Ofiara nie może płacić za zbrodnie agresora

W symbolicznym dla Polski dniu, 15 sierpnia, prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę dotyczącą odbudowy Pałacu Saskiego, Pałacu Bruhla oraz kamienic przy ulicy Królewskiej w Warszawie, które to budowle Hitler kazał wysadzić w powietrze po upadku Powstania Warszawskiego. „Dzisiaj odbudowujemy Pałac Saski, musimy go zwrócić Warszawie i Polsce, ale nic nikomu innemu nie musimy dzisiaj zwracać” – powiedział głowa Państwa Polskiego przy tej okazji.

Takie właśnie słowa nie padły przypadkiem. Polski prezydent chciał w ten sposób wysłać wyraźny sygnał w świat, że jego kraj, jako pierwsza ofiara II wojny światowej, nie może być adresatem roszczeń odszkodowawczych, bo Polska nikomu niczego nie jest winna. Mienie na terytorium Polski jej przedwojennych obywateli różnej narodowości grabili i niszczyli okupanci – hitlerowskie Niemcy. Naród Polski po wojnie własnym sumptem i ogromnym wysiłkiem te zniszczenia odbudowywał. Na jednej z kamienic w Warszawie do dzisiaj widnieje pamiętny napis: „Cały Naród buduje swoją stolicę”. Polska za poniesione ogromne straty wojenne nigdy nie doczekała się należnej reparacji od agresora.

Tymczasem nieszczelność prawa polskiego, które nie przewidywało żadnego cenzusu czasowego, jeżeli chodzi o składanie wniosków reprywatyzacyjnych, przyczyniła się do ogromnych patologii na terenie Warszawy przede wszystkim, gdzie mafie reprywatyzacyjne wyłudzały kamienice, posługując się sfingowanymi dokumentami. Aby haniebny proceder ukrócić, Sejm RP przyjął poprawkę do Kodeksu Prawa Administracyjnego, która przewiduje, że po 30 latach od wydania decyzji administracyjnej niemożliwe będzie wszczęcie postępowania w celu jego zakwestionowania. W ten sposób mafie reprywatyzacyjne już nie będą mogły wyłudzać kolejnych kamienic, posługując się np. „upoważnieniami” byłych właścicieli, którzy – jak po czasie odkryła specjalna Komisja Weryfikacyjna – mieli często nawet po stokilkanaście lat. Tysiące warszawiaków zaś już nie będzie musiało drżeć przed eksmisją z własnych mieszkań, co miało miejsce jeszcze w niedawnej przeszłości.

Ale to, co jest zrozumiałe i oczywiste w Polsce, w Izraelu zostało przyjęte jako znieważenie ofiar Holokaustu. Tamtejszy rząd nowe polskie prawo uznał za „haniebne” i „antysemickie”. Poprawka do KPA prawdziwą furię, to trzeba powiedzieć wprost, wywołała u izraelskiego ministra spraw zagranicznych Yaira Lapida, którego polonofobia (znana nie od dzisiaj) wybuchła z siłą lawy wulkanu Etna. Znany już wcześniej z antypolskiej retoryki oraz manipulacji na temat Holokaustu (kłamstwa na temat swej babki w tym kontekście bardzo wiele mówią o polityku) tym razem jednak przekroczył wszystkie możliwe granice przyzwoitości. Nie dość, że fałszywie oskarżył Polskę o zamiar pozbawienia ofiar Holokaustu prawa do odzyskania mienia (w domyśle to Polacy chcą go sobie przygarnąć), to jeszcze zrobił to w sposób, jakiego nie powstydziłby się, nie przebierając, sam Jerzy Urban, znany w Polsce jako „Goebbels stanu wojennego”.

Odwracając rzeczy na opak Lapid perorował „o haniebnym zachowaniu antydemokratycznego rządu polskiego”, na którego działania Izrael „nie zamierza przykrywać oczu”. Miotał też absurdalne groźby, że „minęły już czasy, kiedy Polacy krzywdzili Żydów bez reakcji”.

Na haniebne wynaturzenia izraelskiego szefa dyplomacji polski rząd zareagował stanowczo, nie dając się jednak sprowokować do wymiany obelg. Premier Mateusz Morawiecki odpowiedział Lapidowi, że „nikt, kto zna prawdę o Holokauście i cierpieniach Polski w czasie II wojny światowej, nie może się godzić na taki sposób prowadzenia polityki”. Przestrzegł też go, by nie wykorzystywał tragedii Holokaustu do swych partyjnych gierek. A gdyby i dalej w ten sposób atakował Polskę, to musi się liczyć z konsekwencjami w stosunkach dwustronnych oraz na „forach międzynarodowych”.

A „na forach międzynarodowych” – należy zauważyć – Izrael w swych niekończących się wojnach ze światem arabskim jest coraz bardziej osamotniony. Tracąc sympatię Polski, traci właściwie jednego z ostatnich sojuszników. Ślepa wiara w potęgę USA, której administrację wystarczy poszczuć na którekolwiek państwo, by je przywołać do porządku, może Lapida tym razem zawieść. Istotnie, bowiem, „minęły już czasy”, kiedy Żydzi przez swych wpływowych amerykańskich rodaków mogli szantażować Polskę słowami, że „jeżeli nie zapłaci, to będzie atakowana i poniżana na arenie międzynarodowej”.

Czasy się zmieniły. Amerykanie, którzy właśnie opuszczają Afganistan w „chwale”, tak jak kiedyś Wietnam, mają sporo do przemyślenia. Administracja prezydenta Joe Bidena nie szuka sobie dodatkowych przeciwników na świecie, tylko stara się pozyskiwać sojuszników. Bez nich nie będzie w stanie powstrzymać Chin, które nie kryją się już za bardzo co do swych aspiracji do światowej supremacji.

Stosunki polsko-izraelskie znalazły się na zakręcie, mimo włożonych wcześniej niemałych starań ze strony Warszawy, by je odbudować w duchu prawdy i wzajemnego poszanowania. Gdzieś był popełniony błąd, skoro dziś polski wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński dosadnie mówi, że Lapid „żeruje na niewiedzy historycznej i nienawiści”. Celowo podsyca nienawiść i antypolonizmy w społeczeństwie izraelskim i nie wzbudza to żadnej negatywnej reakcji w opinii publicznej tego kraju. Bo w Izraelu granie na antypolonizmach jest od dawna tolerowane, jest – można by powiedzieć – częścią tamtejszej polityki. Nikogo to nie dziwi, bo tak społeczeństwo zostało wychowane. Tak też się wychowuje młodzież, która nawet na wycieczki do Polski jeździ wyłącznie jak do kraju grobów swych przodków.

Dlatego w Polsce antysemityzm jest zjawiskiem marginalnym i powszechnie potępianym zgodnie przez całą klasę polityczną. W Izraelu antypolonizm nie jest na obrzeżach tylko w centrum tamtejszej polityki i jest w zasadzie akceptowalny.

Jeszcze w latach 90-tych, tuż po upadku komunizmu w Polsce, strona kościelna wyszła z inicjatywą odbudowy relacji „ze swymi starszymi braćmi w wierze”. W tym celu została powołana Polska Rada Chrześcijan i Żydów. Wiązano z nią duże nadzieje, bo przecież wspólna długa historia nakazywała wręcz poszukiwania porozumienia, pochylenia się nad sprawami trudnymi, by w prawdzie je przyjąć, szukając wzajemnego przebaczenia.

Jednak dość szybko się okazało, że strony mają różne intencje co do działania i celów Rady. Najdosadniej o tym powiedział ks. profesor Waldemar Chrostowski, który opuścił Radę właśnie z tego powodu. Tłumaczył, że strona polska była gotowa do dyskusji na każdy temat. Chciała okazać Żydom współczucie i tam, gdzie Polacy zawinili, również przeprosić oraz w miarę możliwości zadośćuczynić. Ale Żydom wcale nie zależało ani na współczuciu, ani na pojednaniu. Mieli tylko dwa cele. Po pierwsze, uzyskać od strony polskiej przyznanie się do współwiny za Holokaust. Po drugie, wynegocjować odpowiednie odszkodowanie.

Niepohamowana agresja ministra Lapida tylko potwierdza trafność spostrzeżeń księdza profesora.

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz