„Kontrowersyjny” marsz i świetna parada

Litewska policja, oceniając od strony porządkowej wiec w obronie tradycyjnej rodziny w wileńskim Zakrecie, oszacowała liczbę jego uczestników na minimum 10 tysięcy. Stróże porządku przyznali jednocześnie, że w ostatnich latach tak licznego tłumu, zebranego w jednym miejscu, na Litwie nie było. Jednak rządzący politycy oraz sprzyjające im media obrońców tradycyjnej rodziny potraktowali wyłącznie protekcjonalnie, starając się przy każdej nadarzającej się okazji przypiąć im łatkę „kontrowersyjnych”.

„Kontroversiškai vertinamas maršas”, od takiej oklepanej formułki swe relacje z Zakretu rozpoczynały liczne litewskie stacje telewizyjne, radia oraz portale internetowe. Przy tym żurnaliści nawet nie próbowali swym odbiorcom wyjaśnić, na czym ta kontrowersja polega. Co jest kontrowersyjnego w tradycyjnej rodzinie mężczyzny z kobietą? Ba, nie zadawali sobie często nawet trudu, by szerzej przedstawić postulaty wiecujących, powód ich tak licznego zjechania się do stolicy, istotę niepokojów i obaw zdecydowanej większości obywateli Litwy, których reprezentowali uczestnicy marszu.

Zamiast tego np. telewizja LNK jakieś 90 proc. czasu swej relacji poświęciła problemowi przekroczenia dopuszczalnego pandemicznego limitu (maksymalnie 7 tysięcy osób) przez wiecujących. Dopytywała więc usierdnie policję, czy nie musi za to spotkać organizatorów kara, jak też słony mandat dla tych, co nie mieli ochronnych maseczek. Słowem wytwórcy słowa eter wypełniali wątkami pobocznymi i zwykłym pustosłowiem, byle tylko nie mówić o istocie wydarzenia. Podobnie zresztą było też w państwowej LRT oraz innych mediach relacjonujących „kontrowersyjny marsz”, któremu przeciwstawiano kontrmarsze, czyli grupki tęczowych harcowników w liczbie od kilku do kilkunastu głów. Tych ostatnich, oczywiście, nie oprzymiotnikowano określeniami „kontrowersyjni”, nawet jeżeli wymachiwali (przepraszam najmocniej Czytelników, że muszę o tym pisać) gumowym penisem. Obsceniczne zachowania zwolenników wszelkich nienormatywności, których parady równości właśnie się tym wyróżniają (są wręcz ich znakiem firmowym) media głównego nurtu opisują jako coś zwyczajnego, normatywnego i nigdy jako coś kontrowersyjnego, sprzecznego z naszą kulturą i elementarnymi wymogami zachowań w miejscach publicznych. W ich opinii takie parady wręcz z definicji mają być wydarzeniem dostojnym, godnościowym, a nawet kulturotwórczym. No, słowem, pod każdym względem świetnym.

Tymczasem obrona tradycyjnego modelu rodziny, to już całkiem inna bajka. To już jest rzecz niemal skandaliczna. Pytana o to szefowa litewskiego rządu Ingrida Šimonytė oceniła uczestników wiecu w Zakrecie jako „pikčio ir neapykantos kurstytojai”, czyli roznosicieli „złości i nienawiści”. „To je dobre” – powiedziałby Czech w tym miejscu. Ja, choć nie Czech, to dodam, że „vyborne” i przede wszystkim tak bardzo przewidywalne. Bo w standardach liberalnej demokracji przecież cokolwiek co by się skojarzyło z konserwatyzmem czy tradycją musi być nienawistne albo w najlepszym wypadku kontrowersyjne. Można wręcz odnieść wrażenie, że u wszystkich sformatowanych na matricę liberalnej demokracji z tyłu głowy wmontowany jest jakiś chips z czujnikiem, reagującym na słowa „konserwatyzm” albo „tradycja”. Po odbiorze słów-kluczy czujnik automatycznie uruchamia chips, który sformatowany umysł zmusza do wypowiedzenia standardowej formułki o nienawiści konserwatystów do wszystkiego, co obce.

Ale w liberalnej demokracji są też tacy, którzy udają no..., powiedzmy, inteligentnych inaczej. Ci z miną chytrego durnia na twarzy pytają: „A jak to niby neutralne płciowo związki partnerskie mogą zaszkodzić tradycyjnej rodzinie?”. Co to tradycyjna rodzina osłabnie, jeżeli w wolnym kraju ktoś zawrze związek partnerski?, wybałuszają oczy, sugerując nadwrażliwość swym oponentom. O co więc jest to całe halo?, udają nierozgarniętych właściciele chytrych min.

Halo jest w tym, że państwo, uchwalając takie bądź inne prawo, nie tylko wprowadza określony ład społeczny, ale też promuje określone walory wychowawcze. Pamiętać powinniśmy, że ustawy mają nie tylko moc prawną, ale też wychowawczą. Zwłaszcza w stosunku do młodego pokolenia. Jeżeli więc państwo swym majestatem zatwierdza prawo, które mówi do młodzieży, że ma ona wybór, to jest to przez młodocianych brane za dobrą monetę. Młoda para może zawrzeć związek małżeński, tzw. tradycyjny, albo też dla odmiany paramałżeństwo, jakim jest związek partnerski. W tym ostatnim przypadku jest jednak mniej zobowiązań, mniej odpowiedzialności. Jest za to większy luzik. Można „łatwo rozpruć” związek zszyty przez „klechę nie należącego do cechu”, jak pouczał Sakowicz swego pryncypała Bogumiła Radziwiłła, gdy ten – targany chucią – chciał podstępnie zniewolić piękną Oleńkę. W naszym zaś przypadku dające się „łatwo rozpruć” związki partnerskie miałoby firmować państwo, potwierdzając je w majestacie prawa. Czy w ten sposób młodzież jest wychowywana do większej odpowiedzialności za swe decyzje, do szacunku i odpowiedzialności wobec współmałżonka, do przyszłych dzieci, które mogą przyjść na świat? Czy raczej jest zachęcana do większego luziku? Jest to zatem, dostojny patriarcho (bo to Vytautas Landsbergis obłudnie dopytywał, jak niby to związki partnerskie mają zaszkodzić tradycyjnej rodzinie), działanie państwa w kierunku wzmacniania rodziny? Czy może też w zupełnie innym kierunku?

Marsz w obronie tradycyjnej rodziny, zanim się rozpoczął, już był hejtowany, wyśmiewany, oczerniany (według wrogiej propagandy mediów miały go organizować kryminaliści), przedstawiany jako jakaś niesamowita ujma dla potencjalnych uczestników, którzy chyba musieliby być niespełna rozumu, by w nim uczestniczyć. Przykład dawali parlamentarzyści z opcji... a jakże „konserwatywnej”. Gdy opozycja zaproponowała wystosować list gratulacyjny do uczestników marszu, stanęli okoniem. „Darbietisy” zatem, żeby tylko dogodzić „konserwatystom”, grzecznie list „przyczesali” tak, by nie budzić żadnych kontrowersji. Ale krikščionys demokratai i tak byli nieugięci. Premier Šimonytė trzy razy była dopytywana przez dziennikarza, dlaczego nie chce pozdrowić marszowiczów i za każdym razem na pytanie odpowiadała pytaniem: „A dlaczego powinniśmy?”!

Ostatecznie tylko AWPL-ZChR oficjalnie poparło marsz oraz prezydent Gitanas Nausėda, który nie uląkł się nagonki i zamiast potępić uczestników marszu (czego od niego domagali się działacze z „chipsami w głowie”) zdalnie (za pomocą przekazu wizualnego na telebimach rozstawionych w Zakrecie) pozdrowił ich. Zapewnił przy tym, że „luzik” i małżeństwa dla wszystkich go nie interesują. Jako prezydent będzie stać na straży Konstytucji, a zwłaszcza jej 38 artykułu, definiującego małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny. Wszelkie zaś sprawy dotyczące informacji medycznej, spadków itd. w przypadku mniejszości seksualnych należy uregulować, zdaniem głowy państwa, ale drogą zatwierdzenia przepisów o prowadzeniu wspólnego gospodarstwa.

Przyznam, że bardzo nie lubię patosu. Głośnych słów, wzniosłych zapewnień. Ale tym razem zrobię wyjątek, bo nie mogę nie powiedzieć, że walcząc o tradycyjną rodzinę, o jej bezpieczeństwo prawne, walczymy o wszystko. O być albo nie być naszej cywilizacji. O to, by kiedyś, kiedy będziemy już w głębokiej starości, nasi wnukowie nie zadali nam dojmującego pytania: „Dziadku, a co ty zrobiłeś swego czasu, by nas dzisiaj nie demoralizowano w szkołach, nie zmuszano oglądać na ulicach osobników wymachujących..., no osobników zachowujących się po prostu obrzydliwie?”!

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz