80. rocznica polowania na pancernik „Bismarck”

Bój polskiego Dawida z niemieckim Goliatem

80 lat temu podczas II wojny światowej w maju 1941 r. niszczyciel ORP „Piorun” wziął udział w pościgu za niemieckim pancernikiem „Bismarck”. Przez godzinę trwał w kontakcie bojowym z potężnym okrętem liniowym wroga, skupiając jego ogień na sobie, umożliwiając tym samym zaciśnięcie sieci dokoła niego, z której już się nie wydostał. Był to bój polskiego Dawida z Niemieckim Goliatem.

Pancernik „Bismarck” – duma Kriegsmarine – był prawdziwą, pływającą z szybkością 30 węzłów (55, 58 km/h) morską fortecą. Jego uzbrojenie stanowiło 8 dział kalibru 380 mm, 12 dział kal. 150 mm, 16 dział przeciwlotniczych 37 mm, 12 dział 20 mm. Grubość pancerza na burtach wynosiła 320 mm, na pokładzie pancernym – 80-170 mm, na pokładzie górnym – 50 mm. Wyporność wynosiła 50 tys. ton. Załoga liczyła 2200 osób.

„Bismarck” w swój rejs wypłynął z Gdyni 19 maja 1941 r. w towarzystwie ciężkiego krążownika „Prinz Eugen”. Celem rajdu było niszczenie konwojów wspomagających Wielką Brytanię i jej sojuszników. Dowodzenie na „Bismarcku” objął admirał Gunter Lütjens, uważany przez kolegów za zdyscyplinowanego i utalentowanego dowódcę.

Pościg za „Bismarckiem”

Po dotarciu do wybrzeży Norwegii i postoju w fiordzie koło Bergen okręty niemieckie skierowały się na północny Atlantyk z zamiarem przedarcia się tam przez Cieśninę Duńską, oddzielającą Islandię od Grenlandii. Już 20 maja zostały one zauważone przez patrolujący samolot brytyjski u brzegów Norwegii. Dowództwo brytyjskiej Home Fleet – Floty Ojczyźnianej – wysłało przeciwko im ciężkie krążowniki „Norfolk” i „Suffolk”. 23 maja o godz. 19.22 w Cieśninie Duńskiej brytyjskie okręty natknęły się na „Bismarcka” i „Prinz Eugena”. W godzinę później niemiecki pancernik otworzył na krótko ogień do „Norfolka”. Niemieckie okręty płynęły dalej, a za nimi w bezpiecznej odległości nie tracąc ich z widoku „Norfolk”i „Suffolk”. Na spotkanie niemieckiego zespołu Brytyjczycy wysłali zespół wiceadmirała Hollanda – największy okręt, krążownik liniowy „Hood” i najnowszy pancernik „Prince of Wales”. 24 maja o godz. 5.53 brytyjskie okręty otwarły ogień do Niemców. Po dwóch minutach przemówiły działa niemieckich okrętów. Ich ogień skupił się na „Hoodzie”. Walka była prowadzona na odległości 22 150 metrów. O godz. 6.01 piąta salwa z „Bismarcka” śmiertelnie ugodziła „Hooda”, przebijając słabo opancerzony pokład i detonując w komorze amunicyjnej. W ciągu kilku minut „Hood” – duma Royal Navy – zatonął, pociągając na dno 1394 ludzi z 1397-osobowej załogi. Uratowały się zaledwie trzy osoby. Zatonięcie „Hooda” było szokiem dla Anglii, za jego śmierć musiał zapłacić tym samym „Bismarck”.

Admirał Lütjens odesłał „Prinza Eugena” do prowadzenia samodzielnej działalności na Atlantyku, a sam skierował swój okręt ku bazom na okupowanym wybrzeżu atlantyckim Francji w celu dokonania napraw uszkodzeń, otrzymanych w bitwie z brytyjskimi okrętami. W nocy z 23 na 24 maja samoloty torpedowe „Fairey Swordfish” z lotniskowca HMS „Victorious” zaatakowały „Bismarcka”, dokonując uszkodzenia dziobu. 26 maja o godz. 20.53 niemiecki pancernik ponownie został trafiony torpedami z samolotów startujących z lotniskowca „Ark Royal”, co spowodowało kolejny spadek prędkości oraz zniszczenie sterów.

Do akcji przeciwko umykającemu „Bismarckowi” weszły odwołane z konwoju brytyjskie niszczyciele – „Cossak”, „Maori”, „Sikh”, „Zulu” i polski ORP „Piorun”. Akcja odbywała się w trudnych warunkach pogodowych. Morze było niespokojne. Ze względu na falę z rufy kierowanie okrętem było utrudnione, przechyły sięgały 60 stopni.

Wielki dzień polskiego niszczyciela

ORP „Piorun” przy wyporności 1760 ton rozwijał prędkość do 36 węzłów (ok. 65 km/h). Wyposażony był w 6 dział kal. 120 mm, działo plot 102 mm, jedno poczwórne działko plot 40 mm, cztery plot erkaemy kal. 20 mm, jeden pięciorurowy aparat torpedowy kal. 533 mm, dwie wyrzutnie bomb głębinowych. Załoga liczyła 220 osób, w tym 9 oficerów. Dowódcą okrętu był komandor Eugeniusz Pławski.

O godz. 22.37 szef wachty sygnałowej mat Edward Dolecki dostrzegł z odległości 16 tys. jardów sylwetkę „Bismarcka”. Głośno zameldował: „Okręt w prawo przed dziobem”, dodając: „Ależ to stodoła!” Nie ulękli się niemieckiego kolosa polscy marynarze. Jak wspominał później kmdr Pławski, nastrój załogi „Pioruna” był wyśmienity. Jeden z podoficerów w chwili rozpoczęcia ognia zaczął tańczyć i wydawać dzikie okrzyki radości, inni wołali „hurra”.

O godz. 22.45 z odległości blisko 12 tys. jardów „Bismarck” rozpoczął swój ogień do „Pioruna”. Dowódca polskiego niszczyciela dał rozkaz rozpoczęcia strzelania: „Trzy salwy na cześć Polski”. Rozpoczął się bój, który przeszedł do legendy. Mały niszczyciel polski walczył z najpotężniejszym podówczas pancernikiem świata. Dysproporcja sił obu jednostek była miażdżąco wielka. Salwa burtowa „Pioruna” ważyła 132 kg, salwa zaś najcięższej i średniej artylerii „Bismarcka” – 8000 kg, a więc sześćdziesiąt razy więcej. Oczywiście, nie było najmniejszej wątpliwości, jaki będzie wynik walki, jeżeli „Piorun” choć raz zostanie trafiony, z drugiej strony artyleria polskiego niszczyciela nie mogła wyrządzić najmniejszej szkody „Bismarckowi”. Niektóre salwy niemieckie spadły niebezpiecznie blisko „Pioruna”, nawet 20 metrów od burty. Na jego pokład waliły się fontanny wody wzbijane przez padające gęsto pociski; padały też odłamki.

„Bismarck” do północy niemal zupełnie nie zwracał uwagi na zbliżające się brytyjskie niszczyciele, skupiając uwagę i ogień na małym kąśliwym polskim okręcie. W chwilach zagrożenia ratowało „Pioruna” opanowane dowodzenie kmdra Pławskiego, zmiany kursów, krycie się w zasłonie dymnej. Całą godzinę pozostawał nasz okręt w kontakcie bojowym z nieprzyjacielskim pancernikiem. Ta godzina w istotny sposób zadecydowała o losie niemieckiego rajdera; dzięki „Piorunowi” zacisnęła się żelazna obręcz brytyjskich niszczycieli. Kilka minut przed północą polski niszczyciel utracił łączność wzrokową z nieprzyjacielem. W dalszych godzinach nocnych „Piorun” bezskutecznie próbował odzyskać kontakt bojowy z pancernikiem. O godz. 5 rano dowódca flotylli niszczycieli kmdr Vian wydał kmdr Pławskiemu rozkaz udania się do bazy. Mimo to polski okręt jeszcze przez całą godzinę kontynuował poszukiwanie „Bismarcka”. Po godzinie szóstej ORP „Piorun” ruszył do bazy w Plymouth, którą na resztkach paliwa osiągnął rankiem 28 maja.

Tymczasem rozstrzygał się los niemieckiego pancernika. W nocy z 26 na 27 maja „Bismarck” wciąż tracił prędkość. Załoga miała trudności z odzyskaniem sterowności okrętu. Pancernik płynął z prędkością 10 węzłów, co zwiastowało rychły koniec. 27 maja o godz. 8.47 brytyjskie okręty osaczyły „Bismarcka”. Pancerniki „King George V” i „Rodney” zaczęły ostrzał nieprzyjacielskiego okrętu. Ostatni cios wymierzył krążownik „Dorsetshire”, pakując dwie torpedy w prawą burtę pancernika. O godz. 10. 40 „Bismarck” poszedł na dno, pociągając za sobą aż 2106 członków załogi, łącznie z admirałem Lutjensem. Uratowano 115 marynarzy i… maskotkę okrętu – dużego czarnego kota Oscara.

Taki był finał liczącego1800 mil rajdu niemieckiego pancernika. Do dopłynięcia do bazy w Breście zabrakło mu 400 mil (750 km).

Po bitwie Brytyjczycy nie szczędzili dowodów uznania „Piorunowi” i jego dowódcy. Napłynęły też gratulacje od Naczelnego Wodza generała Władysława Sikorskiego i innych polityków polskich. W latach 1941-1945 wiele akcji bojowych zapisał na swym koncie ORP „Piorun”, sławiąc biało-czerwoną banderę. Żadna jednak z nich nie rozsławiła jego imienia tak, jak owe pamiętne 60 minut w nocy 26 maja 1941 r. „sam na sam” z niemieckim kolosem.

Opracował Jan Lewicki

Na zdjęciu: trasa „Bismarcka” i ścigających go okrętów
Fot.
pl.wikipedia.org

<<<Wstecz