Determinacja wolnych ludzi powstrzyma rządowych awanturników

Po nieudanych próbach ignorowania, ośmieszania, dyskredytowania, stosowania czarnego piaru wobec ruchu społecznego Lietuvos šeimų sąjudis (Ruch Rodzin Litwy) władza w osobie przewodniczącej Sejmu Viktoriji Čmilytė-Nielsen postanowiła wreszcie usiąść do stołu rozmów z liderami oddolnego „sąjudisu”, broniącego tradycyjnej rodziny, którego akcje cieszą się rekordową, nigdy wcześniej na Litwie nienotowaną, frekwencją.

Najbliższa akcja organizowana przez Ruch ma odbyć się 10 września pod Sejmem Republiki Litewskiej. Przewodnicząca tej instytucji, mądrzejsza o pewne doświadczenia, już nie ignoruje oddolnego ruchu, który na wiosnę w wileńskim Zakrecie zgromadził nawet 20 tysięcy uczestników z całej Litwy. Władza pojęła wreszcie, że hejt, ośmieszanie, oczernianie oddolnego ruchu, broniącego tradycyjnej rodziny, jest kontrproduktywne i dyskredytuje raczej samą władzę, dlatego zmieniła taktykę. Teraz władza emituje troskę i uwagę wobec liderów ruchu, który już potrafił pokazać swą siłę i determinację. Čmilytė-Nielsen spotkała się z Artūrasem Orlauskasem, Raimundasem Grinevičiusem oraz Algimantasem Rusteiką oraz przyjęła ich postulaty. Ba, zapewniła nawet, że część z nich, zwłaszcza dotyczących walki z pandemią i drastycznych ograniczeń swobód obywatelskich planowanych w tak zwanym „galimybių pasas” (paszport możliwości), jest do dyskusji i szukania kompromisu.

Jednocześnie jednak czołowa polityk litewskich liberałów dała do zrozumienia, że inna część żądań dotyczących „praw człowieka”, jak to enigmatycznie ujęła ideologiczne projekty rządu uderzające w tradycyjną rodzinę, są poza dyskusją. Bo jak śpiewała fałszywą tonacją, to wyborcy upoważnili rząd, obdzielili go mandatem do przeprowadzenia przez Sejm takich ustaw jak związki partnerskie dla par jednopłciowych czy ratyfikację Konwencji Stambulskiej.

Czyżby? W jaki to sposób wyborcy niby namaścili obecnie rządzących do działań uderzających w naszą łacińską cywilizację? Sprawdźmy, zatem, dokumentnie, jakby powiedział Rzędzian, bałamutne opowiastki pani przewodniczącej, która – jakby nie było – jest drugą osobą w państwie.

Obecny rząd Litwy tworzą trzy partie, z których zdecydowanie największą, tworzącą trzon gabinetu ministrów są konserwatyści. Zajrzyjmy, zatem, do ich programu wyborczego i przekonajmy się, co ta partia obiecywała swym wyborcom w ostatniej kampanii wyborczej do parlamentu w interesującym nas temacie rodziny. Oooo, okazuje się, że u konserwatystów cały rozdział jest poświęcony tematowi rodziny. Pełno w nim zapewnień, jak to partia Landsbergisów będzie wzmacniać, wspierać i chronić litewskie rodziny. Zapalam na wypadek wszelki świecę, żeby było jak w powiedzeniu, że z przysłowiową świecą szukałem czegoś na temat związków partnerskich, ale i tak nic nie mogłem wyszukać w programie konserwatystów na temat związków tych samych z tymi samymi. Jakim więc cudem wyborcy namaścili konserwatystów, głosując na tę partię, by ona wdrażała ustawy, których ze świecą nie da się wyszukać w ich programie?

O tym wie chyba tylko pani Čmilytė-Nielsen, ale to wiedza raczej tajemna i jedynie dla czarnoksiężników przeznaczona. My się raczej czarami nie zajmujemy, więc dopuszczamy, że przewodnicząca Sejmu, zapewniając o mandacie wyborców dla niszczenia instytucji tradycyjnej rodziny, zwyczajnie zełgała.

Jest wręcz przeciwnie. Badania wskazują, że 70 proc. społeczeństwa jest przeciwna związkom partnerskim dla par jednopłciowych, więc mandat w tym temacie rząd ma, jak kiedyś komuniści mieli mandat do swej przywódczej roli w państwie. Oczywiście, w rządzie jest przystawka w postaci partulki o nazwie „Laisvė”, która niespodziewanie przekroczyła próg wyborczy, a potem weszła też do rządu. Wcale nie wykluczam, że w programie tej partulki jest coś o związkach partnerskich dla tych samych z tymi samymi. Ba, przewodnicząca partulki „Laisvė”, trzydziestojednoletnia bodajże wybitna litewska polityczka, parlamentarzystka i ostatnio też ministerka Aušrinė Armonaitė nawet była orzekła, że jej partulka wykreśliła dla litewskiego społeczeństwa „czerwone nieprzekraczalne linie”, które są wpisane do projektu ustawy o związkach partnerskich. Nie wiem dokładnie, jak te linie czerwone przebiegają, ale nad ich nieprzekroczeniem czuwają poseł, zawodowiec w temacie, Tomas Raskevičius i ministerka. No pasarán. Ir taškas.

W następnym Sejmie zapewne ani o „Laisvės”, ani o jej czerwonych liniach nikt nie będzie nawet pamiętał. Ale na razie sytuacja jest poważna. Uderzającą w rodzinę i łacińską cywilizację ideologią jest zainfekowana absolutna większość rządzących, która też jest wyjątkowo zdeterminowana, by narzucić społeczeństwu niespełniające właściwie swoich funkcji rozwiązania siłą, podstępem, przekupstwem, manipulacją. Poseł Raskevičius, w odróżnieniu od przewodniczącej Čmilytė-Nielsen, jest o wiele bardziej prostolinijny, nazywa rzeczy po imieniu, gdy mówi, że akta prawne, które właśnie Litwie narzucają, w innych krajach też zawsze budziły sprzeciw społeczeństwa. Ale gdy już zostały uchwalone, społeczeństwo na ogół kapitulowało i potulnie przyjmowało nowinki, zżerające podstawy ich cywilizacji.

10 września niewątpliwie pod litewskim Sejmem będą się działy rzeczy ważne. Ruch oddolny, spontaniczny, demokratyczny będzie się domagał od rządzących wypełniania podstawowych reguł demokracji. Rządzenia z poszanowaniem woli większości. W przypadku projektów ideologicznych, nieakceptowalnych przez społeczeństwo, niszczących naszą tkankę cywilizacyjną decyzje w państwie mogą być podejmowane tylko drogą referendum, a nie w zaciszu kabinetów przekupnych polityków i klerków.

Władza, świadoma już siły tego ruchu i jego autentyczności, boi się go jak diabeł święconej wody. Stąd pomysły, by Sejm odgrodzić sanitarnym kordonem od ludzi na 75 metrów od budynku, co w rzeczywistości uniemożliwi demonstrowanie przez obywateli swych konstytucyjnych praw w takiej liczbie, w jakiej zamierzają się stawić przed Sejmem. W tym celu organizatorzy Lietuvos šeimų sąjudis są już oskarżani o spowodowanie zamieszek z poprzedniej manifestacji z 10 sierpnia przy Sejmie. Na co odpowiadają, że równie dobrze można by ich oskarżyć o nieudolną akcję ewakuacyjną w Afganistanie, za którą są tak samo odpowiedzialni jak za manifestację przy litewskim Sejmie 10 sierpnia.

Nasza dziarska minister spraw wewnętrznych Agnė Bilotaitė, która zasłynęła jak na razie tym, że w momencie kulminacji kryzysu migracyjnego na Litwie spędzała sobie mile czas na wakacjach, w każdym obywatelskim proteście mieszkańców Litwy wobec poczynań tego rządu widzi prowokację. Gdy minister Bilotaitė wypowiada słowo „prowokacja”, to potem na chwilę zawiesza głos, by każdy mógł sobie domyśleć, czyja to jest prowokacja. A że u konserwatystów innej prowokacji nie bywa, niż ta jedyna, więc i myśleć nie ma co.

Wydaje się jednak, że skoro jesteśmy w temacie, to można nazwać swoistą prowokacją wobec Litwy istnienie rządu, którego ministrowie na ogół nie mają pojęcia o rządzeniu i zero doświadczenia pracy na tak odpowiedzialnych stanowiskach w czasach kryzysowych. Nic więc dziwnego, że ostatnie badania pokazują, że wszyscy ministrowie jak leci cieszą się zdecydowanie negatywną oceną wyborców, a rekordziści, jak wspomniana już polityczka Armonaitė czy Landsbergis-junior, wręcz biją antyrekordy w braku zaufania wyborców (obydwaj powyżej 60 proc. negatywnych ocen).

Władzę, która nie szanuje demokracji, zatrzymać może tylko determinacja wolnych ludzi...

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz