Pralka, biskup, bezdomni – Henkel kaput

Z inicjatywy m. in. Fundacji Społecznie Bezpieczni oraz firmy Henkel założono w noclegowni, prowadzonej przez Towarzystwo Pomocy św. Brata Alberta, we Wrocławiu, Pralnię Społecznie Odpowiedzialną. Proszek i pralki zasponsorowała niemiecka firma, która też dzięki swej hojności uznała się za powołaną do ingerowania w życie duchowe obdarowanych.

Generalnie inicjatywa była piękna. Społecznie odpowiedzialna, nakierowana na osoby, będące w trudnej sytuacji życiowej. Cieszyć się więc tylko i dziękować Bogu. Ale nie tym razem. Niemieckiemu Henklowi o Boga bowiem właśnie poszło. Jak poinformowały media w Polsce, przy otwarciu pralni doszło do niespodziewanego i nader nieprzyjemnego zgrzytu. W wydarzeniu udział miał wziąć bp. Jacek Kiciński, opiekun bezdomnych ze wspólnoty św. Brata Alberta. Miał polskim zwyczajem poświęcić nowo otwartą pralnię, ale czujni przedstawiciele Henkla mu to uniemożliwili.

Początkowo sugerowano nawet w mediach, że biskup nie został wpuszczony na wydarzenie, bo przedstawiciele sponsora bali się, że zacznie on odprawiać obrządki religijne. Potem doprecyzowano, że duchownego owszem wpuszczono do pralni na ceremonię otwarcia bez możliwości jednak poświęcenia budynku. Bo firma Henkel jest „neutralna światopoglądowo”, objaśniali jej przedstawiciele, traktując przy tym pewnie obdarowywanych niczym osoby o głębokim upośledzeniu umysłowym. Bo chyba tylko tak można wytłumaczyć tłumaczenia Henkla, który chciał zabronić praktyk religijnych dla katolickiego stowarzyszenia i jego podwładnych. Po takim wyjaśnieniu przeciętny Polak pewnie prędzej by uwierzył w inteligencję kota domowego niż dyrektorów niemieckiej firmy. Ale stało się...

Tyle że „restrykcyjne wymagania ze strony potencjalnych darczyńców nie były sprecyzowane przed podpisaniem umowy”, stąd zgrzyt na ceremonii, który wprowadził w osłupienie zebranych. Przewodniczącemu Towarzystwa św. Brata Alberta Rafałowi Peroniowi było „niezwykle przykro”, że doszło do „niekomfortowej i niewłaściwej sytuacji”, w którą „neutralni światopoglądowo” wpędzili katolików, nic wcześniej o tym nie mówiąc. Podziękował więc niedoszłym sponsorom za pralki i proszek (zapowiadając ich zwrot darczyńcy) i nie mówiąc „auf wiedersehen” zerwał współpracę. Biskup Jacek, któremu zabroniono wymachiwania kropidłem ze święconą wodą, gdyż – jak można domniemać – Henkel boi się jej jak wiadomo kto, też opuścił wydarzenie bez pożegnania ze sponsorem, który chciał dostojnika kościelnego zaangażować do udziału w konferencji prasowej.

Gdy to się nie udało, a cała uroczystość zamiast nobilitować Henkla do rangi firmy wrażliwej społecznie, raczej przykleiła jej metkę marki uprzedzonej antykatolicko, Niemcy poczuli się w Polsce niekomfortowo. Móżdżek speców od marketingu światowej, jak by nie było firmy, szybko zatrybił, że „neutralnie światopoglądowo” pralki w Polsce nie przejdą, dlatego z afery trzeba szybko się wycofać. Nie czekając więc aż skandal stanie się ogólnopolski, Henkel szybciutko wystosował oświadczenie, w którym tłumaczył, że do incydentu doszło na skutek „głębokiego organizacyjnego nieporozumienia”, o którym jak najszybciej trzeba zapomnieć. A że Henklowi serdecznie zależy na dobru podopiecznych Towarzystwa św. Brata Alberta, więc firma robi manewr zwrotny i rakiem „zurück” wycofuje się ze swych pierwotnych „restrykcyjnych wymagań”. I ogólnie to już nie może się doczekać, by biskup „w możliwie najbliższym uzgodnionym terminie” zrobił swoje, jak mu nakazuje tradycja i wiara Polaków.

Ideologiczna hucpa niemieckiej firmy w Polsce zatem nie przeszła. Całe zdarzenie pokazało, że duractwo, które ma się dobrze w zachodnim świecie, w Polsce wywołuje opór. To, co katolicy w Niemczech przyjęliby bez szemrania jako nakaz nowoczesności, świeckiego państwa i mody na dowalanie wyznawcom Chrystusa, nad Wisłą uznano za nieobyczajny incydent, który może zaszkodzić wizerunkowi firmy. Próba „opiłowania katolików” z ich praw, że posłużę się popularnym wśród polskiej totalnej opozycji słowem, skończyła się rejteradą próbujących.

Ale zachowanie Henkla nie należy lekceważyć. Wręcz przeciwnie powinniśmy uznać je za nieudany, niemniej jednak przykład „ideologicznej kolonizacji”, jaką kraje Zachodu próbują wdrażać w uzależnionych od nich finansowo państwach tzw. Trzeciego Świata. Proceder ten trwa już od kilku dobrych dekad i ciągle się nasila. Polega na uzależnieniu udzielenia pomocy humanitarnej względnie sypnięcia groszem na preferencyjne kredyty dla biednych krajów afrykańskich i azjatyckich przez Amerykę i państwa europejskie w zamian za koncesje z ich strony dla żądań ideologicznych „hojnych”. „Neutralne światopoglądowo” czy też „płciowo” rządy Niemiec, Francji, Holandii czy USA kuszą rządy państw w potrzebie finansowej łatwym pieniądzem, domagając się w zamian praw „ochrony zdrowia reprodukcyjnego i seksualnego”, co w języku ludzi normalnych oznacza przyzwolenie na aborcję na życzenie, albo praw równości zgodnie z nigdy niewyczerpaną agendą tzw. gender mainstreaming. I to polityka wspomnianego właśnie gender mainstreaming staje się dziś oficjalną polityką najpotężniejszych państw na świecie oraz kontrolowanych przez skrajną lewicę potężnych organizacji międzynarodowych typu ONZ, UNICEF czy WHO, choć jest w rzeczywistości tylko cyrkiem zdezorientowanych płciowo radykałów.

Europa i Ameryka same się niszczą, popadając w autodestrukcję, ale im tego nie wystarcza. Muszą jeszcze truciznę ideologiczną wstrzyknąć bezbronnym finansowo i gospodarczo krajom Afryki i Azji, by i one zaraziły się ich szaleństwem. Kardynał Robert Sarah, pochodzący z Gwinei były prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Sakramentów, nazywa rzeczy po imieniu. Inwazję ideologiczną Europejczyków, tudzież Amerykanów określa jako nowy kolonializm, którego celem jest zniszczenie wszystkich wartości i religijnej tożsamości kolonizowanych. Pomożemy wam, jeżeli najpierw zrobicie... I potem następuje nigdy nie kończąca się lista życzeń „oświeconych” genderystów. Purpurat z Czarnego Lądu dosadnie dzisiejszą kolonizację ideologiczną Zachodu nazywa jeszcze gorszą od tej sprzed wieków, bo tym razem zabierającą jego rodakom ich duszę.

I staje się często rzecz niezwykła. Biedne państwa afrykańskie bądź azjatyckie wolą droższe kredyty chińskie, ale nie obwarowane ideologicznymi warunkami, niż preferencyjne z krajów Zachodu z obowiązkowym dodatkiem gender mainstreaming. Z obliczeń Centrum Analiz Biznesowych AidData przy Uniwersytecie William & Mary wynika, że to Pekin jest dzisiaj największym pożyczkodawcą na świecie, a nie Stany Zjednoczone. O ile Chińczycy rocznie pożyczają 85 mld dolarów, to Amerykanie zaledwie mniejszą połowę tej sumy, bo tylko 37 mld dolarów. Pokazuje to, że ubogie kraje na świecie często wolą popaść w zależność fiskalną od totalitarnego Państwa Środka niż trafić w tęczowe objęcia pseudodemokratów.

Henkel w Polsce i jej afront z pralnią dla Towarzystwa Pomocy św. Brata Alberta – to oczywiście tylko malutki przykładzik, jak działają bogate międzynarodowe koncerny na usługach neomarksistowskiej rewolucji. Na szczęście pokazujący, że Polacy nie wchłaniają „mądrości” tego świata jak ścierka brudną wodę...

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz