Niech się wykluwa nowa historia

W zeszłym tygodniu prezydent Andrzej Duda złożył niespodziewaną wizytę w Kijowie. Tam jako pierwszy od rozpoczęcia wojny przywódca państwa wolnego świata przemawiał w Radzie Najwyższej, oklaskiwany na stojąco przez wybrańców ukraińskiego narodu. Takie wizyty przechodzą do historii i mogą zmieniać jej trudne karty.

Polska od samego początku wojny na Ukrainie udowodniła, że jest najbliższym, najbardziej oddanym sojusznikiem i przyjacielem zaatakowanego przez Rosję sąsiada. Dostarczyła Ukrainie ogromnej pomocy na różnych polach, od wsparcia gospodarczego i politycznego poczynając, a na pomocy uchodźcom i dostawach sprzętu wojskowego kończąc. To właśnie polska dyplomacja, polscy politycy najwyższej rangi z prezydentem i premierem na czele, byli i są sumieniem Zachodu, jeżeli chodzi o jego mobilizowanie, budzenie z letargu tak, by nie przespał z adekwatnie mocnym wsparciem walczących o wolność i suwerenność Ukraińców.

Kijów jest tego świadom, dlatego prezydent Duda był tam witany jako przyjaciel i niekwestionowany autorytet. Polski prezydent i tym razem zresztą wypowiedział ważne słowa do ukraińskich parlamentarzystów podkreślając, że „Ukraińcy mają prawo do suwerennego decydowania o losie swojego kraju”. Te słowa padły jakby w odpowiedzi na sugestie nadchodzące ze stolic niektórych europejskich państw, by zmusić władze Ukrainy do ustępstw terytorialnych wobec agresora. Nie, tylko sami Ukraińcy mają o tym decydować, ripostował na podszepty „życzliwych” polski przywódca dodając, że „dziś wolny świat ma twarz Ukrainy”. Zachodnie media wychwyciły zarówno samą wypowiedź, jak i fakt, że Polska w odróżnieniu od np. Francji opowiada się za szybkim przyjęciem Ukrainy do Unii Europejskiej.

W relacjach dwustronnych prezydent Duda wezwał do podpisania nowego polsko-ukraińskiego traktatu o dobrosąsiedztwie, który by odzwierciedlał „wspólne osiągnięcia ostatnich miesięcy”. A te osiągnięcia niewątpliwie mogłyby wpłynąć na nowe spojrzenie na wspólną historię, w której zdarzyły się bardzo trudne chwile. Prezydent Duda jest tego świadom, dlatego akcentował, że mimo ich istnienia nikt nie potrafi podzielić Polaków i Ukraińców. Takie próby były i są nadal, ostrzegał. „I zawsze służyły obcym interesom, a nam – Polakom i Ukraińcom – szkodziły”, nie miał wątpliwości gość z Polski.

Prezydent Wołodymyr Zełenski na mowę polskiego przywódcy odpowiedział własną inicjatywą. W Radzie zapowiedział, że już wkrótce prześle pod jej obrady projekt ustawy lustrzanej do tej, jaką Polska przyjęła w stosunku do uchodźców z Ukrainy, zapewniając im niemal takie same prawa jak i własnym obywatelom. „To jest wielki krok i gest wielkiej duszy, do którego jest zdolny tylko wielki przyjaciel Ukrainy”, powiedział Zełenski zaznaczając, że ukraińska odpowiedź będzie znakiem wdzięczności i gestem symbolicznym. Symbolicznym, ponieważ życzy Polsce, by jej nigdy nie spotkała taka potrzeba, w jakiej jest obecnie jego kraj.

Bardzo wyraźnie widzimy więc, jak na naszych oczach zmienia się optyka relacji dwóch sąsiednich narodów. Jak wojna i nieszczęście sąsiada, na które zareagował przyjaciel zza miedzy, te relacje odmienia. To, co przed wojną wydawało się trudne do zrobienia albo wręcz niemożliwe, teraz staje się możliwe. Mer Lwowa Andrij Sadowy, zwolennik gloryfikowania Bandery, który swego czasu tak boleśnie dotknął wielu Polaków, gdy kazał zamknąć w paździeżowych skrzyniach lwy, strzegące wejścia na cmentarz Orląt Lwowskich, teraz zmienił zdanie. Kazał uwolnić lwy, bo wreszcie pojął, kto jest prawdziwym przyjacielem Ukrainy. „Ta wojna pokazała, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem”, napisał w mediach i dokończył swą wypowiedź zdaniem: „Niech żyje Polska!”. Niby drobny, ale jakże ważny gest. Przyjaciołom klatek przecież się nie stawia, nie niszczy śladów ich kultury, ani nie odmawia poszukiwania prochów ich żołnierzy i bohaterów. Przed wojną było inaczej. Kardynalnie czasami inaczej. Ukraińscy urzędnicy, niechętni i obojętni, wymyślali przyczyn wiele, by tylko uniemożliwić ekshumacje poległych polskich żołnierzy, czy zamordowanych przez UPA cywilów. Było źle, teraz idzie ku dobremu. Jakiś czas temu w mediach było głośno, jak kilka lokalnych wołyńskich samorządów i ich wspólnoty postanowiły posprzątać i uporządkować polskie cmentarze na swych terenach, bo – jak powiedzieli – nasi polscy przyjaciele sami nie mogą na razie do nas przyjechać.

Pojednanie polsko-ukraińskie w obliczu nieszczęścia, jakie spotkało Ukrainę jest pożądane i dobre. Wojna nie oznacza jednak, że ma ono nastąpić wbrew prawdzie historycznej i trudnym jej kartom, które należałoby wygumkować. Wcale nie. Pamiętać należy i w tej pamięci właśnie się pojednać, dokonując ekspiacji każdy za własne czyny. Do tej sprawy odniósł się właśnie w takim duchu premier Mateusz Morawiecki.

– Nie ma we mnie ani krzty przyzwolenia na fałszowanie historii i umniejszanie ludobójstwa Polaków na Wołyniu i Kresach Wschodnich. Zero. Moja mamusia pochodzi ze Stanisławowa [ob. Iwano-Frankiwsk - przyp. TW] i tam przeżyła wojnę. Przedmieścia Stanisławowa były zagrożone przez zbrodniarzy z UPA. To była absolutna groza. Nie ma przyzwolenia na fałszowanie historii, – powiedział kilka dni temu na spotkaniu z polską młodzieżą. Ale też dodał, że to co się dzieje teraz, współczucie i pomoc milionów Polaków dla milionów ukraińskich uchodźców, „to co wykluje się z tego, będzie determinowało naszą historię nie tylko na najbliższe lata, ale i dekady”. A wykluć się z tego może niewątpliwie dobro. Cały świat podziwia przecież Polaków za ich postawę i poświęcenie.

Gesty przyjaźni, wsparcia i ogromnej też konkretnej pomocy znajdującym się w dużej potrzebie Ukraińcom pokazują, że Polacy dobrze spełniają nakaz kapłana „Solidarności” i męczennika za wiarę błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki, który uczył, by „zło dobrem zwyciężać”. Zło, jakie było udziałem Polaków na Wołyniu w czasie II wojny światowej ze strony banderowców, dziś jest zwyciężane przez dobro, jakie Polacy niosą ukraińskim uchodźcom wojennym. Jeżeli w tym wytrwamy, dobro ostatecznie zwycięży.

Ukraińcy przecież potrafią doskonale wyczuć różnicę, kto im pomaga z potrzeby serca i zrozumienia, a kto z przymusu i często też z wyrachowania. Zimny i wyrachowany cynizm niemieckich polityków i ich szerokiej klasy politycznej jest tutaj dobrym przykładem. Ukraińcy nigdy nie zapomną wypowiedzi swego ambasadora w tym kraju, który nie mógł powstrzymać się od łez, gdy na początku wojny usłyszał zupełnie wprost od niemieckich polityków, że pomoc Ukrainie nie ma sensu, bo i tak za kilka dni będzie już po was. Gdy tak się nie stało, oficjalny Berlin dopiero z dużym ociąganiem się i targami przyobiecał... 5 tysięcy hełmów walczącym dzielnie Ukraińcom. Ciężki sprzęt wojskowy obiecał dopiero przyparty do muru przez sojuszników z NATO (przede wszystkim Polski i USA) oraz przez własną opinię publiczną. Obiecał, co i tak nie znaczy, że spełnił. Coś tam przekazał, ale na ogół to, co dla Bundeswehry i tak było zbędne.

Tę różnicę postaw doskonale widzą w Kijowie. Gdy się wojna kiedyś zakończy, pamięć o postawach różnych państw i narodów wobec niej pozostanie. Jest więc szansa, że wykluje się wtedy, że użyję słów polskiego premiera, nowa historia w dziejach Polaków i Ukraińców. Historia, która nawiąże do tej, gdy wojska polskie i wojska kozackie wspólnie broniły swych ziem i granic przed najazdami ze wschodu. Powróci duch dawnych dziejów. Duch wielkich wodzów polskich – hetmanów Żółkiewskiego i Chodkiewicza oraz dzielnego hetmana kozackiego Konaszewicza-Sahajdacznego. A duch Bandery zaniknie.

Prezydent Zełenski przemówienie polskiego prezydenta Dudy w Radzie Najwyższej Ukrainy już nazwał „historycznym osiągnięciem”.

Niech więc ta nowa historia wykluwa się...

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz