Putin na Ukrainie: Inwazja stopniowa i ograniczona?

Najpierw spadły rakiety, potem na Ukrainę potoczyły się tanki. Prezydent Władimir Putin naturalnie chce kraj ten podporządkować Rosji.

Sytuacja jest dynamiczna, a więc trudno powiedzieć jak wszystko się rozwinie. Dzięki Bogu, nie wygląda to jeszcze na inwazję na pełen gwizdek. Ataki rakietowe przede wszystkim poszły na infrastrukturę wojskową. Czy Rosja podejmie najazd na totalną skalę?

Wygląda na to, że cele Putina na razie są ograniczone, ale czy tak rzeczywiście jest? Zaprzysięga się, że „zdemilitaryzuje” i „zdenazyfikuje” Ukrainę.

Tutaj można zasugerować kilka scenariuszy. Aby demilitaryzacja była permanentna, trzeba kontrolować ten kraj. Naturalnie można robić to na sposób izraelski. Po prostu okresowo bombarduje się militarne zasoby palestyńskie czy inne arabskie w Strefie Gazy, na Zachodnim Brzegu, w Libanie, czy gdzie indziej.

Inne wyjście: Kreml zachęci obecnie do powstania kolaboracyjnego rządu w Kijowie za cenę przerwania agresji. Albo, co jest mniej prawdopodobne, Moskwa może wybrać totalną wojnę i okupację, z czego wyłoni się reżim marionetkowy, albo natychmiastowa inkorporacja Ukrainy do Federacji Rosyjskiej.

W tej chwili Putin uznał Ługańsk i Donieck jako „suwerenne” państwa. Przy okazji rzucił ponurą aluzję, że powinny one odzyskać swoje pierwotne granice sprzed 2014 r. Ponad połowa tych terenów jest wciąż pod ukraińską kontrolą. Może być to sygnałem do dalszej ekspansji, być może również most lądowy do Krymu.

Na razie Moskwa wybrała dość łatwe ruchy. Jej wojska weszły przede wszystkim do regionów separatystycznych, które stanowią miękkie cele.

Po pierwsze, żołnierze rosyjscy znajdują się tam od dawna, chociaż nieoficjalnie. Po drugie, regiony te de facto operowały jako byty niezależne od Majdanu w 2014 r., gdy Rosja zdobyła Krym po obaleniu prorosyjskiego prezydenta Ukrainy.

W tym czasie Moskwa pomogła też zorganizować (i przywodzić) miejscowych przeciwników Majdanu we wschodniej Ukrainie, aby pozbyć się zwierzchnictwa Kijowa i stworzyć sobie pseudopaństewka.

Po krwawych walkach, które były częściowo wojną domową, a częściowo obcą interwencją, nastąpił pat między separatystami a siłami ukraińskimi lojalnymi w stosunku do Kijowa.

W ten sposób Putin stworzył rzekomo „niezależną” zonę i kolejny „zamarznięty konflikt”, który jest kolejnym takim zjawiskiem w post-Sowdepii. Poprzednie powstały jeszcze w późnych latach osiemdziesiątych i wczesnych dziewięćdziesiątych: w Armenii, Azerbejdżanie, Gruzji i Mołdawii.

Notabene, w tym czasie też Kreml usiłował stworzyć podobną sytuację w oparciu o Polaków na Kresach. Zastanawiano się, czy nie utworzyć Sowieckiej Socjalistycznej Republiki Polskiej. Wersja wielka zakładała „państwo” od Wilna do Lwowa; idea pośrednia – od Wilna do Nowogródka; oraz opcja minimalna – wianuszek wileński. Polacy w końcu odmówili, postawili na sojusz z Litwinami w zamian za koncesje autonomiczno-kulturowe. Litwini, niestety, oszukali Polaków i walka o prawa mniejszości polskiej w Republice Litewskiej trwa nadal. Dopiero po trzydziestu latach przyznano Polakom prawo do zapisywania swych nazwisk po polsku [częściowo – przyp. TW].

W każdym razie o zamarzniętych konfliktach zwykle słyszy się na poziomie międzynarodowym, gdy to pasuje Kremlowi. Czasami ma to związek z przemocą, jak choćby w zderzeniu ormiańsko-azerskim w Górnym Karabachu w zeszłym roku; czy podczas rosyjskiej inwazji na Gruzję, aby „wyzwolić” południową Osetię w 2008 r. Czasami takie zamrożone konflikty dotyczą tylko walki ekonomicznej, choćby gdy Naddniestrze zatrzymywało dostawy energii rosyjskiej do Mołdawii.

Chodzi o to, że „niezależne” zony separatystyczne i zamarznięte konflikty są wygodne dla Moskwy. Regułą jest divide et impera. I gdy Kreml miesza się w takich miejscach, zwykle kończy się na wysłaniu rosyjskich żołnierzy tam, jako „wojsk pokojowych” i „gwarantów praw mniejszości”. Stąd armia rosyjska dalej okupuje ziemie gruzińskie, ormiańskie, azerskie oraz mołdawskie.

Naturalnie, ma to starą tradycję. W XVIII w. Piotr Wielki i Katarzyna Wielka wielokrotnie wysyłali swoje wojska do Rzeczypospolitej, aby „chronić” mniejszości religijne i politycznych klientów Rosji. Prusy też. Również stopniowe podejście do rozkładania przeciwnika przez Moskali jest dobrze znane. Rozbiory Polski nastąpiły przecież stopniowo: w 1772, 1793 i 1795.

W 1939 r. zarówno Hitler, jak i Stalin twierdzili, że ich wspólna inwazja na RP nastąpiła rzekomo, aby zapobiec zewnętrznej agresji polskiej oraz wewnętrznym prześladowaniom mniejszości narodowych. Niemcy wstawiali się za volksdeutschami, a Sowieci za Ukraińcami i Białorusinami. Stalin szczególnie sprawnie tłumaczył naiwnym ludziom Zachodu, że chodziło mu tylko o dobro mniejszości na Kresach.

Tak samo Putin. Stąd zakładamy, że będzie starał się rozwiązywać te problemy stopniowo. On chroni wszystkich, czy chcemy czy nie. Najbardziej obecnie zależy mu na ochronie Ukraińców (czy też mieszkańców Ukrainy), którzy są przecież właściwie pokrewni z Rosjanami.

Według władcy Kremla, tylko machinacje USA, CIA i Georga Sorosa (niekoniecznie w takiej kolejności) podzieliły ludzi post-Sowdepii i utrzymują ten podział. Wiadomo, że stało się to w wyniku „największej geopolitycznej katastrofy XX w.” – rozpadu Związku Sowieckiego.

Zniewolone przez komunę narody uważają jednak to za szczęśliwy moment wyzwolenia z „więzienia narodów”. Wiele ofiar systemu z powodów historycznych uważają Moskwę, Imperium Rosyjskie, ZSSR, a teraz Federację Rosyjską za głównego ciemiężyciela i właściciela niewolników na kontynencie.

Celem Putina jest przywrócić Rosji statut superpotęgi globalnej. Po pierwsze, chce reintegrować starą Sowdepię. Po drugie, stara się ponownie odbudować imperium zewnętrzne: kraje byłego Paktu Warszawskiego. Po trzecie, rosyjski prezydent planuje zmierzyć się z USA jak równy z równym na globalnej scenie.

Tylko wtedy uda się odwrócić skutki „największej katastrofy geopolitycznej” świata.

Marek Jan Chodakiewicz
www.DoRzeczy.pl

<<<Wstecz