Konserwatyści uzewnętrznili swe „partnerskie” afekty do Polski

Litewscy konserwatyści i ich liberalne przystawki zablokowali w Sejmie projekt rezolucji wspierającej Polskę w jej prawnych bataliach z Unią Europejską. Rezolucję przygotowaną przez posłów AWPL-ZChR gremialnie poparła opozycja, łącznie z jej lewą flanką, z kolei „konserwatywni” posłowie z partii Landsbergisa niemal in corpore byli przeciwko.

Partia klanu Landsbergisów należy w UE do rodziny tzw. partii chadeckich, funkcjonujących w Parlamencie Europejskim pod nazwą Europejskiej Partii Ludowej. EPL wprawdzie już od kilku dekad de facto z chrześcijaństwem i wypływającymi z niego wartościami ma tyle wspólnego, co fakty przedstawiane ongiś przez gazetę „Prawda” miały wspólnego z rzeczywistością. Przekształciła się ona perfekcyjnie w mainstreamową partię władzy w Unii Europejskiej, która tę władzę sprawuje do spółki z europejską lewicą (przejmując przy okazji jej skrajną neomarksistowską ideologię). Litewscy „chadecy” z Tevynės Sąjungi nie mieli z kolei żadnych obiekcji, by ten, zastały przy wstępowaniu do UE, stan rzeczy zaakceptować. Ba, można powiedzieć więcej. Z gorliwością neofitów niczym usłużni lokale swych potężnych mocodawców partyjnych wpisali na swe sztandary – jak by nie było „krikščionių demokratų” – „wartości” genderowe bezpłciowej Europy i z okrzykiem „valio” dołączyli do chóru, pouczającego Polskę w przestrzeganiu praworządności oraz europejskich, wspomnianych linijkę wyżej, „wartości”.

To właśnie przemożna chęć bycia w elicie rządzącej Europą kazała landsbergistom (za wyjątkiem jednego posła Vaidasa Rakutisa) storpedować inicjatywę sejmową polskiej partii w litewskim parlamencie i uniemożliwiła tym samym ustawienie się Wilna ramię w ramię ze swym strategicznym partnerem w regionie. Był to wyczyn naprawdę znaczący, wiele mówiący o tym, jak strategiczne partnerstwo z Polską traktujemy w rzeczywistości. Bo w warstwie narracyjnej możemy nawet 1000 razy powiedzieć o wyjątkowej relacji z Warszawą, możemy wykonać nawet 10 000 przeróżnych gestów politycznych wobec partnera, przyjaznych i nic niekosztujących zarazem. Ale one nic nie będą znaczyć, jeżeli w sprawie naprawdę ważnej odwrócimy się do niego plecami.

A tak właśnie zachowali się konserwatyści. Wystawili tym samym rachunek wdzięczności chociażby za wydatną pomoc Polski w ochronie litewskiej granicy na jej białoruskim odcinku, za jej wysiłki we wciąganiu Litwy do europejskiego systemu energetycznego, za, wreszcie, ochronę litewskiego nieba przez polskich pilotów. Te „wdzięczne” ačiu jest nie tylko złem, ale też ogromną głupotą, jaką landsbergiści wyrządzili Litwie. Odrzucając deklarację, w której wyraźnie się mówi o poparciu dla obrony suwerenności Polski, wysłali w ten sposób do Brukseli wyraźny sygnał, że podzielają jej federacyjną koncepcję, jaką chce prawem kaduka narzucić swym członkom. Zacytuję kluczowy akapit z deklaracji, by czytelnikom było jasne, o co chodzi: „Udzielając wsparcia dla Polski, zapewniamy jednocześnie ochronę dla Unii Europejskiej – takiej, jaką stworzyli ją ojcowie Wspólnoty (...), wspólnoty państw suwerennych zjednoczonych w różnorodności”.

O to, że „chodzi o dociśnięcie pedału federalistycznego”, a nie o wydumaną praworządność, nie wątpi coraz więcej polityków i obserwatorów w całej Europie, co wykażemy poniżej. W Polsce istotę sporu bardzo trafnie wyłuszczył czołowy niegdyś polityk tego kraju, dziś uważny obserwator i ekspert spraw europejskich Jan Maria Rokita. Uważa on, że „próba przejęcia kontroli nad Polską przez instytucje unijne” wynika ze strachu europejskich „partii starego typu” (chodzi m. in. o już wspomniane EPL i socjalistów) utraty władzy i pozycji na arenie europejskiej na rzecz odradzających się na Starym Kontynencie partii konserwatywnych. Utopijna często polityka „partii starego typu” chociażby w zakresie nielegalnej migracji oraz ich coraz bardziej nieznośne, ideologiczne zacietrzewienie denerwuje Europejczyków, którzy zaczynają realnie bać się utraty swej wolności. Dlatego coraz chętniej zaczynają popierać nowych liderów z prawej strony jak np. Erica Zemmoura we Francji, Santiago Abascala w Hiszpanii, Matteo Salvini we Włoszech, Viktora Orbana na Węgrzech czy Jarosława Kaczyńskiego w Polsce. Można do tej listy jeszcze dodać kilka innych nazwisk, jak chociażby Janeza Janśy, premiera Słowenii, czy liderki włoskiej partii „Braci Włochów” Giorgii Meloni.

Bój z brukselskimi eurokratami (wspieranymi po cichu przez Niemców i ich okolitów) wydaje się być trudny do wygrania. Dla niektórych wręcz niemożliwy. Tak bardzo europejska liberalna lewica oplątała swymi mackami całość życia publicznego na naszym kontynencie. A jednak jaskółki zmian są już widoczne i to ogromnie niepokoi tłuste brukselskie koty. We Francji, na przykład, wszyscy znaczący kandydaci do urzędu prezydenta (łącznie 10 polityków od lewa do prawa za wyjątkiem Emmanuela Macrona) w sporze kompetencyjnym Polski z Komisją Europejską poparli właśnie tę pierwszą. Wspomniany już Zemmour, popularny francuski pisarz i publicysta, mówi bez ogródek polskim głosem, że „KE przekracza swoje uprawnienia”. I dalej tłumaczy, iż „polski Trybunał Konstytucyjny korzysta jedynie z przysługujących mu uprawnień. Wykonuje jedynie swoją prerogatywę do decydowania o tym, które ustawy mają zastosowanie w Polsce, a które nie”. Na koniec zaś przestrzega rodaków mówiąc, że „Francuzi muszą wyciągnąć wszelkie wnioski na temat federalistycznego zamachu stanu”. W podobnym duchu wypowiadają się też inni kandydaci do Wersalu jak Marie Le Pen, Michel Barnier czy Valerie Pecresse. Ta ostatnia, kandydatka Republikanów, mówi wprost, że jest „zszokowana” orzeczeniem TSUE, w którym Trybunał domaga się od Polski likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Jak ważne dla całej Unii staje się zagadnienie rozstrzygnięcia sporu kompetencyjnego Polski z KE dowodzi już sam fakt, że temat ten stał się wiodącym w kampanii wyborczej jednego z największych państw unijnych.

Litewscy konserwatyści oraz ich przystawki (plus jeszcze dwa polskojęzyczne głosy w osobach posłów Dobrowolskiej i Tomilinasa – co za żenada!), wspierając uzurpację KE oraz jej federalistyczne zapędy sami sobie oraz, oczywiście, całej Litwie zakładają chomąto na szyję. Biorąc pod uwagę to, z jakim trudem zaledwie kilka dekad temu zrzuciliśmy ze swej szyi inne chomąto – moskiewskie, zachowanie landsbergistów trudno jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Jest to zachowanie awanturnika. Gałczyński powiedziałby, że jest to „sen wariata śniony nieprzytomnie”.

„Wariaci” już niedługo – wierzę w to – obudzą się. Obudzą się z ręką w nocniku, bo zobaczą, że Polska obroni Traktaty a zarazem suwerenność swoją i innych członków Unii bez ich udziału. Francuzi, Hiszpanie, Włosi, Węgrzy, Słoweńcy i inne nacje, które ustami swych nowych konserwatywnych liderów głośno wspierają Polskę, będą budowniczymi Europy jej Ojców Założycieli.

Litwa dzięki oportunizmowi landsbergistów pokaże zaś, jak rozumie przysłowie „o prawdziwych przyjaciołach, których poznajemy w biedzie”...

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz