Nazwiska: dla jednych droga przez męki, dla innych – autostrada

Początek nowego roku na Litwie zdecydowanie minie pod agendą pisowni nazwisk. Stało się tak za przyczyną rządzących, którym wreszcie zechciało się chcieć zająć się projektem Ustawy o pisowni nielitewskich nazwisk i – być może – to chcenie nie będzie tylko chceniem (choć, rzecz najoczywistsza, gwarancji żadnych nie ma). A ponadto rząd w osobie minister sprawiedliwości Eweliny Dobrowolskiej operatywnie rozprawił się z problemem nazwisk osób transpłciowych, cokolwiek to oznaczałoby. Minister sprawiedliwości, nie pytając zdania Sejmu, jednozgodnie podpisała rozporządzenie, na mocy którego osoba biologicznie męska będzie mogła pozyskać imię i nazwisko żeńskie, i – rzecz jasna – odwrotnie osoba żeńska nabędzie też analogiczne prawo.

Projekt pisowni nazwisk osób nielitewskich, że posłużę się językiem dziś modnym, może trafić pod obrady Sejmu albo i nie. Konia z rzędem temu, kto rzecz odgadnie. Osobiście jak tylko mogę przywołuję całe swe męstwo, by uwierzyć, że tak właśnie będzie, ale pewności i tak nie mam. Dlatego też tylko teoretycznie pochylam się dziś nad projektem w celu rozważenia, co stałoby się z naszymi nazwiskami, gdyby hipotetycznie został on przyjęty.

A więc nazwiska obcokrajowców, którzy nabyliby litewskie obywatelstwo, względnie obywatelek Litwy, jakie pojęłyby za mąż obcokrajowca, będą przepisywane literalnie z zagranicznego dowodu osobistego obcokrajowca (względnie męża obcokrajowca). W tym przypadku ma być wszystko po europejsku hübsch czyli pięknie.

W przypadku zaś obywateli Litwy należących do mniejszości narodowych tak nadobnie być już nie ma. W tym przypadku regulacje mają już nieco inny charakter. Owszem i w tym razie trzeba będzie przedstawić dokument z oryginalną pisownią nazwiska, tyle że będzie ono przepisane do litewskiego dowodu w wersji łacińskiej, czyli bez znaków diakrytycznych. Czyli pecha będzie miał ktoś na przykład, kto ma na imię Józef bądź Róża, a na nazwisko – dajmy na to – Żółwiński(a). W nowej wersji dokumentu nadal zostanie bowiem Juzef bądź Ruža Žulwinski(a), co – zgódźmy się – nadal będzie uwłaczać zarówno, jego godności osobistej jak też polskiej gramatyce.

Litewski Sąd Konstytucyjny orzekł swego czasu w sprawie pisowni nazwisk nielitewskich, że muszą one być zapisywane czcionką litewską, bo w ten sposób jest wskazywane na szczególną więź obywatela z jego państwem. Zgodnie z nową regulacją prawną, którą tutaj omawiamy, Litwinki, które weszłyby w więź małżeńską z obcokrajowcami (a takich jest dzisiaj statystycznie aż co siódma), jednocześnie miałyby już więź zgoła nieszczególną z państwem litewskim. Przynajmniej tak podpowiada logika. My, litewscy Polacy, takąż więź szczególną mielibyśmy też trochę nadwyrężoną z powodu literki „w”. No, chyba że ktoś ma na nazwisko Wojnarowicz czy – powiedzmy – Wojtkiewicz. Wtedy uszczerbek byłby podwójny, a więc i więź szczególna podwójnie nadszarpnięta i w związku z tym nie wiadomo, czy nadal szczególna.

Ale są to tylko dywagacje zupełnie teoretyczne, bo niepewne co do szczegółów. Zostawmy więc je i przyjrzyjmy się lepiej problemowi zmiany nazwisk dla osób transpłciowych, który został rozwiązany jednym zaskakującym wszystkich podpisem minister sprawiedliwości. Ta swoją nadgorliwość tłumaczyła tym, że „powinniśmy (...) wreszcie podjąć się realnych działań, by zagwarantować lepszą sytuację prawną socjalnie newralgicznej grupie społecznej – osobom transpłciowym”. A te „realne działania” są konieczne, bo „potrzeby tej grupy społecznej nie mogą i nie powinny zostawać na manowcach regulacji prawnych”. Więc, żeby szybciej wyprowadzić z „manowców prawnych” wspomniane osoby i grupy minister Dobrowolska nawet nie chciała zapytać zdania posłów, uzurpując sobie prawo do decyzji wątpliwej prawnie, a która na dodatek może być brzemienna w skutkach.

Skutki zaś mogą być nader brzemienne również dlatego, że minister poszła wyraźnie na skróty, by tylko zadowolić oczekiwania bardziej ideologów niż zainteresowanych osób. Podpisała rozporządzenie dające prawo zamiany imion i nazwisk dla jednej płci na płeć przeciwną bez wymogu chirurgicznej zmiany samej płci. Wystarczy dokument litewskiej placówki medycznej albo ewentualnie placówki medycznej któregoś z państw Unii Europejskiej, zaświadczający, że u osoby zdiagnozowano transpłciowość, i sprawa załatwiona. Potem jeszcze tylko ostateczny podpis od ministerstwa sprawiedliwości i Žilvinas Dombrava, dla przykładu, przemieni się w Živilė Dombrauskaitė. Fizycznie oczywiście nadal będzie Žilvinasem, ale prawnie wszyscy będą zmuszeni go traktować jako Živilė, bo tak będzie miał w papierach.

I każdy będzie musiał uważać, żeby się tylko nie pomylić. Ćwiczyć swój wzrok i mowę, by nie popełnić przypadkiem fehleru, bo będzie jak z angielską pisarką JK Rowling. Światowej sławy autorka opowieści o Harrym Potterze, stuprocentowa bojowniczka za prawa osób spod tęczowej flagi, potknęła się jednak na prawach osób transpłciowych. Miała nieostrożność zakwestionować dogmat, że kobieta jest mężczyzną, a mężczyzna kobietą, gdy tylko im samym tak się wyda. Gdy głośno w to zwątpiła, natychmiast została zdyskwalifikowana ze wszystkich swych wcześniejszych zasług dla genderowej rewolucji i nawet ze swych pisarskich osiągnięć. Ogłoszono ją transfobką i za karę wyrzucono z salonów. Gazeta „The Guardian” musiała nawet anulować wyniki swego konkursu na Człowieka Roku, bo wypadło jej akurat, że laureatką czytelnicy ogłosili właśnie miss Rowling. Angielskie szkoły zaczęły pośpiesznie odmawiać się od wcześniej przyjętych nazw swych placówek jej imieniem. Słowem rewolucja pożarła swe dziecko, a pamięć o pożartej wypluła na śmietnik historii.

Otwierając puszkę pandory w płynnym temacie transpłciowości minister Dobrowolska powinna nie tyle powoływać się na ideologiczne nakazy płynące z Unii, ile zwrócić uwagę na skutki, jakie już temat wywołał w poszczególnych krajach unijnych i poza nimi. W Wielkiej Brytanii, dla przykładu, lekkomyślne prawo pozwalające na zmianę płci na życzenie również dla dzieci i młodzieży spowodowało lawinowy wręcz przyrost młodocianych, deklarujących się odmiennie od swej płci biologicznej. Wystarczy powiedzieć, że w roku przyjęcia prawa takich przypadków na Wyspach było nieco ponad 300 rocznie, dziś jest już to liczba przekraczająca 2,5 tysiąca. Hiperliberalni Anglosasi popadli więc w szok i zaczynają trzeźwieć. Trwają zażarte batalie prawne w tej materii, którym towarzyszą zbolałe głosy bezpowrotnie skrzywdzonej przez dorosłych ogłupionej młodzieży.

W sporcie problem też narasta, bo zbyt wielu cwaniaczków w dresach, którym nie poszło w rywalizacji męskiej, postanowiło poszukać szczęścia w żeńskich zawodach. W tym celu wystarczy przecież tylko poczuć się kobietą i można już święcić triumfy bez żadnych przeszkód na bieżniach, pływalniach i innych arenach sportowych w rywalizacji żeńskiej. Nikt też tobie nie będzie miał prawa zabronić korzystać z szatni dla pań i nawet toalet. W ostatniej rubryce absurdów roku 2021 opisałem też przypadek z Meksyku, gdzie w wyborach komunalnych kandydaci jednej partii masowo zaczęli doznawać odczucia, że nie są mężczyznami tylko kobietami. 18 ich było, co czysto werbalnie zmieniło sobie płeć, by tylko w obejście prawa zawalczyć o wymarzony mandat za każdą cenę. Nawet za cenę zamiany spodni na kieckę. Mogli tak uczynić, bo wcześniej ktoś uchwalił sprzyjające szaleństwu prawo.

Puszkę pandory otworzyć jest łatwo. Naprawić krzywdy osobom zwiedzionym modą, presją społeczną czy tylko własnymi zaburzeniami tożsamości płciowej po czasie jest niemożliwe...

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz