„Laisvė” z dwoma priorytetami – narkotyki i ideologia LGBT

Rządząca aktualnie na Litwie partia „Laisvė” (Wolność) jest najmniejszą w układance rządowej. Nie znaczy to jednak, by ta hiperliberalna partulka była też najskromniejszą, gdy chodzi o przepychanie przez nią w rządzie jej priorytetowych postulatów legislacyjnych.

Wiosną próbowała przepchnąć ustawę o partnerstwie (dla związków jednopłciowych), jesienią zamierza powtórzyć ten proceder, gdyż za pierwszym razem zabrakło jej dwóch głosów, by ideologiczny projekt, uderzający w tradycyjną rodzinę, przegłosować. Ale w przerwie w przepychaniu jednego swego projektu, „Laisvė” też nie próżnuje, tylko próbuje przepchnąć inny. Tym razem dotyczący legalizacji posiadania małych ilości narkotyków.

Można by zapytać, skąd najmniejsza w koalicji rządowej partulka ma tyle tupetu, by forsować swe odlotowe pomysły i narzucać tym samym społeczeństwu normy prawne, których Litwini, w absolutnej większości, nie akceptują. Odpowiedź jest prosta: bo ma wsparcie dla swych poronionych zachcianek u największego koalicjanta, czyli Tėvynės Sąjungi – litewskich chrześcijańskich demokratów. Partia litewskich chadeków nie tylko że łyka jak gęś sztuczną karmę ideologiczne pomysły bezrefleksyjnych liberałów, ale wręcz uznaje je za swoje własne poglądy, by potem z kolei taranem bronić niedorzecznych nowinek przed rozwścieczoną litewską opinią publiczną.

Gdy idzie o legalizację narkotyków (bez rozróżnienia na lekkie czy twarde), to argumentem koronnym skrajnych liberałów jest przekonanie, że posiadaczy niewielkiej dawki „prochu” bądź „trawki” raczej należy leczyć, niż wsadzać do więzienia. Argument jest to arcygłupi, moim zdaniem. Sugeruje, bowiem, że jeżeli zalegalizujemy narkotyki, to liczba uzależnionych spadnie, a nie odwrotnie. Wystarczy jednak zapytać ekspertów, by się dowiedzieć, iż jest dokładnie odwrotnie. Jest tak chociażby z tego powodu, że eksperymentowanie przez młodzież z łagodną trawką prawie zawsze jest tylko wstępem do późniejszego przyjmowania przez nią coraz to mocniejszych narkotyków. Zaczyna się od marychi, a kończy się na koce czy haszyszu.

Jednakiego zdania z posłami z partii rządzących w sprawie dekryminalizacji niewielkich ilości narkotyków jest też poseł z opozycyjnej socjaldemokracji Algirdas Sysas, który w swej bałamutnej argumentacji poszedł jeszcze o co najmniej siedem kroków dalej. Powiedział, proszę sobie wyobrazić, że popiera dekryminalizację, ponieważ przez ostatnie dekady służbom porządkowym w wolnej Litwie represjami nie udało się zwalczyć handlu narkotykami. Nie ma więc innej rady, jak legalizować ten proceder i basta. Powiem nie skrywając, że gdy to usłyszałem, to pomyślałem zaraz, że pewnie sama „mądrość Syracha” nie byłaby mądrzejsza od „mądrości” wygłoszonej przez posła Sysasa. Jest to wręcz wykwintny przykład bystrości umysłu, na jaki tylko może stać człowieka. Zwłaszcza, że na podstawie tej „mądrości” można by wyciągnąć jeszcze inną „mądrość”, iż – dla przykładu – należy dekryminalizować również rozboje, napady, kradzieże, gwałty, a nawet zabójstwa, bo przecież z tymi przestępstwami wolnej Litwie przez 30 latek istnienia też nie udało się sobie poradzić.

No, ale do takiej konkluzji Sysas w swej „mądrości” jeszcze nie doszedł, więc jeszcze wszystko przed nim. Na razie warto mu przypomnieć, że nie on jeden jest tak „mądry”. Przed nim już byli tacy, co taką samą „mądrość” posiedli i nawet wdrożyli ją w życie. O Holendrach w tej chwili myślę, którzy przecież już kilka dekad wstecz w swym kraju dekryminalizowali i narkotyki (wprawdzie tylko lekkie), i prostytucję, i eutanazję... I co? Głupich sto.

Właśnie odpowiedzi na to pytanie udzielił niemiecki tygodnik „Der Spiegel”, który w obszernym reportażu opisał ostatnio kraj wiatraków i tulipanów jako państwo kryminalne, o statusie praworządności niemalże na poziomie latynoamerykańskim. Mafie narkotykowe w nim na tyle przejęły już teren, że walczą krwawo i zaciekle nie tylko pomiędzy sobą, ale też z organami państwa, jeżeli te próbują się wtrącać. Opinię tę niemieckiemu tygodnikowi potwierdzają też dziennikarze holenderscy, jedynie liberalny premier tego kraju Mark Rutte wydaje się tego nie widzieć. Na tyle jest zajęty walką o praworządność w innym kraju (Polsce), że dla swej Holandii nie wystarcza mu już czasu.

A pamiętać należy, że gdy przed kilkoma dekadami w Holandii dekryminalizowano narkotyki, to argumentami szafowano dokładnie takimi samymi, jakimi dziś się szafuje na Litwie. Ta sama „mądrość” była głoszona, że skoro nie da się zwalczyć procederu literą prawa, to trzeba narkotyki i prostytucję legalizować. W ten sposób uzyska się kontrolę nad tymi zjawiskami, a handlarze narkotyków i „pracownice seksualne” będą płacić jeszcze podatki dla państwa. Sam zysk i profit. „Gera tau, gera man”, jak się śpiewa w pewnej litewskiej piosence. Obiekcji moralnych też być nie może, bo – jak wiadomo – pieniądze z narkobiznesu ani z prostytucji przecież nie śmierdzą.

Pecunia non olet, to prawda. Ale legalna marihuana, wypalana na ulicach i kafejkach w Amsterdamie, owszem. Sam o tym przekonałem się, gdy byłem z grupą turystyczną w mieście z baśni braci Grimm przed kilkoma dobrymi laty. Błądząc wówczas po starym mieście, co rusz natykałem się na kawiarenki z napisem „Coffee”, z których charakterystyczny zapach roznosił się na odległość. I, oczywiście, nie był to zapach kawy, bo nie kawkę w tych „Coffee” serwowano, tylko skręty z marihuany. Wieczorem, gdy zapadał zmrok, przy „kawiarenkach” pojawiali się chłopacy, czarni i czasem biali, którzy dla bywalców „Coffee” (ale nie tylko, bo dla przypadkowych przechodniów też) proponowali inne zgoła menu. W małych torebeczkach z białym prochem, które natrętnie niemal wpychali do rąk mijających ich przechodniów, szepcąc przy tym przez zęby: „koka”, „heroina”, „haszysz”. W zależności od zawartości „menu”. Przy kawiarenkach narkotyków lekkich pojawił się, bowiem, bardzo szybko czarny rynek narkotyków twardych, o czym zresztą opisał barwnie niemiecki „Der Spiegel”. Poseł Sysas pewnie zagranicznej prasy nie czyta, więc bezkarnie głosi swoje „mądrości”, które w istocie są holenderskimi bredniami.

Kilka dni temu w jednej z litewskich telewizji odbyła się debata na gorący temat legalizacji narkotyków. Posła Sysasa tam nie zaproszono, więc stracił on możliwość dodatkowo jeszcze się skompromitować. Ale za niego z dużym sukcesem robiła to posłanka z partii „Laisvė” Daniele Morgana. Powtarzając holenderskie brednie dokładnie słowo w słowo, posłanka nie nadała dyskusji wysokiej rangi, tylko raczej ją obniżyła do poziomu tzw. plintusu.

Gdy przyszedł czas na puentę, prowadzący rozmowę zapytał posłankę, dlaczego właśnie dzisiaj, gdy na Litwie jest tyle innych poważnych problemów, jej partia forsuje ustawę o legalizacji narkotyków. Odpowiedź Margany była prosta jak słynna wieża z włoskiej Pizy. „Bo jest to nasz priorytet”, tłumaczyła wybranka ludu, dodając jeszcze na wszelki wypadek, że jak ktoś chce realizować inne priorytety, to niech najpierw wygra wybory.

Na wypowiedź posłanki Morgana zareagował inny obecny w studiu dyskutant z ław opozycyjnych – poseł Remigijus Žemaitaitis. Pochwalił on prostolinijność swej adwersarki i z lekką nutką ironii dodał, że zazdrości nawet nieco prostoty poczynań partii „Laisvė”, która w swych działaniach ma tylko dwa priorytety: pierwszy i drugi.

Pierwszy to legalizacja homozwiązków, drugi – narkotyków.

Partia dwóch priorytetów sugeruje nie po raz pierwszy, że to ona wygrała wybory, więc wolno jej wdrażać swe pomysły. Czyżby laisvėtisowie za bardzo „trawką” się udelektowali?..

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz