GPasas: panaceum czy segregacja?

Na Litwie decyzją rządu od połowy września weszły w życie przepisy, które poważnie ograniczają prawa obywatelskie osób niezaszczepionych. Arbitralną decyzją rządzących tylko osoby, które wylegitymują się tzw. „galimybių pasasem” (a takowy posiąść mogą tylko osoby zaszczepione, względnie po chorobie z antyciałami w organizmie) będą miały dostęp do instytucji kultury (teatry, kina, muzea), rozrywki (bary, dyskoteki, siłownie, sauny), a nawet do dóbr konsumpcyjnych, realizowanych w sieciach handlowych o powierzchni przekraczającej 1500 m2.

Taka decyzja konserwatystów i ich liberalnych przystawek, którą uzasadniają potrzebą walki z czwartą falą pandemii, wywołała ogromne napięcie społeczne. Odbyły się wielotysięczne akcje protestacyjne w Wilnie i innych miastach Litwy, w których ludzie zarzucali rządzącym segregację, jaką wprowadza w społeczeństwie pod płaszczykiem walki z pandemią. Rozwścieczeni Litwini żądali odwołania decyzji o wprowadzeniu dzielącego ludzi „gpasasa”, który przyrównali sarkastycznie do „gyvulių pasasa”, jaki kiedyś weterynarze wypisywali dla krów jako potwierdzenie, że bydlę jest zdrowe, a jego mleko nadaje się do spożycia.

Warto tymczasem przypomnieć, że litewski rząd, zatwierdzając restrykcje wobec osób niezaszczepionych jeszcze latem, poszedł „ścieżką francuską” w walce z wirusem. To, bowiem, prezydent Macron, jako pierwszy bodajże w Europie, powołując się na dobro wspólne, zarządził restrykcje wobec Francuzów, którzy odmawiali szczepień. Tylko społeczeństwo w pełni (w znakomitej większości) zaszczepione może pokonać pandemię, objaśniał swoją decyzję, piętnując w ten sposób pośrednio tych, którzy wyłamywali się z solidarności szczepionkowej. Francuzi odpowiedzieli swemu prezydentowi potężnymi protestami ulicznymi, ale też wielu z nich nie wytrzymało presji. Wskaźnik zaszczepialności nad Sekwaną znacząco wzrósł.

Ograniczanie swobód obywatelskich albo wręcz odbieranie konstytucyjnych praw człowieka w wolnych społeczeństwach zawsze budzi ogromne emocje. A są one tym większe, gdy ludzie czują kłamliwą nutkę w retoryce rządzących. W omawianym przypadku nie chodzi, bowiem, o powstrzymanie pandemii, bo dostępne na rynku szczepionki nie chronią w dostateczny sposób przed zakażeniem się odmianą wirusa Delta (dominującą obecnie na świecie zmutowaną postacią coronavirusa), tylko raczej łagodzą przebieg choroby. A u osób ze słabym immunitetem własnym znacząco obniżają ryzyko letalnego końca rozwoju zakażenia. To są, oczywiście, argumenty ważne oraz przekonujące i powinny wystarczyć, by skłonić obywateli z grupy ryzyka do szczepienia się. Fałszywy jest jednak argument, że tylko masowe szczepienia się aktualnymi szczepionkami mogą powstrzymać pandemię. Angielscy naukowcy i eksperci już kilka miesięcy temu ogłosili, że za pomocą aktualnie dostępnych na rynku szczepionek niemożliwe jest osiągnięcie stadnej odporności, bo preparaty te nie spełniają kryteriów, które mogłyby powstrzymać szczególnie zaraźliwą odmianę Delta wirusa.

Tezę tę zdaje się empirycznie niejako potwierdzać Izrael, który najwcześniej na świecie (jeszcze wczesną wiosną) wyszczepił zdecydowaną większość populacji (ponad 6 mln na 9,3 mln ogółu mieszkańców) preparatem Pfizera. Ówczesny premier Binjamin Netanjahu pośpieszył nawet ogłosić koniec pandemii w kraju oraz wezwał Żydów do świętowania tego wydarzenia, na co cały świat patrzał z podziwem i nadzieją, traktując Izrael, jako swoiste „laboratorium świata”.

I rzeczywiście, w „laboratorium” na początku wszystko wyglądało bardzo optymistycznie. Żydzi zachęceni przez władzę masowo wyszli z domów na ulice, zapełnili gwarnie kawiarnie, bary, restauracje, nie zapominając też o innych uciechach życia w dyskotekach, basenach czy kinach. Sielanka trwała jednak tylko do pewnego czasu. Przyszła, bowiem, jesień i nastroje w „laboratorium” zmieniły się kardynalnie. Dzienna skala zakażeń nagle zaczęła niepokojąco wzrastać, aż sięgnęła stany najgorsze z czasów lockdownów. Dla przykładu, 9 września br. było to aż 7879 przypadków. Izraelczycy drgnęli ze zgrozy, a świat zaczął zadawać się pytaniem, co się stało z pandemią w kraju, który już raz ogłosił jej zakończenie. Ministerstwo zdrowia Izraela jak również koncern Pfizer po pewnym czasie znaleźli wytłumaczenie nagłego załamania się sytuacji epidemicznej w tym kraju. Pojaśniono Żydom i światu, że szczepionka po upływie 6 miesięcy częściowo utraciła swą moc i wskutek tego doszło w wielu przypadkach do „infekcji przełomowej”, gdyż zaraźliwa odmiana Delta pokonała słabnącą ochronę szczepionki Pfizera i zaczęła zakażać osoby w pełni zaszczepione.

To samo zresztą stało się również w Niemczech. W jednym jak na razie konkretnym przypadku, jaki miał miejsce w mieście Münster na jednej z nocnych dyskotek, gdzie przebywały osoby wyłącznie zaszczepione albo z antyciałami. Mimo to, po kilku dniach uczestnicy zabawy zaczęli masowo zapadać na koronawirusa. Z 380 balangowiczów jak na razie (bo przypadek świeży) zachorował więcej niż każdy piąty. Was ist los, co się stało?, pytają zdezorientowani Niemcy, gdy już nie dało się zaprzeczyć, że szczepionka zawiodła. Dla mediów sprawę wyjaśnił ekspert ds. zdrowia Karl Lauterbach, który powiedział, że „w przypadku infekcji Delta zmniejsza się ochrona dawana przez szczepionkę, wówczas prawdopodobieństwo tzw. infekcji przełomowej gwałtownie wzrasta”.

W Izraelu, który wyraźnie zaliczył falstart w ściganiu się z wirusem, rząd próbuje na gwałt gasić rozhulawszą się na nowo pandemię przy pomocy aplikacji trzeciej dawki Pfizera. Tzw. zastrzyk „przypominający” ma zadziałać już po tygodniu. Pfizer to ręczy, liczy (pewnie) też kolejne zyski, ale nie komunikuje, ile w przyszłości potrzeba będzie jeszcze dawek „przypominających”, by ostatecznie zabezpieczyć się przed wirusem i jego potencjalnymi nowymi mutacjami.

Segregacja obywateli na zaszczepionych i niezaszczepionych w sytuacji, gdy aktualne szczepionki nie gwarantują powstrzymania rozwoju pandemii, wydaje się być kontrproduktywną, ale też czasami również groźną. Rząd Kanady na czele z ultraliberalnym premierem Justinem Trudeau udowodnił już, jak daleko może posunąć się władza, gdy pozwoli się jej na łamanie podstawowych praw demokracji. Oto wspomniany (kontrowersyjny i skandalizujący) polityk wytyczył sobie cel – 90 proc. zaszczepionych obywateli. By go osiągnąć stosuje drakońskie i antydemokratyczne metody, łamiąc np. prawo zasadnicze obywateli do wolności wyznania. Np. abp Valery Vienneau (z archidiecezji Moncotono) w swoim liście tłumaczył swoim archidiecezjanom, że od 22 września nie będą mogli uczestniczyć we Mszy św., ochrzcić swojego dziecka, wziąć udziału w ślubie, pogrzebie, bierzmowaniu lub jakiejkolwiek religijnej uroczystości czy wydarzeniu duszpasterskim, jeśli nie wylegitymują się przyjęciem podwójnej dawki szczepienia. A powód tej decyzji arcybiskup Vienneau wyjaśnił już na wstępie swej odezwy do wiernych: Kanadyjski rząd życzy sobie wskaźnika osób podwójnie zaszczepionych na poziomie 90 proc.

Ks. Daniel Wachowiak z PL skomentował to tak: „W Kanadzie słychać diabelski chichot”. A potem jeszcze dodał, że kanadyjski Kościół stał się Kościołem rządowym, a nie powszechnym i katolickim. Ten musi zejść do katakumb.

Na Litwie, jak na razie, katakumby nam nie grożą. Na razie rząd gnębi obywateli w inny, mniej kontrowersyjny sposób. Odpowiadając zaś na pytanie z tytułu komentarza, czy szczepionki mają być panaceum na pandemię, odpowiadam, że absolutnie tak. Nie ma, bowiem, innego sposobu do powrotu do normalności. Pod warunkiem jednak, że będą one spełniać kryteria wysuwane dla szczepionek.

Wywierając więc presję na obywateli, dobrze by było, aby rządy krajów unijnych nacisnęły też mocniej na koncerny farmaceutyczne, by te zainwestowały część z zarobionych miliardów na dopracowanie skutecznej i moralnej szczepionki.

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz