Sygnatariuszka wywołała popłoch wśród konserwatystów

11 marca, w dniu święta Restytucji Niepodległości, „winowajczyni” tego święta – sygnatariuszka Aktu Niepodległości Zita Šličytė – zarzuciła rządzącym prosto z trybuny historycznej sali sejmowej niszczenie ładu moralnego w ojczyźnie poprzez „cyniczną i nachalną homoseksualizację Litwy”.

Pewnie nikt nie spodziewał się takiej mowy pochodzącej z Kłajpedy zasłużonej bojowniczki o litewską suwerenność, którą do jej wygłoszenia delegował Klub sygnatariuszy Aktu Niepodległości. Wierchuszka rządzących konserwatystów i liberałów była tak zaskoczona przemówieniem, że nie wytrzymała i uciekła z sali w trakcie przemówienia sędziwej Sygnatariuszki, okazując tym samym „szacunek” jak samej przemawiającej, tak i jej kolegom. Pokazali swój charme jako litewskich polityków młodego pokolenia, no i „podziękowali” Sygnatariuszom za ich postawę, gdy – ryzykując wiele – wyprowadzili Litwę ze składu ZSRR. Wybyli z sali Landsbergis junior, Emanuelis Zingeris, premier Ingrida Šimonytė oraz kilku posłów i ministrów potem swą rejteradę starali się wytłumaczyć różnie. Najogólniej jednak tym, że nie mogli tego słuchać, tak przemówienie Šličytė skojarzyło się im z, ...a jakże, „mową nienawiści”.

Proponuję jednak Szanownym Czytelnikom zaryzykować i zapoznać się z „nienawistnymi” słowami oraz całą niełaskawą narracją Šličytė, która tak źle wpłynęła na samopoczucie rządzących. Liczę na Państwa hart ducha i zaczynamy: „Ani jednej kulturze do nas nie przyszła myśl, by związki homoseksualne zrównać z małżeństwem mężczyzny i kobiety, którego przeznaczenie jest przekazanie życia (...). Interpretując swoiście przyrodzone prawa człowieka wspólnotowa mniejszość nastaje, by przemocą narzucić swój sposób życia dla wszystkich”. Chyba nie muszę podpowiadać nikomu, że po takich słowach każdy już musiał poczuć ich nienawistność. Ale na wypadek, gdyby tak się nie stało, cytuję dalej: „Konwencja Stambulska jest niebezpieczna tym, że orientuje ona nasze państwo, by zmienić pojęcie płci biologicznej na omylne – płci socjalnej. Jednak człowiek jest stworzony jako mężczyzna i kobieta i żadna gender rewolucja nie jest w stanie zmienić tego faktu”, wyrzuciła z siebie Sygnatariuszka kolejne „słowa nienawiści”, by potem jeszcze bardziej zwiększyć ich nienawiść jeszcze dalszą „mową nienawiści”. Cytuję i dalej proszę o męstwo: „Nie wszyscy ludzie Litwy chcą stać się bezpłciowymi bytami, dlatego niekonieczne jest przyjęcie neutralnej płciowo Ustawy o partnerstwie, ponieważ prawa żyjących ze sobą osób homoseksualnych oraz ich interesy można efektywnie chronić innymi mechanizmami prawnymi”.

Czy i teraz są jeszcze tacy, którzy by nie poczuli nienawistności zacytowanej dotychczas „mowy nienawiści?”. No dobrze, jeżeli nadal są tacy, to daję im ostatnią szansę, by poczuć. Cytuję finalną wypowiedź Šličytė, która wyrzuciła konserwatywne naczalstwo z historycznej sali: „Naprawdę nieprzyzwoite jest wszystkich uczestników „Šeimos sąjūdžio” ciągle porównywać z jednym człowiekiem o ksywie „Celofanas”. Taka cyniczna i nachalna homoseksualizacja Litwy już ma i będzie miała w przyszłości negatywne skutki co do jedności społeczeństwa i jego zgody”.

Kończąc cytowanie chcę Państwa zapewnić o wiernym przekładzie każdego słowa na język polski, dlatego każdy może ocenić je i sam się przekonać o jego nienawistności. Przypomnę tylko, że definicja słowa nienawiść mówi o „bardzo silnym uczuciu niechęci wobec kogoś połączone z pragnieniem, by obiekt nienawiści spotkało coś złego”. Czy w słowach kłajpedzkiej polityk można się doszukać takich znamion? Czy jest tam ładunek „bardzo silnej niechęci połączony z życzeniem złego” dla homoseksualistów? Każdy kto potrafi czytać teksty ze zrozumieniem i jest uczciwy intelektualnie, odpowie negatywnie na to pytanie. Mowa leciwej Sygnatariuszki (79 lat), owszem, miejscami twarda i jednoznaczna, jest jednak nacechowana nie nienawiścią do kogokolwiek, tylko raczej zatroskaniem o ojczyznę, o którą Šličyte potrafiła, jak trzeba było, zawalczyć. Widząc spustoszenia, jakie czyni genderowa rewolucja na Zachodzie w rodzinach, wśród młodzieży i ogólnie w społecznościach, przestrzega przed tym Litwę. Mówiąc prawdę o forsowaniu przez obecny rząd w sposób „cyniczny i nachalny” przepisów prawnych uderzających w tradycyjną rodzinę, siejących relatywizm pojęć na temat małżeństwa, nikogo przecież nie obraża, nikogo nie piętnuje z powodu jego wyborów życiowych. Chodzi o to, by państwo dawało przykład młodemu pokoleniu poprzez tworzenie prawa zgodnego z naszą kulturą, tradycją, cywilizacją.

Konserwatysta Mindaugas Lingė, czterdziestolatek, który w czasie, gdy Šličytė walczyła o wolność (również dla niego), chodził jeszcze boso pod stół, dziś strofuje i poucza nie tylko mówczynię, ale i cały Klub Sygnatariuszy, co to ją wydelegował do przemówienia. Niech dzisiaj za nią weźmie odpowiedzialność i przeprosi, domaga się czupurnie. Przeprosi, oczywiście, za „mowę nienawiści”. Mam propozycję zwrotną posłowi Lingė, by to on przeprosił Syganatariuszy a i 70 proc. litewskiego społeczeństwa (sprzeciwiającego się genderowej rewolucji) za zachowanie jego rządu oraz wierchuszki partyjnej, która przynosi wstyd Litwie, bojkotując przemówienie reprezentantki historycznego Sejmu Restytucyjnego.

Przewodnicząca Sejmu Čmilytė-Nielsen, polityk o słabo udowodnionej przenikliwości, już przeprosiła, tyle że pomyliła przy tym adresy. Przeprosiła bowiem w związku z mową Šličytė „wszystkich kochających i szanujących wolność i równoprawność” oraz „rozumiejących prawa człowieka jako fundamentalną wartość w demokratycznym państwie”, a nie samą Sygnatariuszkę. Na tym nie koniec. Potem jeszcze swoją fajkę pokoju, zaciągniętą tak „inteligentnie”, że aż szare komórki się skręcają, próbowała Čmilytė objaśnić Litwinom i Litwinkom. Tłumaczyła przy tym swe przeprosiny następującymi słowami: „Jesteśmy tacy, jacy jesteśmy. Mamy takie wady, jakie mamy. Tego nie ukryjemy. A i nie trzeba! (...)”. A i nie jest to możliwe, należałoby dodać w przypadku samej przepraszającej.

Rasa Juknevičienė, konserwatystka przebywająca obecnie w Europarlamencie, z sali po przemówieniu Šličytė wybyć nie mogła, dlatego postanowiła wybyć z Klubu Sygnatariuszy, bo nie może być w klubie, który deleguje do mowy człowieka „nieorientujacego się w okolicznościach czasu”. Sama Juknevičienė, gdy tylko trafiła do Brukseli, „w okolicznościach czasu” szybko się zorientowała, dlatego jest jej „wstyd” za Šličytė. A ponadto Juknevičienė uważa, że „imię Sygnatariusza zobowiązuje i dlatego nie chce ona być utożsamiana z nienawiścią, homofobią i podziałami (...)”. Myślę, że Klub Sygnatariuszy z ulgą przyjął wiadomość o opróżnieniu w nim miejsca przez Juknevičienė, któż chciałby się kojarzyć z mentalną sowietką, która przy każdej władzy szybko potrafiła dostosować się do „okoliczności czasu”.

13 stycznia władze kraju po raz pierwszy w historii zostały wygwizdane przez tłumy Litwinów podczas uroczystości przy Sejmie. Potem sytuacja, mimo ogromnego wysiłku policji, powtórzyła się przy Domu Sygnatariuszy na uroczystościach 16 lutego. 11 marca wreszcie Sygnatariuszka Aktu Niepodległości Zita Šličytė, przemawiając w imieniu Klubu Sygnatariuszy, ale też w imieniu Związku Rodzin Litwy, masowej organizacji społecznej, która spontanicznie zawiązała się w obronie tradycyjnej rodziny w naszym państwie, powiedziała rządzącym prawdę. Prawdę, której znieść nie mogli, uciekając z sali. Prawdę, którą potem nazwali mową nienawiści, żałośnie kopiując ten slogan od swych zachodnich mentorów.

Odważna mowa kłajpedzkiej społeczniczki, adwokatki, Sygnatariuszki Aktu Niepodległości będzie zapamiętana, a historia zweryfikuje jej prawdziwość. Tchórzliwe i niegodne zachowanie obecnie rządzących Litwini też zapamiętają...

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz