W Borodziance odkrywają kolejne groby...

Rozmowa z ARTUREM MILEWSKIM, prezesem oddziału terenowego Związku Polaków Ukrainy

- Jesteś przewodniczącym oddziału terenowego Związku Polaków Ukrainy (ZPU) w Borodziance…

Borodzianka to niewielkie miasteczko liczące ponad 13 tys. mieszkańców, położone ok. 40 km na północny-wschód od Kijowa – w pobliżu Irpienia i Buczy, gdzie znaleziono ciała setek zamordowanych cywilów i odkrywane są masowe groby ofiar. Wygląda na to, że nasza Borodzianka kryje więcej podobnych grobów. Władze Ukrainy podały, że w obwodzie kijowskim znaleziono 1222 ciał zabitych cywilów i popełniono 5,6 tys. zbrodni wojennych. Ukraińska prokurator generalna podkreśliła, że Władimir Putin nie będzie wiecznie chroniony immunitetem i za popełnione zbrodnie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności.

- Czym zajmowałeś się przed wojną?

Pracowałem w Kijowie w szkole na stanowisku kierownika służby socjalnej. Przed wybuchem wojny zwolniłem się z pracy, bo miałem zamiar wyjechać na stałe do Polski. Rozpocząłem przygotowania do tego wyjazdu. Planowałem go na drugą połowę marca. Wojna przekreśliła te plany i zmieniła moje życie.

- Trudno Cię ostatnio złapać…

Od ponad miesiąca jestem ciągle w trasie. Jeździmy z kolegą do Lwowa i na granicę. Odbieramy tam pomoc humanitarną i przywozimy ją do Piaskówki, gdzie mieszkam (25 km od Borodzianki). Przywiezione dary rozładowujemy i rozdajemy mieszkańcom i uciekinierom. A potem kolejny kurs do Lwowa i tak non stop. Pomagamy też z kolegą wywozić uciekających cywilów do Polski…

- Rosyjskie czołgi wjechały do Borodzianki 28 lutego...

…a wcześniej, od 25 lutego, stały już gotowe do ataku – w odległości 15 km od naszego miasta. Rosjanie wiedzieli, że w Borodziance nie ma wielkich sił ukraińskich, które mogłyby odeprzeć ich ewentualny atak, tym niemniej była ona bombardowana przed wkroczeniem wojsk rosyjskich. Chcieli nas zastraszyć i zniszczyć. Innych argumentów z punktu widzenia wojskowości nie widzę.

- Zabijanie ludzi zaczęło się już następnego dnia po wejściu rosyjskiej armii…

Wśród żołnierzy, którzy strzelali do naszych ludzi byli m. in. kadyrowcy. Zabijali wszystkich. Ludzie mogli zostać zabici, kiedy np. wychodzili z mieszkania w poszukiwaniu czystej wody. Z relacji ofiar wynika, że sprawcami mordów byli kadyrowcy oraz żołnierze rosyjscy. Kobieta powiedziała mi, że najgorsi byli jednak Rosjanie. Zabijali wszystkich i wszędzie. Pochodzili z tej samej jednostki, która zabijała i gwałciła kobiety w Buczy.

Polowania na naszych mieszkańców zaczęły się od pierwszych dni rosyjskiej okupacji. I kiedy kogoś spotkali na ulicy, to strzelali do niego – bez żadnego uprzedzenia czy rozmowy. Jeździli po mieście jakby podczas polowania na zwierząt. Tak to wyglądało i takie widocznie mieli rozkazy. Zniszczyli całe miasto. Czołgiem wjechali do supermarketu, rabowali towary i zabierali je ze sobą, aby wysłać do Rosji. Rabowali też prywatne domy, wynosili z nich pralki, lodówki, telewizory i mikrofalówki, a nawet stare dywany. Nie odpuścili też szkołom i przedszkolom. Nie oszczędzili też polskiej sobotniej szkoły i zabrali komputery i telewizory. Tak działali ich żołdacy pochodzący niby z „cywilizowanego” kraju – z naciskiem na „niby”. I w taki to oto sposób ta „niezwyciężona” armia walczy ze swym ukraińskim sąsiadem.

- A po wyzwoleniu …

Po wyzwoleniu, 5 kwietnia br., miasto zostało zamknięte ze względu na bezpieczeństwo. Po kilku dniach od wyzwolenia wolontariusze i przedstawiciele mediów mogli na własne oczy zobaczyć skalę zbrodni i tragiczną sytuację humanitarną.

Skala zniszczeń była wielka. Wszystko było zbombardowane, rozbite. Doszczętnie zniszczone było centrum. Borodziankę porównać można było do sąsiedniej Buczy, gdzie odnaleziono masowe groby pomordowanych cywilów. Obecnie Borodzianka jest zupełnie nieprzystosowana do normalnego życia. Nie ma w niej prądu, nie działają sklepy, szpitale. Wszędzie tylko gruzy i gruzy… A pod nimi dziesiątki i setki zabitych. Kilka dni temu znaleziono pod gruzami pierwsze 120 ciał. A takich gruzowisk jest w mieście jeszcze co najmniej osiem. Jeden z naszych oficerów powiedział mi, że trudno jest prowadzić prace poszukiwawcze. Wszytko jest bowiem zaminowane. Pod ciałami zabitych również znajdowały się miny. Zaminowane są także drzwi do mieszkań i prywatnych domów. Śmierć nadal czyha na każdym kroku. Zaminowana jest także znaczna część obszaru miasta, w tym drogi i lasy.

Przedstawiciel władz miejskich poinformował również, że podczas okupacji Borodzianki żołnierze rosyjscy strzelali do osób ratujących sąsiadów spod gruzów, a ofiary były grzebane żywcem w piwnicach.

- Jak często dochodziło w Borodziance do bombardowań?

Mieszkańcy byli bombardowani wielokrotnie w ciągu doby – w godzinach porannych, popołudniowych i wieczornych. Ze wstępnych informacji wynika, że wśród ofiar byli nie tylko mężczyźni, ale również kobiety. O dzieciach nie mamy jeszcze żadnych informacji. Co więcej, obywatelki Ukrainy padały ofiarami gwałtów, a następnie były zabijane. Poza tymi zabitymi, ofiarami, nie ma, niestety, wielu świadków. W celu wyjaśnienia sprawy gwałtów i morderstw powołana została specjalna komisja, która będzie dokładnie badać skalę zbrodni żołnierzy Putina.

- Niektórzy mieszkańcy Borodzianki schronili się przed okupantami w Piaskówce.

Większość z nich nie ma już swoich domów. Zostaną więc jakiś czas u nas. Pomoc humanitarna dociera na szczęście zarówno do Borodzianki, jak i zbombardowanej Piaskówki, w której Rosjanie całkowicie zniszczyli piętnaście domów mieszkalnych, a częściowo uszkodzili dużo, dużo więcej. Tu też nie działają żadne sklepy, apteki.

Niedawno przywieźliśmy z kolegą kolejne paczki ze Lwowa. Przenieśliśmy je do mieszkania i poszliśmy spać. A o 5.30 obudził nas potężny wybuch. Myślałem, że został trafiony nasz dom. Jak się później okazało była to bomba lotnicza, która wybuchła 400 metrów od domu. Z przerażeniem oglądaliśmy 5-metrową jamę, która powstała w wyniku wybuchu. Takie i podobne wydarzenia zmuszały ludzi do przebywania w piwnicach non stop przez okres 2 tygodni. Tak było m. in. w Piaskówce. W Borodziance natomiast ludzie ukrywali się przed nalotami przez cały miesiąc. Nic więc dziwnego, że Rosjanie zamiast spodziewanych kwiatów, chleba i soli spotkali się z oporem mieszkańców Ukrainy.

- Jak obecnie radzą sobie z tym wszystkim ludzie?

Ci, którzy pozostali przy życiu i nie stracili swoich mieszkań i domów powoli zaczynają wracać. Próbują jakoś ułożyć sobie życie i marzą o powrocie do normalności. Rzeczywistość jest jednak okrutna. W domach nie ma elektryczności, gazu ani wody, nie działają telefony, ale zawsze to swój kąt…

Rozmawiał Leszek Wątróbski

Fot. archiwum

<<<Wstecz