Pożar w Rudnikach

Tragiczna konsekwencja opieszałości i braku odpowiedzialności

W poniedziałek, 14 marca, o godzinie 11.03 funkcjonariusze Departamentu Ochrony Przeciwpożarowej i Ratownictwa zostali wezwani do gaszenia pożaru, który wybuchł w domu znajdującym się przy Trakcie Królewskim (Karališkojo trakto gatve) w Rudnikach w rejonie solecznickim.

W chwili przybycia strażaków drewniany budynek mieszkalny płonął otwartym płomieniem, a dach był zapadnięty do wnętrza pomieszczenia. Według świadków nieszczęścia, żadnych szans na uratowanie domu już nie było. Były natomiast wszelkie szanse, aby temu tragicznemu w skutkach wypadkowi zapobiec...

Ogień prawie do reszty strawił budynek oraz cały dobytek mieszkanki tej wsi Marii Kuzborskiej. Zrozpaczona kobieta mówi wprost, dom podpalił jej życiowy partner, od lat cierpiący na schizofrenię 61-letni Tadeusz B.

Kilka dni wcześniej

– Od pewnego czasu zauważyłam, że kryzys związany z jego chorobą stale narasta. Tadeusz w domu „robił porządki”, wszystko wywracał do góry nogami, zabierał z domu pieniądze i robił niepotrzebne zakupy. Trzy dni przed wypadkiem dostał ataku schizofrenii i zemdlał. Wezwałam wtedy lekarkę, która zmierzyła mu ciśnienie, dała leki. Ale było coraz gorzej – opowiada pani Maria. Widząc, że sytuacja tylko się pogarsza, w niedzielę, 13 marca, o godzinie 19.00 dwaj bracia podejrzanego o podpalenie domu mężczyzny, którzy mieszkają po sąsiedzku, ratując go przed niekontrolowanymi czynami, wezwali policję, ta z kolei sprowadziła pogotowie.

– Prosiliśmy łaskawie i jednych, i drugich, aby go zabrali do szpitala, okazali niezbędną pomoc. Tłumaczyliśmy, że jest z nim bardzo źle. Niestety. Funkcjonariusze policji stwierdzili, że Tadeusz nie jest agresywny, a lekarz pogotowia im wtórował. Tego, co im przedstawiłam, było za mało. Zresztą, gdy funkcjonariusze rozmawiali z Tadeuszem, ja i jego bracia zostaliśmy wyproszeni z domu. Po wywiadzie z nim tylko mi poradzili: „Idź, przenocuj gdziekolwiek!”… – z żalem opowiada 62-letnia Maria Kuzborska. – Jak mogłabym tak chorego człowieka zostawić samego? – zapytuje.

Takie są przepisy!..

Według poszkodowanej, ani mundurowi, ani lekarz pogotowia nie udzielili rodzinie należytej odpowiedzi, w jaki sposób określili, że chory nie kwalifikuje się do hospitalizacji. Jak mówi, widocznie przesądził o tym fakt, że Tadeusz sam nie dał zgody na to, aby jechać do szpitala. Była oszołomiona, gdy po rozmowie z Tadeuszem najpierw dom opuścili mundurowi, a w ślad za nimi do samochodu wsiedli i odjechali specjaliści od zdrowia.

– Znajomy prawnik wyjaśnił mi, że zabraliby go na leczenie, gdyby zaczął mnie ganiać po podwórku z siekierą w ręku, a ja uciekałabym. Takie są przepisy… – zaznacza z goryczą.

Jej słowa potwierdza Krystyna Sławińska, bibliotekarka miejscowej biblioteki, mieszkanka Rudnik.

– Gdy pracowałam w Wydziale Opieki Społecznej zajmowałam się rodzinami, w których mający grupę inwalidzką, psychicznie chorzy mężowie terroryzowali swe żony. Pili, a gdy dostawali halucynacji, całą agresję skupiali na żonach. Żona wzywa policję, pogotowie (bo taki jest porządek), a ci przyjeżdżają i stwierdzają, że mąż jest niedostatecznie agresywny i go nie zabierają… To klasyczny obrazek. Nie uwzględniali tego, że znam lepiej sytuację w tej rodzinie i wiem, czym takie wybuchy mogą się zakończyć. W tym przypadku widocznie tak samo zadecydowali, że chory jest za mało agresywny i nie jest to właśnie ten przypadek, że osobę należy odizolować, gdyż stanowi zagrożenie dla otoczenia – opowiada o własnych doświadczeniach Sławińska.

Jak powiada, Tadeusz B. przychodził do biblioteki i, mimo że starał się zachowywać spokojnie, widać było, że jest bardzo spięty. „Nie trzeba być medykiem, żeby stwierdzić, że osoba cierpi na zaburzenie psychiczne” – konstatuje.

Według bratowej Ireny B., wieloletnie doświadczenie wskazywało na to, że Tadeusz periodycznie musi być poddawany intensywnemu leczeniu. Choroba nigdy sama nie ustępowała, więc rodzina stale miała go na oku i czuwała, żeby pomoc przyszła na czas. „Tadeusz boi się lekarzy, nie zgadza się, by bracia zawieźli go nawet na rutynowe badania. Źle się dzieje, że chorych z taką diagnozą nie można leczyć przymusowo, jak to było kiedyś” – utyskuje.

– Zawsze czekamy na zaostrzenie się jego choroby, żeby wezwać pogotowie, które go zabierało do szpitala. Za każdym razem to się dzieje według tego samego scenariusza – pani Maria opowiada, że ostatni tak ostry kryzys miał miejsce 3 lat temu. Tadeusz neguje swoją chorobę, chociaż zawsze udawało się go namówić i zawieźć do szpitala. Po kilkumiesięcznym stacjonarnym leczeniu mężczyzna jest w stanie normalnie funkcjonować, pracować.

Służby zagrożenia nie dostrzegły?

Swoje życie wdowa Maria Kuzborska z samotnym mężczyzną związała 12 lat temu. Jak opowiada, Tadeusz, nigdy jej nie skrzywdził, chociaż nie lubił, żeby mu zaprzeczała. To dobry, nienadużywający alkoholu i pracowity człowiek, którego los naznaczył ciężką chorobą.

– On jest wpisany na ewidencję w szpitalu psychiatrycznym w Nowej Wilejce. Lekarz uprzedził, że gdy tylko pojawią się oznaki nawrotu choroby, należy niezwłocznie wzywać karetkę pogotowia i dostarczać go do szpitala. Nie wolno ani chwili zwlekać, bo im dalej, tym gorzej mu się robi. A gdy jest mu źle, staje się bardzo niebezpieczny dla otoczenia, nie odpowiada za swoje czyny – tłumaczy pani Maria.

Wszyscy dookoła widzieli, co się dzieje z Tadeuszem, więc i tym razem starali się zapobiec kryzysowi. Zagrożenia nie dostrzegły jednak służby, których podstawowym zadaniem jest czuwanie nad bezpieczeństwem obywateli oraz ochrona ich majątku i zdrowia przed wszelkim zagrożeniem.

– Jurek Charitonow, strażak, który jako pierwszy przyjechał z Białej Waki na gaszenie pożaru, opowiadał, że gdy zapytał Tadeusza, chowającego się koło domu razem z psem, czy wewnątrz jeszcze ktoś pozostał, ten mu odpowiedział, że nikogo tam nie ma. Tylko „czerci”… „Ja ich wypędzał, ale jak nie wychodzili, to ich podpaliłem”… – przybliża przyczynę pożaru Kuzborska. W momencie wybuchu pożaru gospodyni domu była w pracy. Gdy przyjechała, już było po wszystkim.

Według Ireny B., wiele lat temu Tadeusz już rozpalał ognisko pośrodku ulicy w Rudnikach. Wtedy jednak nikomu nic się nie stało.

– Gdy pewnego razu w krytycznym momencie wezwaliśmy do niego pogotowie i policję, to policjanci nawet pogrozili, że jeżeli jeszcze raz ich wezwiemy bezpodstawnie, to nas ukarzą – przypomina.

W zaświadczeniu wydanym właścicielce pogorzeliska przez Służbę Przeciwpożarową i Ratownictwa w Solecznikach odnotowano jedynie, że w czasie pożaru spłonął dach drewnianego domu, wypaliło się wnętrze i znajdujące się w nim przedmioty. W dokumencie brakuje jakichkolwiek wpisów na temat przyczyn pożaru. Werdykt strażaków w tej sprawie ma zapaść w ciągu miesiąca.

Tymczasem komunikaty policji już podały, że prawdopodobną przyczyną pożaru było podpalenie, podejrzany został przewieziony do szpitala, a straty są szacowane. Z doniesienia policyjnego dowiadujemy się ponadto, że „zbierane są materiały w sprawie zniszczenia cudzego mienia w sposób niebezpieczny dla otoczenia”.

Ludzka solidarność i pomoc

Bezdomną kobietę przytuliła sąsiadka z Rudnik. Do mieszkania za darmo pani Maria nie może pretendować, chociaż, jak podkreśla, starosta gminy Biała Waka Gienadij Baranowicz obiecał jej pomoc. Odbudowywać spalonego domu kobieta nie chce i marzy o tym, że uda jej się kupić jakieś skromne mieszkanko, w którym bezpiecznie zamieszka. Bez Tadeusza.

– Dzwonią do mnie nawet nieznajomi ludzie i obiecują pomoc, przynoszą jakieś rzeczy, wpłacają pieniądze na konto. Wspierają mnie nawet te osoby, z którymi na co dzień nie mam kontaktu. Nie przypuszczałam, że jest tak wielu dobrych i wrażliwych ludzi. Jestem wszystkim za to bardzo wdzięczna – mówi Kuzborska. Po przeżytym stresie i stracie dorobku całego życia właścicielka domu sama ledwo może powstrzymać łzy i żal.

A co będzie z Tadeuszem? Gdy wróci ze szpitala zamieszka w rodzicielskim domu i rodzina jak dotychczas będzie się nim opiekowała. Ale czy mieszkańcy Rudnik będą żyć spokojnie? – zadają pytanie zdesperowane kobiety.

– Jeśli nie zostanie uznane, że jest niebezpieczny dla otoczenia i umieszczony w zakładzie zamkniętym, to wróci do wsi i będziemy żyć jak na wulkanie – wyraża swe obawy Sławińska.

Wypadek wstrząsnął mieszkańcami Rudnik i okolic. W niemniejszym stopniu zbulwersowała ich obojętność i brak przezorności specjalistów, którzy mogli zapobiec nieszczęściu, ale z powodu rzekomych przepisów, które na pewno potrzebują pilnych zmian, nie wywiązali się z poleconych im zadań. Co zrobić, żeby to błędne koło przerwać? Bo czy to w ogóle jest w porządku, że doświadczeni specjaliści słuchają racji jednej schorowanej bezbronnej i potrzebującej pomocy osoby, a wcale nie wierzą tym, którzy chcą jej pomóc?..

Irena Mikulewicz

Na zdjęciach: pożar strawił dom i dobytek całego życia Marii Kuzborskiej;
pies Barsik cieszy się, gdy odwiedza go i karmi gospodyni – wkrótce on również będzie musiał zmienić miejsce pobytu
Fot.
autorka

Osoby, które chcą wesprzeć poszkodowaną w pożarze mieszkankę Rudnik mogą przelać pieniądze na poniższe konto:

Marija Kuzborskaja LT687300010019309786 SWEDBANK

Paskirtis: auka nukentėjus nuo gaisro.

Tel. pani Marii – 8 668 90 510.

<<<Wstecz