Czesław Ingielewicz, stulatek ze Skirlan, cieszy się życiem i nie zamierza składać broni

Żony samej nie zostawi

W piątek, 28 maja, Czesław Ingielewicz, mieszkaniec gminy sużańskiej w rejonie wileńskim, obchodził jubileusz 100-lecia urodzin. Jubilat cieszy się doskonałym zdrowiem, porusza się o własnych siłach, jest pełen optymizmu i zamierza doczekać się kolejnych rocznic. Podporą w codziennym życiu jest jego małżonka Zofia, która w lutym obchodziła 90. urodziny.

Jak poinformował Tadeusz Alancewicz, starosta gminy sużańskiej, w gminie to dopiero drugi przypadek, gdy mieszkaniec dożył do tak symbolicznego wieku.

– Przed kilkoma laty składaliśmy życzenia z okazji stulecia mieszkance Sużan Józefie Kuleszo. Jubilatka była schorowaną kobietą i stulecie przywitała leżąc w łóżku, a Czesławowi, dzięki Bogu, nogi nie odmawiają posłuszeństwa i zdrowia mu tylko pozazdrościć – z uznaniem i podziwem stwierdził starosta.

W dniu setnych urodzin Jubilatowi życzenia kolejnych lat życia w zdrowiu i otoczeniu najbliższych życzyli oprócz starosty: pracowniczka starostwa Justyna Giedrys oraz radni samorządowi Stanisław Adamajtis i Zygmunt Żdanowicz. Pani Justyna przekazała gratulacje od Marii Rekść, mer rejonu wileńskiego, a goście wręczyli jubilatowi kwiaty, pokaźnych rozmiarów tort oraz słodycze. Pan Czesław był nieco zaskoczony, zażenowany i zdetonowany niezwykłą sytuacją, ale szybko się połapał i życzył gościom oraz wszystkim mieszkańcom Wileńszczyzny stu lat i zdrowia takiego, jakim go obdarzył Stwórca. W obecności gości oraz syna Zbigniewa i synowej Haliny z animuszem zapewnił, że postara się nie zostawić żony samej przynajmniej przez kilka najbliższych lat.

Jak opowiadali najbliżsi, pan Czesław nigdy nie był człowiekiem konfliktowym. Zawsze opanowany, spokojny, w pogodnym nastroju i dobrym humorze. Być może w tym tkwi sekret jego długowieczności? Jeśli chodzi bowiem o jedzenie jest żywym zaprzeczeniem modnych w czasach obecnych teorii zdrowego odżywiania się. Jego ulubionymi daniami są skwarki, smażone na smalcu placki ziemniaczane, słonina wędzona i solona, gotowane ziemniaki z chłodnikiem bądź zsiadłym mlekiem. Nie lubi natomiast żadnych kasz, makaronów, płatków owsianych itd. Nigdy nie palił, od kieliszka, prawda tylko „dla zdrowotności”, nie stronił.

Całe życie jest związany ze Skirlanami, gdzie się urodził, pracował i żyje dotychczas. Rodzice Paulina i Piotr w ogóle doczekali się pięciorga dzieci: trzech synów i dwóch córek. Przy życiu pozostała siostra Longina, która jest od pana Czesława o 15 lat młodsza i mieszka w Wilnie. Jubilat wraz z żoną mieli dwoje dzieci – syna Zbigniewa i śp. córkę Teresę. Pociechą dla niego i żony są wizyty wnuków Andrzeja i Jana oraz wnuczki Anny.

Od najmłodszych lat pan Czesław pomagał rodzicom w gospodarstwie, ale był też czas na naukę. W rodzinie do dzisiaj jest przechowywane świadectwo o ukończeniu Publicznej Szkoły Powszechnej w Tarakańcach. Od ojca nauczył się zawodu szewca, a w czasach pożogi wojennej pracował na kolei w Podbrodziu. Później w sowchozie „Daniłowo” zatrudnił się jako budowlany. Jak powiedział syn, w Skirlanach wszystkie domy murowane – tzw. Waszyngton – zostały wybudowane z jego udziałem. Skąd wzięła się taka egzotyczna nazwa? „A bo w tych nowo budowanych domach osiedlało się kierownictwo sowchozu, czyli śmietanka i ludzie nieco z przekąsem osiedle „ochrzcili” Waszyngtonem” – tłumaczy z uśmiechem Zbigniew. Zarówno on, jak i żona Halina zgodnie twierdzili, że jubilat nigdy nie narzekał na zdrowie.

– Można powiedzieć, że jest szczęśliwym człowiekiem chociażby z tego powodu, że u dentysty był tylko raz – zażartowała pani Halina. Dodała, że żadnych leków nie uznawał i przy niedomaganiu, co zdarzało się wyjątkowo rzadko, leczył się domowymi sposobami i ziołami, które serwowała mu żona.

Pani Zofia pochodzi z sąsiedniej wsi Bityna. Pobrali się w roku 1958 i diamentowe gody mają już za sobą. Mają nadzieję, że razem doczekają się 65. rocznicy ślubu, czyli godów żelaznych. Od zawsze oboje byli związani z rolą. Dopóki starczało sił trzymali własne gospodarstwo, w którym były krowy, koń, prosiaki i drób. Pan Czesław, jak to Polak, szczególnie przywiązany był do koni, którym nadawał pieszczotliwe „imiona”. Mimo sędziwego wieku państwo Ingielewiczowie sami potrafią rozpalić w piecu, przygotować posiłki. Co prawda, produkty nie kupują sami, a dostarczają je mieszkający nieopodal syn z synową. Jak jest pogoda, chętnie wychodzą na podwórek, by poobserwować toczące się obok życie i powspominać…

Zygmunt Żdanowicz

Na zdjęciu: pan Czesław życzył gościom oraz wszystkim mieszkańcom Wileńszczyzny stu lat i zdrowia takiego, jakim go obdarzył Stwórca
Fot.
autor

<<<Wstecz