W wyniku bulwersującego zaniedbania pochowano nie tę osobę

Skandaliczny pochówek w Podbrzeziu

Do niecodziennej sytuacji, przypominającej dramat kryminalny z elementami dreszczowca, doszło w Podbrzeziu. W wyniku fatalnego błędu – prawdopodobnie pracowników szpitala w Malatach – na miejscowym cmentarzu została pochowana zupełnie inna osoba. Teresa Pietrowska i jej stryjeczny brat Kazimierz Sawicki osłupieli, gdy dowiedzieli się, że pochowali nie ciocię – Wiktorię Sawicką, a zupełnie inną osobę. Na domiar złego po kilku tygodniach po powrocie ze szpitala ciocia wyzionęła ducha i krewni od nowa dokonali jej pochówku.

Zacznijmy jednak od początku, gdyż zagmatwana historia jak ulał pasowałaby do niegdyś popularnego programu telewizyjnego „Oczywiste – niewiarygodne”. W końcu września tego roku panosząca się na całym świecie pandemia koronawirusa wdarła się i do pomieszczeń Domu Opieki Socjalnej w Podbrzeziu. Dotychczas placówka ta była dla wirusa COVID-19 wręcz niedostępną twierdzą, ale, jak tłumaczyła dyrektorka Rasa Tamošiūnienė, po wprowadzeniu „paszportu możliwości” jego posiadaczom zezwolono na krótkie 15-minutowe odwiedziny krewnych.

Ciało w worku

– Mimo zastosowania środków ostrożności, tzn. dezynfekcji rąk, artykułów spożywczych, zakładania maseczek, butów i chałatów ochronnych, ktoś zdołał wirusa „przemycić” – z goryczą stwierdziła kierowniczka. Dodała, że pierwszy przypadek koronawirusa wykryto 28 września. – Chorowali zarówno niezaszczepieni, jak i w pełni zaszczepieni. Wirus dał się we znaki nie tylko podopiecznym, ale i pracownikom – opowiadała dalej Tamošiūnienė. Według niej, choroba jest nieprzewidywalna i jedni znoszą ją lżej, inni trudniej. „Dla 86-letniej Moniki Alberty Pukienė i 96-letniej Wiktorii Sawickiej zmuszeni byliśmy wywołać pogotowie ratunkowe” – opowiadała kierowniczka placówki socjalnej. Poinformowała, że tylko w październiku w placówce zmarło sześć osób – dwie niezaszczepione i cztery zaszczepione.

I tu faktycznie zaczyna się wątek tej, mającej zabarwienie kryminalne, historii. Placówka w Podbrzeziu wraz z chorymi do szpitala odsyła kopie dowodu osobistego i zaświadczenia o niepełnosprawności, dołączane są także historie chorób, na które pacjenci cierpią. Karetka pogotowia najpierw przywiozła chore seniorki do Santaryszek, ale tam wolnych miejsc nie było więc odprawiono je do szpitala w Malatach. 13 października br. wieczorem krewni Wiktorii Sawickiej otrzymali tragiczną wiadomość, że odeszła ona do Domu Ojca. Następnego dnia, jak opowiadała Teresa Pietrowska, krewni kupili trumnę i przyjechali zabrać ciało denatki. – Pracownicy szpitala oddali je w worku, w kategoryczny sposób odmówili jego otwarcia i surowo nakazali, żeby nie otwierać go również w czasie pogrzebu, gdyż w przeciwnym wypadku zostaniemy pociągnięci do odpowiedzialności karnej. Nie mieliśmy wyboru, zaufaliśmy pracownikom szpitala i postąpiliśmy zgodnie z zaleceniami – z goryczą w głosie opowiadała pani Teresa.

W obcym grobie

Pietrowska poinformowała, że wraz z bratem pochowali ciocię zgodnie z tradycją panującą na Wileńszczyźnie – byli śpiewacy żałobni, w kościele została odprawiona Msza św. za duszę zmarłej, ksiądz odprowadził ją w ostatnią drogę i pobłogosławił mogiłę. Uczestnicy pogrzebu zostali zaproszeni na stypę. „Słowem, wszystko było po ludzku i z poczuciem spełnionego obowiązku odetchnęliśmy” – kontynuowała rozmówczyni.

Tymczasem, po upływie tygodnia, jak grom z jasnego nieba spadła na nich wiadomość, że ich ciocia żywa, zdrowa i w dobrym nastroju wróciła do placówki w Podbrzeziu. Mimo tego, że nie była szczepiona wygrała potyczkę z wirusem, a jej zaszczepiona i młodsza o 10 lat towarzyszka tę walkę przegrała.

– Byliśmy w szoku. Jak doszło do tak drastycznej pomyłki? Dlaczego nie sprawdzono tożsamości zmarłej i popełniono tak karygodny błąd? Kto poniesie za to odpowiedzialność? – Zadawaliśmy pytania i nie znajdowaliśmy na nie odpowiedzi – ze łzami w oczach lamentowała Pietrowska. Dodała, że w szoku był też syn Pukienė, gdy dowiedział się, że jego matka została pochowana w obcym grobie i pod cudzym nazwiskiem. Jak twierdził, niejednokrotnie telefonował do szpitala w Malatach, pytając o zdrowie mateczki. Zapewniano go, że wszystko jest w porządku. Zdrowie matki się poprawia i zaczęła ona nawet chodzić. Jonas Pukas był zaskoczony tą wiadomością, gdyż matka jego nie chodziła i zapytał, czy o tę samą osobę chodzi? „Tak” – usłyszał w odpowiedzi…

Podobno, jak i krewni Sawickiej, napisał podanie do policji w celu wykrycia i pociągnięcia do odpowiedzialności winnych tej fatalnej pomyłki.

Krewni Pukienė przed Zaduszkami dokonali ekshumacji grobu i w ubiegłym tygodniu została ponownie ona pochowana na cmentarzu w Mejszagole, gdzie spoczęła u boku swego męża.

Jedynie śpiewaków zabrakło

Porządkujący mogiły swych bliskich na cmentarzu w Podbrzeziu opowiadali, że przez jakiś czas zwiedzających nekropolię przerażał widok rozkopanej mogiły oraz walającej się obok pustej trumny. Agata Puncevičienė, starosta gminy podbrzeskiej, zapewniła jednak, że nie trwało to długo. – Kopacze mogiłę uporządkowali, a trumna z cmentarza została usunięta – poinformowała.

Tymczasem perypetie krewnych Wiktorii Sawickiej nie skończyły się i po kilku tygodniach los sprawił im kolejną przykrą niespodziankę. Ciocia jednak odeszła do wieczności. Zmarła w sobotę, 30 października, równo o godz. 12.00, gdy w podbrzeskim kościele rozpoczynała się Msza św. za duszę przedwcześnie zmarłego, nieodżałowanej pamięci ks. Marka Gładkiego. Jak opowiadali pracownicy podbrzeskiej placówki, widocznie wyczuwała własną śmierć, gdyż przez całą noc nuciła żałobne pieśni, czego przedtem nigdy nie czyniła. Jak opowiadała Pietrowska, ciocia własnej rodziny nie założyła. Przez całe życie ciężko pracowała, później prowadziła własne gospodarstwo we wsi Jakubańce. Cieszyła się dobrym zdrowiem, prawie nie chorowała i dopiero u schyłku życia już nie potrafiła zadbać o siebie i znalazła przytułek oraz troskliwą opiekę w Domu Opieki Socjalnej.

– Los tak chciał, że w krótkim okresie czasu po raz drugi musieliśmy zadbać o godny pogrzeb. Wszystko załatwialiśmy od nowa: zakupiliśmy trumnę, zamówiliśmy Mszę św., itd. Jedynie śpiewaków tym razem zabrakło, gdyż odmówili. Widocznie z obawy przed zakażeniem koronawirusem – z nieskrywaną rezygnacją i zmęczeniem mówiła strapiona kobieta.

Winni muszą pokryć straty

Na pytanie, czy będzie żądała moralnego zadośćuczynienia od winnych niecodziennej sytuacji i perypetii z nią związanych kobieta odpowiedziała, że „niech przynajmniej pokryją straty, jakich doznaliśmy w wyniku czyjejś niefrasobliwości i karygodnego zaniedbania”.

O nieodpowiedzialnym zachowaniu niektórych placówek zdrowotnych i ich pracowników media i ludzie informowali dość często. Dziwi fakt, że ludziom nie zezwala się na rozpoznanie zmarłych przed pochówkiem, bo, jak twierdzą przedstawiciele Ministerstwa Ochrony Zdrowia, takiego rozporządzenia nie ma. Zmarłych na koronawirusa nie można dotykać, ale upewnić się, że jest to ta sama osoba po prostu trzeba. Nie ma i nie było też zalecenia, by obowiązkowo chować denatów w workach. Jakimi ustawami i rozporządzeniami kierowali się pracownicy szpitala w Malatach powinno wyjaśnić śledztwo, które prowadzi prokuratura dzielnicowa w Ucianie.

Zygmunt Żdanowicz

Na zdjęciu: cmentarz w Podbrzeziu był świadkiem niecodziennych wydarzeń
Fot.
Marlena Paszkowska

<<<Wstecz