Dziewieniszki walczą z nielegalną migracją i poczynaniami rządu

Gdy w roku 1999 Polska przystępowała do NATO, jednym z warunków jej akcesu było wzmocnienie wschodniej granicy RP, która stawała się też zewnętrzną granicą Aliansu. Litwy wówczas jeszcze w NATO nie było, dlatego Warszawa musiała wzmocnić również odcinek graniczny ze swym północnym sąsiadem.

W ten sposób powstała wówczas głośna kwestia budowy strażnicy granicznej w okolicach Puńska, które to miasteczko – jak wiadomo – jest niepisaną stolicą polskich Litwinów. Zagubiona gdzieś na wschodnich rubieżach Rzeczpospolitej mieścina jest zamieszkała w 80 procentach przez obywateli polskich pochodzenia litewskiego. Gdy ci obywatele tylko się dowiedzieli, że w ich okolicach ma powstać strażnica z polskimi wopistami, od razu podjęli głośne larum, że oto RP narusza świeżo wtedy jeszcze podpisany Traktat z Republiką Litewską. Narusza, bo w miejsce zwartego zamieszkania mniejszości litewskiej zamierza zakwaterować kilkunastu (no może kilkudziesięciu) żołnierzy pogranicza narodowości polskiej i tym samym nadwyręży litewską tkankę narodowościową tych terenów.

Polacy oczywiście wcale nie zamierzali tam kwaterować się na stałe, a jedynie na czas służby, ale i tak huczek był tak głośny, że ze sprawą puńskiej strażnicy musiały się w końcu zmierzyć rządy obydwu państw. To mierzenie się miało taki finał, że strażnica nigdy nie powstała, a Traktat tym samym nawet o jotę nie został ugodzony w jego dobrosąsiedzki duch.

Przypominam tę dawną już historię po to, bo jak się wydaje – mamy jej wierną powtórkę, tylko że tym razem po litewskiej stronie granicy. Dziewieniszki, miniaturowe miasteczko zamieszkałe przez litewskich Polaków, na samym pograniczu z Republiką Białoruś, jest dziś zagrożone inwazją tysięcznych hord nielegalnych migrantów z Azji i Afryki Północnej, bo rząd Litwy podjął arbitralną, by nie powiedzieć awanturniczą decyzję, aby w samym środku miasteczka ulokować ośrodek dla nielegałów. Mówiąc o analogii z Puńskiem miałem na myśli tylko sam mechanizm. Natomiast skala procederu kwaterowania obcych pomiędzy Puńskiem a Dziewieniszkami różni się zasadniczo. Do Puńska (miasteczka z ponad tysiącem mieszkańców) zamierzano osiedlić zaledwie kilkunastu polskich wopistów, zaś do liczących zaledwie 500 mieszkańców Dziewieniszek zamierza się wkwaterować aż tysiąc muzułmańskich uchodźców plus, oczywiście, personel obsługi. Co na to Traktat? Czy już przestał obowiązywać? Czy może jego przepisy działają (według władz w Wilnie) tylko po jednej stronie granicy, a po drugiej zaś działa zasada „non est”?

Tak czy inaczej dziś rząd litewski o Traktacie pamiętać już nie chce, za to miejscową ludność, która desperacko próbuje się bronić i przed muzułmańskimi nachodźcami, i przed własnym rządem, traktuje obcesowo. No, można powiedzieć, zgodnie ze standardami, jakich zawsze używali landsbergiści wobec litewskich Polaków. Ci buńczucznie, agresywnie, siłowo, nie pytając lokalne władze o zdanie, próbują im narzucić rozwiązanie, które nie mieści się w żadnych standardach prawnych ani normach bezpieczeństwa.

Tym razem jednak do swych standardów rząd konserwatystów dodał jeszcze cały arsenał kłamstw. Wysłał do zbuntowanych Dziewieniszczan zastępcę ministra spraw wewnętrznych Witalia Dmitriewa w asyście komisarza policji Renatasa Požely, któremu z kolei towarzyszyła ispudinga asysta w liczbie kilkuset mundurowych – policjantów, pareigunasów służb specjalnych i różnych innych arasów. Gdy groźny konwój przybył na miejsce, a nie zrobił należytego wrażenia na miejscowych, minister Dmitriew zaczął snuć wizje polubowne o przyszłym ośrodku dla uchodźców, które tyle mieli wspólnego z prawdą i zdrowym rozsądkiem jak wizja genderystów o istnieniu 56 płci ludzkich.

Bajał zatem minister, pewnie sam nie wierząc we własne bajki, że ośrodek w samym środku Dziewieniszek ma powstać tylko na zasadzie tymczasowej. Słowo „tymczasowo” jest tak rozległe pojęciowo, że śmiało można bajać o nim jak komu się tylko podoba. Tymczasowo zakwaterować może bowiem oznaczać na miesiąc, może – na pół roku, ale z łatwością może też znaczyć na zawsze, tyle że z tendencją tymczasowości.

Kłamał też oczywiście minister, gdy zastrzegał, że liczba zakwaterowanych ma być ograniczona do 500 osób. Może, przepraszam, nie kłamał na dziś czy jutro, ale na perspektywę jak najbardziej. Tak odważnie o tym piszę, bo przecież jak i większość czytelników obserwuję, co się dzieje z takimi ośrodkami dla nielegalnych emigrantów w innych krajach europejskich. Tam też poszczególne obozy są planowane na określoną tylko liczbę uchodźców, ale potem niemal zawsze realna liczba mieszkańców obozu przekracza planowaną dwu-, trzy-, cztero-, a nawet dziesięciokrotnie. Niestety, jak dotychczas zawsze przychodził moment, gdy chaotyczne rzesze uchodźców wymykały się spod kontroli władzy, która, próbując ratować sytuację, zaczynała upychać ich, gdzie tylko się da.

A to, że tendencja do nasilania się nielegalnej migracji na Litwę jest prognozowalna, potwierdza tylko fakt ostatniej wizyty naszego szefa dyplomacji Landsbergisa juniora do Iraku. Owocem jego wojażu do Bagdadu było to, że władze tego islamskiego kraju wyraziły swój sceptycyzm, co do możliwości przyjęcia z powrotem swych obywateli, co to wyjechali „na szczepienia do Mińska”, a trafili „omyłkowo” na Litwę. Na dodatek, niedługo po powrocie do domu naścigła Landsbergisa jeszcze hiobowa wieść, że „Iraqi Airlines” postanowił podwoić liczbę lotów do Mińska, bo bardzo wzrosło zapotrzebowanie na tej trasie.

Po takim „sukcesie dyplomatycznym” Landsbergisa na irackim odcinku słowa Dmitriewa o 500 uchodźcach wydają się być jedynie czczą gadaniną, jak też jego puste zapewnienia o bezpieczeństwie ośrodka ulokowanego pomiędzy dwiema szkołami. Płot z drutu, którym ośrodek ma być zabezpieczony, dla gotowych na wszystko uchodźców jest taką przeszkodą jak dla konia wyścigowego drabinka. Obrazków w Internecie, jak nielegalni przybysze potrafią forsować płoty (do których dziewieniski nawet się nie umywa), jest mnóstwo. Wystarczy więc włączyć wyobraźnię i nie słuchać bajek na dobranoc. Zresztą, obietnica, że w Dziewieniszkach będą zakwaterowani tylko kobiety z dziećmi, też jest obarczona walorem tymczasowości. Gdy bowiem odnajdzie się prawowity mąż kobiety z dziećmi, wszystkie prawa człowieka do zamieszkania razem z rodziną będą po stronie męża, a minister Dmitriew na ten czas – być może – już ministrem nie będzie, więc i tłumaczyć się z pustego zapewnienia nie będzie komu.

Dziś nielegalna migracja ludzi – to dobrze zorganizowany biznes międzynarodowych mafii. Proceder ten jest też orężem politycznym przeciwko takim bytom jak np. Unia Europejska, której granice wabią i nie są należycie strzeżone. Australia, gdy podobny proceder z wysyłaniem łodzi przepełnionych nielegalnymi migrantami w stosunku do niej próbowali zastosować Chińczycy, odpowiedziała twardo: „Zero tolerancji nielegalnej migracji”. Łódeczki więc popłynęły z powrotem, a biznes i polityka się skończyły.

Unia Europejska ma zgoła inne podejście do nielegalnej migracji. Walczy z nią zapamiętale, tyle że na polu erystyki. Zabrania np. używać słów „nielegalny emigrant”, a zamiast nich karze mówić „emigrant z nieuregulowanym statusem prawnym”.

Powstaje więc na koniec pytanko. Jaki wariant walki wybierze Litwa do obrony swych granic – ten australijski czy może brukselski? Niech pomyślę... Już wiem. Landsbergis wybierze i tym razem wariant trzymania się spódnicy Merkel...

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz