Uratować Litwę przed „konserwatystami”

Im bardziej Europa pogrąża się w kryzysie (gospodarczym, migracyjnym, tożsamościowym), tym pilniejsza powstaje potrzeba jednoczenia się wszystkich europejskich sił konserwatywnych w celu ratowania Starego Kontynentu przed grożącą mu katastrofą.

Takie próby są podejmowane. W minionym tygodniu w Polsce zrodziła się inicjatywa, skierowana na odrodzenie życia uniwersyteckiego w klasycznym jego pojęciu pod nazwą Collegium Intermarium. Jest ona odpowiedzią na głęboki kryzys życia akademickiego na europejskich uczelniach, gdzie nurty ideologiczne skrajnej lewicy w obcęgi cenzury biorą jakąkolwiek wolną myśl. Inicjatorzy Collegium Intermarium, międzynarodowego projektu akademickiego, w który zaangażowani są najbardziej znani na świecie przedstawiciele konserwatywnych środowisk naukowych na czele z prawnikami z Ordo Iuris (m. in. Rod Dreher, intelektualista z USA, autor „Opcja Benedykta”, doradczyni Jana Pawła II księżna Ingrid Detter de Frankopan, Lady Caroline Cox zasiadająca w brytyjskiej Izbie Lordów, polski socjolog Andrzej Zybertowicz czy francuska myślicielka Chantal Delsol) są tymczasem zdania, że „uniwersytet powinien być przestrzenią wolnej debaty i odważnego poszukiwania prawdy”.

Równolegle do tej inicjatywy akademickiej w Parlamencie Europejskim trwają rozmowy w sprawie konsolidacji konserwatywnych partii politycznych z takich krajów jak Polska (PiS), Włochy (Liga oraz Bracia Włosi), Hiszpania (Vox) czy Węgry (Fidesz), by na bazie dotychczasowych ugrupowań politycznych z ECR oraz Tożsamość i Demokracja utworzyć silny blok prawicowy, który zmieniłby układ sił w Europarlamencie. Nowa frakcja konserwatystów (którzy poważnie traktują swój konserwatyzm) byłaby jedną z najsilniejszych w PE i mogłaby zadawać nowe wektory aktywności politycznej dla instytucji, pogrążonej aktualnie w marazmie lewicowych ideologii. Tęczowe sny o głupim Jasiu przestałyby być w ten sposób troską całej Europy, a śniłyby się jedynie skrajnej lewicy i jej okolitom i przez to miałyby raczej charakter bezobjawowy.

Gdy europejscy konserwatyści jednoczą się, poszukując wspólnej bazy ideowej i nowych wizji dla Europy, którą chcą zachować przed utopijnymi eksperymentami nowej lewicy, gdzie są w tym czasie litewscy konservatoriai/krikščionys demokratai? Ano, zajmują się w swej tėvynė projektami... skrajnej lewicy właśnie. Bo jakiej by ekwilibrystyki słownej nie używali, jakich by sztuczek erystycznych nie stosowali, to związki partnerskie dla par jednopłciowych, czy genderową Konwencję Stambulską, z której rezygnuje coraz więcej państw sygnatariuszy, nie da się landsbergiukom przedstawić jako projektów konserwatywnych, nakierowanych na prawa kobiet czy mniejszości. Mogą swój populizm i demagogię trąbić od rana do wieczora, a i tak nikt rozsądny na Litwie im nie uwierzy.

Litewscy konserwatyści, zwani przez rodaków landsbergiukai, zasłużyli na ten tytuł w pełni. Klan Landsbergisów miał przecież przemożny wpływ na kształtowanie ideowego oblicza tej partii, na wyznawane przez nią wartości, wreszcie na jej dzisiejsze ideologiczne odchyły – tak dalekie od klasycznego konserwatyzmu, jak daleki jest afiszujący się różańcem prezydent Joe Biden od katolicyzmu. Śmiało można zaryzykować stwierdzenie, że klan Landsbergisów uczynił z litewskich konserwatystów swoistą hybrydę, nieznaną nigdzie indziej. W tej hybrydzie Landsbergis senior przez lata rozdmuchiwał niezdrowy litewski nacjonalizm, przy jednoczesnym wygaszaniu w partii jej chrześcijańskiego knota. W ten sposób przez 30 lat funkcjonowania na litewskiej scenie politycznej zrodził się nam dziś neopogański potworek, zacietrzewiony narodowo i obojętny religijnie.

Ostatnia próba (25 maja) przeforsowania z zaskoczenia w Sejmie Ustawy o związkach partnerskich dla par jednopłciowych, pod której projektem podpisali się i premier Ingrida Šimonytė, i lider konserwatystów Gabrielius Landsbergis, pokazuje na wielką determinację landsbergiuków, by przeorać litewskie społeczeństwo (wbrew Konstytucji i zdecydowanej większości obywateli, sięgającej 70 proc.) na wzór postchrześcijańskich społeczeńst upadającego Zachodu. Próbę śmiało można nazwać zamachem na cywilizację łacińską, do której Litwa dołączyła ponad 600 lat temu, oraz zamiarem wrogiego przejęcia przez zindoktrynowanych rewolucjonistów instytucji małżeństwa. Próba się nie powiodła (aż śmiech powiedzieć, bo w Europie nikt by nie uwierzył), gdyż Litwę przed „konserwatystami” i ich genderowym projektem obronili... postkomuniści. Šimonytė bardzo liczyła na ich głosy (na „chłopów” oraz Frakcję Regionów z AWPL-ZChR liczyć nie mogła od początku), by zrównoważyć tych kilkunastu krnąbrnych z własnych szeregów, którzy jeszcze pamiętają, jak trzeba się żegnać i co to jest rodzina. Postkomuniści jednak w większości ogromnie rozczarowali i panią premier i Landsbergisa juniora, bo zagłosowali przeciw. Zdechł pies, takim wynikiem kończyła się próba zamachu, ale na jesieni czeka nas niechybnie powtórka z rozrywki. Czekają, niewykluczone, też jakieś kolejne zamachy, bo rząd nie ma większości w tej sprawie, ale determinację, jako się rzekło, ma.

Jak wielka jest determinacja „konserwatystów” w sprawie neutralnych płciowo związków partnerskich, niech świadczy chociażby reakcja na porażkę dwukrotnego ekspremiera tej partii, a obecnie europarlamentarzysty Andriusa Kubiliusa. Wpadł on w nadaktywność słowną i ruchową jak pająk, któremu ofiara uszła z misternie zastawionych sieci, i dosłownie pluł jadem na wszystkich winowajców niepowodzenia. Dostało się przy tym i jego partyjnym współplemieńcom, co nie tylko że się odważyli głosować przeciw, ale jeszcze i podpisali pod petycją zorganizowania referendum w kwestii, ważącej przecież o naszym przyszłym ustroju społecznym.

Inicjatywę referendum w sprawie związków partnerskich dla par jednopłciowych nazwał..., a jakże, kopiowaniem zachowań Adolfa Hitlera, który – jak pojaśniał były premier – swe chore pomysły też przeprowadzał w III Rzeszy metodą referendów. „Śpieszmy się ratować normalność – tak szybko wariują”, chciałoby się odpowiedzieć dwukrotnemu w przeszłości premierowi słowami mistrza Twardowskiego, sparafrazowanymi, oczywiście, odpowiednio do sytuacji.

O jedności ideowej litewskich „konserwatystów” albo landsbergiuków, jak już sytuację wyjaśniliśmy, z jednoczącymi się siłami konserwatywnymi w Europie nie może być mowy. Jednoczący się europejscy konserwatyści zamierzają rzucić rękawicę liberalno-lewicowemu mainstreemowi Europy, by bronić ją przed ubezwłasnowolnieniem, destabilizacją, przed którą mainstreem opędza się wypłacaniem haraczy finansowych dla każdego, kto tylko takiej operacji wobec Starej Damy się podejmie. Konserwatyści chcą być dumni z własnej historii, kultury i chrześcijańskich korzeni, czego nie znosi mainstreem. Wreszcie konserwatyści chcą wolności i demokracji w klasycznym pojęciu tych słów, a nie ideologicznego zamordyzmu lewicy, sprzągniętej na tym polu z europejską tak zwaną chadecją.

Landsbergiukai w europejskim mainstreemie czują się jak płaska flądra w głębinie morskiej. Łykają każdą aberrację równościową jak flądra glony. Dlatego dziś pierwszorzędnym obowiązkiem każdego litewskiego patrioty jest ratowanie Litwy przed „konserwatystami”.

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz