Beatyfikacja Ulmów – rżenie patointeligencji

Beatyfikacja Ulmów, 7-osobowej rodziny ze wsi Markowa w województwie Podkarpackim, była pierwszym w historii Kościoła katolickiego przypadkiem, kiedy na ołtarze została wyniesiona cała rodzina. Wywołała duże zainteresowanie w Polsce i na świecie, no... może z wyjątkiem Niemiec.

Heroiczna postawa polskiej rodziny, która świadoma kary za ratowanie Żydów podczas II wojny światowej i tak zdecydowała się na czyn bezprzykładnej odwagi z miłości do bliźniego, musi inspirować i budzić podziw. Przedstawia też w innym świetle postawę Polaków pod okupacją niemiecką niż ta, którą często próbują narzucić opinii publicznej określone środowiska w Polsce i na świecie. I, być może, to ta ostatnia okoliczność była powodem, że w kraju sprawców, czyli w Niemczech, temat niemal w całości został przemilczany. Zamiast opisać i opowiedzieć historię prawdziwego człowieczeństwa ku przestrodze potomków tych, którzy holokaust na ziemi polskiej zorganizowali i z niemiecką precyzją przeprowadzili, media nad Łabą i Renem historię tę solidarnie ukryli. Tak jak by chcieli, by ignorancja młodych Niemców w temacie tylko rosła, nie zaś malała (sondaże wykazują, że absolutna większość niemieckiej młodzieży sądzi, że ich potomkowie albo pomagali podbitym narodom gnębionym przez nazistów, albo sami byli ofiarami tych ostatnich; i tylko znikomy ułamek przyznaje, że ich potomkowie byli sprawcami). Nieliczne media, które dały wzmiankę o uroczystości w Markowej, temat przedstawiały jako akcję polityczną rządzącej partii PiS (vide „Die Tageszeitung” z jego tytułem „PiS beatyfikował Polskę”), albo złośliwie równoważyły temat z odpowiedzialnością Watykanu za rzekomy flirt z nazistami. DPA, opisując temat mordu na rodzinie Ulmów przez Niemców, nie potrafiła powstrzymać się przed stereotypowym i nieprawdziwym na dodatek zarzutem o współpracy Watykanu z nazistami. „Rola Watykanu w czasach nazizmu”, która „do dziś budzi kontrowersje” w szczególności ma odniesienie do papieża Piusa XII. DPA imputuje, że był on zamieszany w konszachty z niemieckimi nazistami, choć w rzeczywistości robił on wszystko, by ratować Żydów (w samym Rzymie kościoły katolickie ukrywały ponad 3 tysiące Żydów), a ideologię nazizmu odważnie potępił w encyklice „Mit brenende Sorge”.

Można stawiać tezę, że dla Niemców temat beatyfikacji rodziny Ulmów okazał się być wyjątkowo trudnym z racji tego, że obawiają się oni, iż ta polska rodzina może stać się symbolem heroizmu tysięcy innych (IPN na dzisiaj posiada dowody na tysiąc przypadków, gdy Polacy zostali pozbawieni życia przez Niemców za ukrywanie bądź pomaganie Żydom). Może w ten sposób zaburzyć narrację, pieczołowicie podgrzewaną przez wielu na świecie, o współwinie Polaków w dokonaniu holokaustu w ich kraju.

Ks. Adam Boniecki, wieloletni redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”, z wielką właśnie pieczołowitością zadbał w swym tekście na łamach wspomnianego pisma, by gloria beatyfikacji heroicznej rodziny Ulmów nie przesłoniła szerszego kontekstu. Kontekstu „zbrodniczego antysemityzmu” Polaków. Ów to antysemityzm – zdaniem duchownego – spowodował, że po tragedii Ulmów inne polskie rodziny w Markowej zaczęły masowo mordować Żydów, których wcześniej ukrywali. Ks. Boniecki opierając swą wiedzę o bardzo wątpliwe źródło, o którym powiemy później, mówi o 24 Żydach zamordowanych przez wystraszonych chłopów z Markowej. „Beatyfikacja, ba, nawet czekanie na nią było związane z wymazaniem tła, historycznego kontekstu. Jakbyśmy zapomnieli o koszmarze całej ideologii zbrodniczego antysemityzmu” – napisał duchowny, powielając kłamliwe tezy o rzekomym mordzie na 24 Żydach w Markowej „Wymazane tło” szczęśliwie dla duchownego, reprezentującego w Polsce tak zwany „Kościół otwarty”, namalował od nowa swego czasu profesor Jan Grabowski, uczony o szczególnie zszarganej reputacji w Polsce, ale to nic. Ważne że profesor ustalił w oparciu o świadectwo niejakiego Jahudy Ehrlicha, Żyda ukrywanego przez Polaków w pobliskiej Sieczy, który w Markowej nigdy nie był, iż do kaźni na 24 Żydach doszło. Profesor, który był przydybany przez polskich historyków na manipulacjach i nawet intencjonalnych kłamstwach na temat holokaustu w Polsce, i tym razem nie zainteresował się świadectwem innego Żyda Izaaka Segala, który w omawianym czasie w Markowej przebywał, gdyż był tam ukrywany przez miejscowych chłopów. Otóż Segal twierdzi, że to, co opowiada Grabowski, jest kłamstwem. Przed kilkoma laty do 86-letniego Segala, który żył wówczas w Hajfie, zadzwonił redaktor Grzegorz Górny. W audycji radiowej na żywo rozmówca Górnego zapewnił, że jest nieprawdą, by Polacy mordowali w Markowej Żydów po śmierci Ulmów. Myślę, że Grabowski musiałby poczuć się jak niepyszny w takiej sytuacji, słysząc kolejny dowód swej ignorancji. Dyskomfort moralny musiałby odczuć również na jednej z konferencji naukowych w Warszawie, gdy usłyszał od profesora Mateusza Szpytmy, wiceprezesa IPN (a prywatnie krewnego rodziny Ulmów), że w Markowej wojnę przeżyło 21 Żydów, z których część żyła jeszcze w roku 2014. Nie wiem, czy tak było. Ogólnie nie jestem pewien, czy osoba pokroju profesora Grabowskiego może czuć się zażenowana z powodu zarzucanych jej anaukowych poczynań albo zwykłych intencjonalnych kłamstw.

Beatyfikacja rodziny Ulmów dla wielu okazała się solą w oku z różnych przyczyn. Dla skrajnej lewicy w Polsce szczególnie bolesna była sprawa precedensowego wyniesienia na ołtarze dziecka nienarodzonego (Wiktoria Ulm była w zaawansowanej ciąży w momencie jej kaźni przez Niemców). A co jeżeli po tym zaczną się pielgrzymki obrońców dzieci nienarodzonych do Markowej, straszyli sami siebie nowocześni wyznawcy zdrowia reprodukcyjnego kobiet. Odetchnęli z ulgą tylko po tym, gdy ostatecznie się okazało, że dziecko przyszło na świat w trakcie kaźni, więc nie może być uznane za nienarodzone.

Do tego wątku zresztą sprowadzała się „intelektualna” dyskusja polskich elit inteligenckich na zamkniętej grupie twittera dla artystów. Patointeligenci, władający intelektem pokroju oficera Armii Czerwonej, który uznał Polaków za naród wysoce „niekulturnyj”, bo w Wilnie, dokąd przybył pociągiem, na dworcu nigdzie nie znalazł woszebojki (o czym świetnie opisał w swej książce „Zapiski oficera armii czerwonej” Sergiusz Piasecki), debatowali nad grafiką przedstawiającą błogosławioną rodzinę Ulmów. Była minister kultury z czasów rządu PO-PSL Małgorzata Omilanowska dworowała sobie na temat ikonki: „Te złote kółko na brzuchu (brzemiennej Wiktorii) to naprawdę czad”. „Bo to pigułka dzień po”, odpowiedział jej Jacek Dehnel na równie rynsztokowym poziomie. Dehnel jest pisarzem i gejem, kandyduje aktualnie do Sejmu RP z ramienia Nowej Lewicy. Gdy wpisy „kulturnych” intelektualistów wyciekły z zamkniętej grupy artystów, gdzie nawiasem mówiąc nikogo nie bulwersowały, spowodowały to, że autorzy dowiedzieli się przynajmniej, co o nich myślą Polacy. Cytować za dużo nie będziemy, myślę jednak, że zdanie Jakuba Szymczaka, fotografa w Kancelarii Prezydenta, warte jest odnotowania. Napisał on trafnie, że zdaniem pisarza Dehnela „naziolska kula – to pigułka dzień po”. Cóż za wybujały pokaz „wrażliwości” i „empatii”. Nie dziwi więc, że całość wypocin patointeligenta komentator podsumował jako „rżenie kandydata lewicy do Sejmu”. Równie dosadny był wiceminister spraw zagranicznych Polski Paweł Jabłoński, który nie owijając sprawy w bawełnę napisał, że niby „artyści, ludzie kultury. A tak naprawdę – najgorsze bydło. Drwiny i szyderstwa z rodziny, która oddała życie za swych sąsiadów, z małego dziecka zamordowanego przez Niemców (...)”. Po czymś takim „Dehnel i Omilanowska powinni znaleźć się na absolutnym marginesie”, napisał minister. Czy może być jednak jeszcze gorszy margines niż współczesna Nowa Lewica? Oto jest pytanie...

Męczeńska śmierć polskiej rodziny, możemy to biblijnie odnotować, obnażyła zamysły serc wielu...

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz