Kolebka demokracji psuje się od głowy

Znany publicysta, poczytny autor wielu książek, dziennikarz prawicowego pisma „DoRzeczy” Rafał Ziemkiewicz został aresztowany w Wielkiej Brytanii, gruchnęła wieść w sobotnie popołudnie. Potem, w miarę docierania z Wysp kolejnych informacji, polska opinia publiczna, osłupiona ze zdumienia i szoku, dowiedziała się, że Ziemkiewicz został zatrzymany na lotnisku Heathrow i nie wpuszczony do kraju, bo „jego poglądy są niezgodne z wartościami brytyjskimi”.

Dziennikarz poleciał do Anglii razem z żoną i córkami – starsza właśnie rozpoczyna studia w Oxfordzie. Na lotniku przy kontroli celnej żona i córki publicysty zostały przepuszczone, zaś on sam zatrzymany. Spędził kilka godzin w areszcie razem z nielegalnymi emigrantami oraz zwykłymi przestępcami bez podania powodu aresztu. Dopiero potem zakomunikowano mu, że nie zostanie wpuszczony na terytorium Wielkiej Brytanii i musi natychmiast lecieć z powrotem do Warszawy.

Powód tak szokującego zachowania brytyjskich służb, jak już wspomniałem, to niewłaściwe poglądy jednego z najbardziej rozpoznawalnych polskich publicystów, które ponoć nie licują „z brytyjskimi wartościami”. O jakie konkretnie poglądy chodzi, nikt nawet nie próbował tłumaczyć opresjonowanemu publicyście. Na razie jedynie szybko wyszło na jaw, że za działaniami brytyjskiej „policji prawdy”, jak sarkastycznie sprawę ujął polski publicysta Stanisław Janecki, stoi lewicowa posłanka do brytyjskiego parlamentu z ramienia Partii Pracy Rupy Huq, która jeszcze w 2018 roku interweniowała, by uniemożliwić Ziemkiewiczowi autorskie spotkania z czytelnikami w Bristolu, Cambridge oraz Ealing. Tłumaczyła wówczas dla „Guardian”, że „obecność Ziemkiewicza nie sprzyja dobrym relacjom rasowym w UK”, gdyż... źle on wyraża się o islamie. Oskarżała też lewicowa posłanka dziennikarza znad Wisły o rasizm, antysemityzm, a nawet o negowanie holokaustu.

Oczywiście, powyższe kalumnie pani Huq same nie przyszły do głowy. Parlamentarzystka hinduskiego pochodzenia, bowiem, nie przeczytała ani jednej książki, ani jednego felietonu Ziemkiewicza, bo po polsku nie zna ni be ni me. Kalumnie jej zostały dostarczone z Polski pocztą pantoflową przez polskich antyfaszystów pokroju rozwrzeszczonych dziewuch ze „Strajku Kobiet”. Sam poszkodowany przyznaje, że to „rodzime kanalie” (zwrot zapożyczony od Krzysztofa Kelusa) rozpuszczają wieści po całym świecie, jaki to Polska jest kraj „ciemny” i „straszny”. Panuje w nim faszyzm i antysemityzm. A żywym uosobieniem tego wszystkiego jest właśnie Ziemkiewicz. Posłanką Huq takie wieści znad Wisły nie mogły nie wstrząsnąć. Wstrząsnęły i to bardzo. Tak, że napisała donos do Foreign Office na ekstremistę Ziemkiewicza. Wcześniej jeszcze podobny donos napisała też na Donalda Trumpa, prezydenta Stanów Zjednoczonych, by go również nie wpuszczono do Wielkiej Brytanii. Bezskutecznie wprawdzie, ale już sama próba świadczy, jak poważnie lewicowej posłance odbiło szajbę na punkcie tropienia światowych faszystów i rasistów.

„Rodzime kanalie”, gdy tylko wieść z Wysp dotarła do ich uszu, zaczęli wiwatować, nie posiadając się wręcz z radości z powodu opresji, jaka spotkała znienawidzonego przez nich dziennikarza. Znany tęczowy prowokator Bart Staszewski radośnie zakomunikował na Twitterze, że „cieszy go, iż Ziemkiewicz nie został wpuszczony do UK”. Tak mu i trzeba, bo „Ziemkiewicz to szczególne ekstremum, któremu się należy społeczny ostracyzm i potępienie”. Wtórował mu hejter w randze profesora Wojciech Sadurski, popełniając wpis na Twitterze następującej treści. Cytuję: „Wiedziałem, że tak się skończy. Antysemita-grafoman wyrośnie na ofiarę przemocy, bo jeden przyzwoity kraj nie chciał spaskudzić swej atmosfery jego obecnością”. W rzeczywistości powyższe, co napisane, dowodzi jedynie jednego, że łatwiej jest przerobić konia na mędrca niż profesora Sadurskiego na intelektualistę.

Ale hejterzy jakby się nie wysilali w produkowaniu złośliwości, popisali się co najwyżej własnym niedowładem intelektualnym. Swą żałosną euforią i tak nie przyćmili Internetu, gdzie na różnych forach dziennikarze z różnych redakcji oraz po prostu przyzwoici ludzie w Polsce spowodowali wręcz falę komentarzy, wspierających prześladowanego za poglądy kolegę. Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich zaraz po incydencie wydało oświadczenie, w którym niewpuszczenie Ziemkiewicza do Wielkiej Brytanii nazwała „niedopuszczalnym naruszeniem zasady wolności słowa fundamentalnej dla każdego demokratycznego państwa”. Koledzy po fachu Ziemkiewicza bez ogródek pisali o „brytyjskim zamordyzmie”, o „chorych czasach, w których żyjemy”, czy o „lewackiej wolności słowa”, która dzisiaj często już niczym się nie różni od „wolności słowa” z czasów PRL-u bądź Związku Sowieckiego. „To, co dzisiaj spotkało Rafała Ziemkiewicza świetnie opisała Chantal Delsol w „Nienawiści do świata”. Piewcy wolności w duchu Marksa tłamszą i penalizują każdy przejaw innej opinii na temat postępu” – trafnie podsumował działania skrajnej lewicy na świecie polski wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta i chyba tym samym wypisał sobie wilczy bilet, gdy chodzi otrzymanie brytyjskiej wizy. No, chyba że „rodzime kanalie” przeoczą ten wpis i nie doniosą na Wyspy.

Lewakom, gdy już brakuje słów, by kłamać, zostaje tylko przemoc i agresja, które skutkują wykluczeniem obiektu przemocy z życia społecznego, fizycznym jego izolowaniem (chociażby metodą niewpuszczenia go do kraju), a w skrajnych przypadkach nawet aresztem i więzieniem. „System lewicowo-liberalny staje się coraz mniej tolerancyjny dla wszystkich inaczej myślących, i zaczyna sięgać po twarde, coraz twardsze represje. To już nie tylko stygmatyzacja, ośmieszanie, spychanie na margines, ale także konkretne sankcje. Już teraz dotkliwe, w istocie brutalne. Niewpuszczenie kogoś do kraju, naznaczenie mianem jakiegoś „ekstremisty”, jest przecież sankcją niezwykle mocną społecznie”, komentuje szerzej kazus Ziemkiewicza publicysta Jacek Karnowski. I dalej przestrzega, że również w krajach uznawanych za demokratyczne wystarczy jedno głupie pokolenie, by zapanował tam taki bądź inny zamordyzm.

Ryba psuje się od głowy, a głowa od ryby, ktoś kiedyś zażartował. Demokracja jest osiągnięciem ludzkości, jej kulturotwórczych i społecznych elit. Ale zepsute elity, będące swoistą głową społeczeństwa, mogą z łatwością je zepsuć, o ile ich nie powstrzymamy przed tym. Sącząc chorobliwe ideologie do głów ludzi, mogą tak ich zdeprawować, że zepsuta stanie się z czasem sama demokracja. Wielka Brytania, pionierka we wdrażaniu lewackich ideologii w rodzaju gender czy popisowych antyrasistowskich hucp w rodzaju klękania na stadionach przez angielskich piłkarzy przed rozpoczęciem się meczu (pomysł skrajnej, neomarksistowskiej organizacji BLM), jest na dobrej drodze do zepsucia demokracji, której kiedyś była przecież kolebką.

Obecny stan brytyjskiej demokracji bardzo trafnie podsumował jeden z użytkowników polskiego Internetu pisząc: „Ale swoją drogą, że „wielka” kiedyś Brytania boi się dwóch dni prywatnego pobytu jednego pisarza (nawet bestsellerowego), tak jak PRL bał się każdej maszynki do pisania – to znaczące”!

Jako żywo. Bardzo znaczące. Pokazuje, że liberalnej demokracji, jak kiedyś systemowi sowieckiemu, można bić jedynie pokłony. Jej krytykom zaś jest miejsce albo w „psychuszkach” (jak to było kiedyś w ZSRR), albo przygotowany im jest ostracyzm (jak to obserwujemy dzisiaj w lib. demokracji), aby „swą obecnością nie paskudzili atmosfery”.

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz