Konwój Wolności, czyli jak pandemia zweryfikowała stan demokracji

Jaka jest przestrzeń wolności na demokratycznym Zachodzie, a jaka w krajach zza byłej żelaznej kurtyny? Gdy takie pytanie pada, niemal automatycznie na rozum ciśnie myśl, domagająca się odpowiedzi, że etalonem demokracji są przecież kraje Zachodu. Skąd więc ta ekstrawagancka indagacja? Otóż nic bardziej mylnego. Pandemia zweryfikowała sytuację. Dramatycznie na niekorzyść ludzi Zachodu...

Amerykański legendarny komik Bill Maher, mimo że serce ma po lewej stronie, to jednak nie wytrzymał, gdy dotarły do niego zatrważające wieści z sąsiadującej Kanady. Tam tysiące ludzi i ciężarówek zablokowały centrum Ottawy w proteście na ultrarestrykcyjną politykę tamtejszych władz w walce z pandemią. Komik nie wytrzymał nie dlatego, że Kanadyjczycy odważyli się na największy w historii swego kraju protest, tylko zgoła z innego powodu. Nie zdzierżył, gdy usłyszał reakcję kanadyjskiego premiera, liberała do potęgi entej, Justina Trudeau na bunt „zwykłych ludzi” przeciwko jego polityce. Ten to Trudeau na początku „mężnie” rejterował się z własnego domu po tym, gdy poczuł się zagrożony ze strony protestujących, by potem z bezpiecznej już odległości odwinąć się na całego Konwojowi Wolności (taką nazwę inicjatywa zyskała na całym świecie). Miłośnik tolerancji, wszelkiej różnorodności oraz kolorowych skarpetek (którymi kiedyś chwalił się w Internecie, relacjonując swój pobyt na jakimś tam światowym szczycie) w chwili stanowczej zachował się jak... Adolf Hitler.

Nie, nie moja to opinia, tylko komika Mahera, któremu Trudeau skojarzył się właśnie z Führerem, gdy ten zadał Kanadyjczykom pytanie: „Musimy dokonać wyboru, czy będziemy tolerować tych ludzi?”. Ale jak to „tolerować tych ludzi”, mrugał oszołomiony oczami trefniś. To przecież brzmi jak u Hitlera, szedł w historyczne analogie Amerykanin i nie mógł wyjść ze zdziwienia. Potem jeszcze dopowiedział, że polityk, liberał na papierach, nie chce tolerować innych za... poglądy. Oni głoszą „niemożliwe do przyjęcia poglądy”, zacytował premiera kraju Klonowego Liścia na potwierdzenie swego zdziwienia.

No, zaiste skandal. Jak można domagać się minimum wolności w kraju, którego restrykcyjna covidowa polityka doprowadziła do sytuacji, w której ludzie nie mogą już wejść do kościoła na Mszę św. bez tamtejszego „galimybiu pasasa”, ani nawet wziąć udziału w pogrzebie. Firmy bankrutują, kierowcy tirów nie mogą wykonywać zawodu, bo – według władz – niezaszczepieni stanowią w kabinach swych samochodów śmiertelne zagrożenie dla otaczających. Amerykanie, gdzie przy aktualnej demokratycznej władzy zarysowują się podobne tendencje, dmuchają na zimne. W sukurs komikowi Maherowi przyszedł pisarz (autor bestsellerowych książek) oraz komentator polityczny Vivek Romanswamy. Ten trafił w punkt, gdy mówił, że w przypadku Freedom Convoy chodzi „o powstanie zwykłych ludzi” przeciwko „wzrostowi klasy zarządzającej demokracjami na całym świecie”.

Świetnie to ujął – „klasa zarządzająca demokracjami na świecie”, bo zaiste dziś często tak właśnie wygląda demokracja w krajach Zachodu. Politycy liberalnej demokracji, która ma być końcem historii (zgodnie z zapowiedzią Fukuyamy), ostateczną i najdoskonalszą formą funkcjonowania społeczeństwa, stali się „klasą zarządzającą”, redukując tym samym demokrację do fasady i iluzji. Pandemia tylko problem unaoczniła i wyodrębniła skrywane dotąd w słowotokach pustosłowia groźne zjawisko. Pandemia pokazała, że obywatele wymusztrowani polityczną poprawnością oraz całą tablicą Mendelejewa ideologicznych zakazów i nakazów obowiązujących w liberalnej demokracji bez szemrania w zasadzie ulegają władzy w chwili zagrożenia. Godzą się nawet na najbardziej skrajne i absurdalne ograniczenia ich wolności, bo boją się „klasy zarządzającej”. Media liberalnej demokracji zamiast spełniać swój mandat czwartej władzy i patrzeć na ręce rządzącym, łaszczą się do nich jak kot do ręki gospodarza, w której poczuł zapach kiełbasy. W ten sposób polityk ulepiony z plasteliny, jakim jest Trudeau, jest przez mainstreamowe media pompowany do rangi niemalże męża stanu, a ludzie z Konwoju Wolności zaszczuwani jako zadymiarze „niewierzący w naukę”. Rezultat? Człowiek, który jest chodzącym koszmarem, jak to ujął redaktor Paweł Lisicki, całkowicie sztuczny wytwór speców od wizerunku politycznego z dodatkiem naturalnego aktorstwa (odziedziczonego po rodzicach aktorach), który nawet płacze sztucznie, w momentach krytycznych przemienia się w hitlerka i chce przestać tolerować inaczej myślących.

Nie jestem ekspertem od pandemii i szczepionek, ale komentując temat w ramach wolności obywatelskiej, warto zapytać, czy dostępne obecnie na rynku szczepionki są na tyle skuteczne by zakończyć pandemię? Bo o to ostatecznie przecież opiera się cały spór pod tytułem, kto winien bardziej: nieskuteczne preparaty medyczne czy obywatele, które nie chcą ich przyjąć? Brytyjscy naukowcy jeszcze zeszłego lata odkryli Amerykę, gdy stwierdzili, że przy pomocy obecnie dostępnych szczepionek pandemii nie da się pokonać, bo osoby zaszczepione również transmitują wirusa. Po nich jeszcze sama Ameryka odkryła Amerykę, gdy tamtejszy miliarder Bill Gates, który zainwestował swe miliardy, by szybciej wynaleźć szczepionkę, po czasie potwierdził jednak nieskuteczność preparatu. Pomaga doraźnie, ale pandemii nie wyeliminuje, napisał na faceebooku, a wszyscy dziwili się, czemu gigant informatyczny nie zablokował mu konta za herezje. To znaczy chciałem powiedzieć za wypowiedź niezgodną z „wartościami wyznawanymi przez korporację”. Więc kto tu „nie wierzy w naukę”, podsumuję retorycznie merytoryczną stronę zagadnienia.

Ale nie o wirusach dzisiaj rozważamy, tylko o demokracji. W Austrii tamtejszy rząd pierwszy na kontynencie, który nazywamy Starym (w domyśle wypróbowanym na okoliczność demokracji), przyjął ostatnio prawo o obowiązku powszechnego szczepienia się. Kto nie podporządkuje się – temu drakońska kara (ponad 3 tysięcy euro), a jeżeli to nie zadziała, to nawet cela+. Warto zainteresować się zatem, czy była jakaś adekwatna reakcja społeczeństwa obywatelskiego nad modrym Dunajem na tak drakoński precedens władzy? No, były protesty owszem. Na poziomie jednak malowania kolorowymi kredkami na asfalcie haseł, świadczących o głębokiej niezgodzie protestujących na restrykcje.

O Australii, gdzie ostatnio tenisista Novak Djoković miał nieszczęście odwiedzić tamtejszy ośrodek odosobnienia dla osób niezaszczepionych po tym, jak przybył do kraju kangurów i misiów koali na Australian Open niezaszczepiony właśnie, świat też coś się dowiedział. Mianowicie dowiedział, że nie jest pewien, czy warunki kwarantanny dla niezaszczepionych są bardziej makabryczne w Australii, czy może jednak w Chinach? W jakim kraju bardziej przypominają obóz koncentracyjny, głowią się eksperci od praw człowieka, pozostawiając sprawę otwartą.

Na Litwie mamy dzisiaj rząd liberalno-liberalny ze szczyptą domieszki konserwatyzmu, ale żeby odważyć się na restrykcje kanadyjskie, austriackie czy australijskie, to nawet nasze rodzime „pampersy” z rządu nie odważyły się, że użyję popularnego w latach 90-tych w Polsce określenia stosowanego wobec młodych liberalnych karierowiczów. Litewskie restrykcje nawet blisko nie zbliżyły się do tych zachodnich, nie mówiąc już o Polsce, gdzie rząd konserwatywny ani przez chwilę nie rozważał covidowej Berezy Kartuskiej, suflowanej mu przez totalną opozycję, dla osób niezaszczepionych.

Pandemia stan uciążliwy i nieprzyjemny, miała jednak ten pozytyw, że empirycznie wykazała stan demokracji w różnych krajach. Wyszło, że ci zza byłego muru berlińskiego mają dziś społeczeństwo o niebo bardziej demokratyczne niż w krajach, uznających się za stare demokracje, a gdzie obecnie umysły ludzi zostały zniewolone przez tyranię współczesnych ideologii.

My, ludzie ze Wschodu, będąc za żelazną kurtyną, nabyliśmy immunitet wobec wszelkich tyranii...

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz