Znowu to zrobili: poobiecali!

Aż dwóch najwyższych dzisiaj na Litwie rangą polityków (przewodniczący rządzącej partii konserwatywnej Gabrielius Landsbergis oraz nieco wcześniej przewodnicząca Sejmu Viktorija Čmelyte-Nilsen) obiecało, że Sejm już na jesieni zajmie się tzw. „polskimi ustawami”, więc może rzeczywiście się zajmie albo i nie...

Minister spraw zagranicznych Polski profesor Zbigniew Rau, który niedawno gościł z wizytą w Wilnie, jest dobrej myśli. Landsbergis junior wszak mu obiecał, więc jak tu nie wierzyć... Oczywiście z wywiadu prasowego wynika, że minister Rau jest też „zaniepokojony”, że litewskie ministerstwo oświaty opóźnia porozumienie w sprawie restrukturyzacji sieci szkół, ale o tym później.

Na razie minister wierzy w złoty wiek stosunków polsko-litewskich, który dopiero jeszcze przed nami. Teraz Sejmas RL musi uważać, by nic nie spartaczyć i swą działalnością nadejście złotego wieku nie oddalać. Oczywiście jeżeli w ogóle sprawami polskimi się zajmie.

Na stole są, jak wiadomo, dwa projekty ustaw. Jeden, dotyczący oryginalnej pisowni nazwisk dla osób należących do mniejszości narodowych, oraz drugi, obejmujący całość zagadnienia – czyli Ustawa o mniejszościach narodowych.

Jeżeli chodzi o pierwszą ustawę, to polski minister spraw zagranicznych nas, wileńskich Polaków, szczególnie dobrze rozumie, jako że sam swego czasu (jeszcze w latach 90-tych) na konferencji naukowej doświadczył, co znaczy być nie w swej skórze. Gdy profesor przybył na rzeczoną konferencję do Wilna z jakimż zdziwieniem na plakietce uczestnika wyczytał, że jest „Zbignevas Ravas”.

No ale od tego czasu strona litewska wypracowała już pewien znaczący postęp. Nie dopisuje już mianowicie do obcych nazwisk litewskich końcówek. A ostatnio to nawet (w czerwcu) rząd zatwierdził propozycję ministerstwa sprawiedliwości, które przewiduje dopuszczenie do użytku na stronie głównej paszportu literek „q”, „x” i „w” w nazwiskach osób z cudzoziemskich małżeństw oraz dla przedstawicieli mniejszości narodowych. Nie wiele on daje dla oryginalnej pisowni polskich nazwisk (wszak takie literki jak np. „ą”, „ę”, „ź” czy „ć” i wiele innych kluczowych w polskim alfabecie będą nadal zabronione), ale i tak wariant ten wcale nie jest pewien.

Jest bowiem grupa posłów ze starej gwardii landsbergisowskiej, która takie ustępstwo wobec Polaków uważa za niemożebne i dlatego forsuje własny wariant. No może nie zupełnie własny tylko „łotewski”, ale jaka to różnica. Ważne, że w tym wariancie imię i nazwisko obywatela na pierwszej stronie paszportu będzie, jak trzeba, czyli po litewsku. W języku mniejszości godność osobistą będzie można wpisać na dalszych stronach dokumentu jako wariant dekoracyjny, nieobowiązkowy. Czyj wariant – rządowy czy starej gwardii landsbergisowskiej ostatecznie zwycięży? Nie wiadomo... Może być tak, że zwycięży wariant trzeci, czyli nie przejdzie żaden. I jest to, moim zdaniem, najbardziej prawdopodobny scenariusz wydarzeń.

O ile jednak trudności z błahą w sumie ustawą czekają nas wcale nie błahe, o tyle w przypadku przyjęcia projektu Ustawy o mniejszościach narodowych trzeba liczyć, chyba że tylko na wielki cud. Na cud, jaki w niepodległej Litwie jeszcze nigdy się nie wydarzył. Mianowicie, by Sejmas zatwierdził nową ustawę, która byłaby przynajmniej nie gorsza od tej starej, którą, nawiasem mówiąc, też konserwatywno-liberalna większość swego czasu anulowała.

Teraz miałaby przywrócić, co kiedyś bezprawnie Polakom litewskim i innym tradycyjnym mniejszościom narodowym odebrała, bo – przypomnijmy – Konwencja Ramowa RE o Ochronie Mniejszości Narodowych zabrania państwom sygnatariuszom odbierania mniejszościom gwarantowanych im już wcześniej praw. Ale landsbergiści konwencje szanują tylko wtedy, gdy jest to im wygodne, albo gdy mus jest tak wielki, jaki był w roku 1991, gdy Vytautas Landsbergis sam osobiście podpisał poprawki do ówczesnej Ustawy o mniejszościach narodowych, zezwalające na publiczne (ustne i pisemne w tym w urzędach) używanie języka mniejszości narodowych obok państwowego litewskiego. Teraz takiego musu na razie nie ma, więc oczekiwać od landsbergistów, że honorowo przywrócą, to co kiedyś zabrali, byłoby wielką naiwnością. Mówić bowiem mentalnym landsbergistom (z różnych stron litewskiej sceny politycznej zresztą) o honorze, to tak jak psu Burkowi opowiadać o poezji.

No ale wracamy teraz do sprawy najpilniejszej, o której pisaliśmy na początku. Minister Rau słusznie jest zaniepokojony przedłużającym się patem w kwestii reorganizacji małych szkół. Minister oświaty z Kowna Jurgita Šiugždienė boży się, że reformę planuje przeprowadzić „wspólnie z samorządowcami”. Szlachetna jest to zapowiedź, ale mego osobistego zaniepokojenia, jako samorządowca z Wileńszczyzny, nie rozwiewa. Wiemy, jaka jest specyfika modelu oświaty na naszym terenie. Ile jest tam wariantów podporządkowania i zarazem uprzywilejowania poszczególnych szkół. Przy restrukturyzacji małych szkół należących do mniejszości narodowych czy ktoś to uwzględni? I jeszcze jeden szczegół ogólny, że wyrażę się słowami klasyka polskiej polityki. Kto zapłaci za utrzymanie małych wiejskich szkół, gdy są nierentowne ekonomicznie, ale za to pełnią inną ważną funkcję. Są depozytariuszami kultury lokalnej wspólnoty, jej historii i języka ojczystego. A są to rzeczy bezcenne, by mniejszość narodowa mogła przetrwać. „Jeżeli system edukacji ma zostać zreformowany, pojawia się pytanie, co zrobić z tymi wszystkimi małymi szkołami, w których naukę pobierają przede wszystkim przedstawiciele mniejszości narodowych, na przykład Polacy? Jak pogodzić ich oczekiwania co do kontynuacji dotychczasowego modelu kształcenia z celem posiadania większych i bardziej efektywnych szkół?” – pyta minister Rau w wywiadzie. I ja również pod tym pytaniem się podpisuję...

Doświadczenie polityczne nam podpowiada, że już tyle mieliśmy w litewskim parlamentaryźmie wiosen i jesieni, kiedy Sejmas miał zająć się na mur beton polskimi ustawami. Były w harmonogramie i na lekkich ustach litewskich polityków, ale potem było na ogół tak jak zawsze. Czyli nic. Tym razem też konserwatyści wraz z liberalnymi przystawkami mają wszelkie karty w rękach, by z determinacją zająć się rozwiązywaniem tego, co jest dużym problemem z tak bliskim nam partnerem w regionie. Koalicja w dobrych poczynaniach w tym temacie zawsze może liczyć na głosy posłów AWPL-ZChR. Przynajmniej częściowo też na głosy z frakcji „chłopów i zielonych”, „socdemów” oraz „darbietisów”. Arytmetycznie więc nie powinno być problemu.

Ale nadmiernego entuzjazmu i tak nie mogę z siebie wykrzesać. Wszyscy oczekujemy gorącej politycznej jesieni. Nasilającej się fali nielegalnych uchodźców po klęsce Stanów Zjednoczonych w Afganistanie, burzliwych dyskusji ideologicznych, do których rządzący z uporem maniaka zamierzają powrócić mimo przegranej na wiosnę. Czekają nas spory gospodarcze i te związane z pandemią, która, czym dalej, tym jest coraz bardziej nieprognozowana.

Czy w tym wszystkim ktoś jeszcze będzie pamiętał o obietnicach, złożonych strategicznemu partnerowi zaledwie kilka tygodni wcześniej?

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz