aktualna wicemer odpowiedzialna za oświatę, to chciała biedaczka uciekać w popłochu z sali do kabinetu dyrektora administracji, by tylko nie odpowiadać na straszne, jak widać, dla demiurgów nowoczesności pytanie.

Można nawet byłoby setnie się uśmiać z głupoty przepytywanych, którzy ze strachu przed genderowymi „jaczejkami”, karzącymi niepoprawnych politycznie polityków w materii transgender powszechnym wyszydzeniem i wykluczeniem, gdyby nie świadomość, że jest nie do śmiechu. Ministrowie nie wiedzą, ile jest płci ludzkich, ale za to uczniowie wiedzieć będą tak, jak ich nauczą zgodnie z treścią zawartą w podręczniku „Program nabywania doświadczeń życiowych”. A tam zgodnie z „nauką” gender jest przepisane, że bywają osoby transseksualne, biseksualne, niebinarne i ect, ect... leci dalej cała długa lista niedorzeczności. Autorka programu Daiva Šukytė zapytana przez dziennikarzy, czy w ogóle była potrzeba wprowadzania do szkół tak „kontrowersyjnych” tematów, odparła, że tak. Bo tego domagają się od Litwy międzynarodowe organizacje, tłumaczyła. Szkoda, że nie wymieniła, jakie. Czy może chodzi o jakieś światowe zrzeszenie wyznawców gender studies, a może o międzyplanetarne stowarzyszenie płynnych płciowo gender fluid? Gdy jednak została dopytywana w kontekście oburzenia rodziców takimi treściami, natychmiast się zreflektowała objaśniając, że „rodzice nie rozumieją, co czytają”. Bo gdyby rozumieli, to od razu pojęliby, że te wszystkie „kontrowersyjne” tematy wychowania seksualnego ich dzieci wcale nie są obligatoryjne. Tylko dla tych, którzy sami są ciekawi. Kto nie chce, nie musi. Ależ nam jasne od razu wszystko się stało po takich wyjaśnieniach. To oznacza, że w podręczniku 10 proc. wszystkich treści ma być jako nieobowiązkowy suplement, aha. Dla amatorów. Dodajmy tylko, że taki wykręt jest ulubionym w arsenale genderystów przyłapanych na szczególnie sprzecznych z prawem działaniach. Wtedy twierdzą, że te sprzeczne z prawem treści są nieobowiązkowe. Gdy WHO zostało przyłapana swego czasu na tym, że promowała na swych stronach w gruncie treści o naturze pedofilskiej w ramach właśnie seksedukacji dzieci w wieku 6 lat, to wyparło się tym samym właśnie sianem. Nieobowiązkowe.

Dagys bardzo przytomnie odpowiada tym wszystkim, którzy się łudzą, że podręcznik „Program nabywania doświadczeń życiowych” można jakoś pokoregować, poprawić jego treść. Nie można, ucina. I tłumaczy, że tak jak nie da się zbudować nowoczesnego budynku na krzywych, zbutwiałych fundamentach, bo się rozwali. Tak samo nie wolno korygować programu, który został ułożony w całości na fundamencie ideologii gender z jej teorią mnogości płci czy konstelacji związków rodzinnych. Inni, którzy przestudiowali podręcznik, zwracają uwagę, że został on niemalże w całości wypłukany z takich pojęć jak mama, tata, rodzina, miłość, uczucia, odpowiedzialność. Dagys zarzuca w związku z tym w swym artykule, że konserwatyści ignorują obowiązujące na Litwie ustawy, promując treści sprzeczne z ich założeniami. W tym kontekście przypomina o Ustawie o wzmacnianiu rodziny, o której istnieniu, przypuszcza chrześcijański polityk, konserwatyści nawet nie wiedzą.

Może nie wiedzą. Wiedzą za to doskonale o Ustawie o ochronie niepełnoletnich przed szkodliwą informacją, bo sami ją przed ponad dekadą uchwalali w celu ochrony młodzieży przed indoktrynacją homoseksualną propagandą. Teraz sami indoktrynują, czyniąc szpagaty intelektualne na miarę czempionów olimpijskich w gimnastyce artystycznej. Profesor Kęstutis Masiulis, poseł konserwatystów, zapytany, jak wytłumaczy, że najpierw głosował za ustawą chroniącą młodzież przed szkodliwą homoseksualną propagandą, a teraz popiera „Program…” myczał w charakterystyczny dla siebie sposób jak cieląca się jałówka, ale wycielić się i tak nie dał rady. To znaczy – nie dał rady wyjaśnić jawnej sprzeczności.

Oburzeni rodzice protestują. Forum Rodziców Litwy szuka pomocy u prezydenta, który popiera rodziców, żądając nieśmiało zawieszenia podręcznika na kołku do czasu przygotowania specjalistów wykładowców oraz skorygowania jego treści. Część merów zszokowana ideologiczną agresją wobec nieletnich zapowiedziała, że w szkołach na terenie ich rejonów przedmiot wykładany nie będzie. Oczekują przywrócenia konstytucyjnego porządku na Litwie i elementarnego respektowania prawa przez rządzących. Dodajmy, że taki akt obywatelskiego nieposłuszeństwa wydaje się być konieczny. Inaczej nie obronimy konstytucyjnego prawa rodziców do wychowywania ich dzieci. W Belgii na przykład, gdzie gender rewolucja poczyniła znacznie większe postępy niż na Litwie, program „Z życia relacyjnego, uczuciowego i seksualnego” jest wdrażany w tamtejszych szkołach wbrew woli rodziców, którzy nie mają żadnego wpływu na jego treści. I tam już nikt nawet nie kryguje się, że jest on nieobligatoryjny, że tylko dla chętnych. Jest obowiązkowy dla wszystkich. Zdruzgotani rodzice nie mają głosu.

Na Litwie, jak na razie, nauczyciele „nejaukiai tyli”. Lietuvos jaunimo organizacja (utrzymywana za granty z różnych postępowych funduszy), jak niegdysiejsi komsomolcy emituje potrzebę programu, którego – jej zdaniem - uczniowie są bardzo ciekawi. Lepiej „uczyć się o masturbacji niż matematyki”, zauważa złośliwie Dagys. Cóż w sytuacji tak bezwstydnego ataku ministerstwa oświaty na prawa rodziców i prawa dzieci do nauki wolnej od ideologii, zostaje nam jedynie powtórzyć za głównym bułhakowskim bohaterem z książki „Psie serce” Szarikowym: „W pieczku etu knigu, w pieczku...”!

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz