Konstytucja i młodzieży chowanie

3 Maja – Dzień Konstytucji – jest dla nas Polaków świętem szczególnym. Odczuwamy w tym dniu dumę za naszych przodków, którzy jako pierwsi na Starym Kontynencie przyjęli Ustawę Zasadniczą – wolnościową, progresywną, likwidującą nierówności społeczne i klasowe. Słowem, mającą charakter równościowy i niedyskryminacyjny, o którym inne nacje europejskie na tamte czasy mogły tylko pomarzyć.

Dzisiaj, 230 lat po wiekopomnym wydarzeniu, warto mieć świadomość, że inne narody europejskie, często pogrążone wówczas w odmętach samodzierżawia albo oświeceniowego zamordyzmu, polską wolnościową Konstytucję przyjęli wrogo. Potraktowali jako niebezpieczny precedens i zagrożenie dla swych interesów właśnie z powodu powiewu wolności Konstytucji 3 Maja, który mógł przecież odświeżyć głowy również poddanym Katarzyny czy Wilhelma. A tego się bali najbardziej.

Tymczasem, tak mi się wydaje, że również dzisiaj wielu w Europie boi się polskiej wolności. W Europie ubóstwiającej demokrację, tę z przymiotnikiem liberalna, coraz bardziej widoczny jest strach przed demokracją chrześcijańską, która była u zarania jedną z głównych opcji, budujących system oparty na rządzie większości i prawie. Obecnie ta opcja jest ledwo tolerowana i to tylko jako kwiatek u kożucha dominującej liberalnej i obligatoryjnej dla wszystkich opcji. Bo demokracja jest tylko wówczas, gdy jest ona liberalna, próbują wkładać łopatą do głów większości Polaków „mądrość” zachodnie oświecone elity.

By praca z łopatą okazała się skuteczną, należy mieć dostęp do urzędów publicznych a zwłaszcza tych, które kształcą młodzież. Zrozumiał to włoski komunista Antonio Gramsci, a znacznie wcześniej jeszcze ks. Piotr Skarga. „Takie będą Rzeczpospolite, jakie ich młodzieży chowanie”, przezornie uprzedzał ks. Piotr. Gramsci nie wymyślił więc roweru na nowo, gdy ogłaszał swój rajd przez instytucje, tylko na modłę komunistyczną „młodzieży chowanie” zaproponował przejąć podstępem i sprytem. Najpierw opanować wszelkie możliwe instytucje i urzędy w państwie (zwłaszcza zajmujące się edukacją i kulturą) przez sprawdzonych towarzyszy, a potem z ich pomocą indoktrynować przyszłe pokolenia młodzieży.

Chytry plan Gramsciego na Zachodzie został zrealizowany praktycznie i to nawet z nawiązką, bo lewica przejęła nie tylko uniwersytety, szkoły czy organizacje pozarządowe, ale też potężne struktury biznesowe a nawet organizacje międzynarodowe jak ONZ, Rada Europy, Unia Europejska ect. W Polsce rajd przez instytucje został przyhamowany po roku 2015, gdy demokratyczne wybory nad Wisłą wygrała opcja konserwatywna. Jaki kojoci jęk zawodu wydał z siebie liberalno-lewicowy establishment z tego powodu, słyszał każdy Polak, nawet jeżeli mieszka tysiące kilometrów od swej ojczyzny.

Gdy zaś na dodatek ministrem edukacji RP został „konserwatywny rekonkwistador”, od którego nazwiska wspomniany establishment dostaje gęsiej skórki, panika wręcz ogarnęła szeregi neomarksistów. Zadam zatem im torturę i nazwisko ministra wypowiem głośno i publicznie. O profesorze Przemysławie Czarnku jest mowa, który, gdy tylko został mianowany na ministra, od razu został oskarżony przez rzeczonych o wszelkie nieszczęścia w Polsce łącznie z tym, że krowy przestały dawać mleko.

Najbardziej jednak gromy krytyki na ministra spadły ze strony kochających liberalną demokrację, gdy ten ogłosił wprowadzenie „…pakietu wolnościowego” na polskich uniwersytetach. Tego już było za wiele, tego kochający liberalną demokrację znieść nie mogli, by na polskich uniwersytetach była wolność słowa i badań naukowych również dla naukowców, o zgrozo, o konserwatywnej wrażliwości. Wstyd i hańba, żeby zamiast promować gender domagać się wolności dla jakichś tam niedzisiejszych oszołomów.

Ale na tym nie koniec. Nastąpił kolejny i jeszcze kolejny szok dla „demokratów” z półki Gramsciego i Lenina, gdy minister Czarnek (że raz jeszcze zadam torturę „demokratom”), zapowiedział nową dyscyplinę naukową na uniwersytetach – biblistykę, a w szkołach ogłosił za priorytet nauczanie przedmiotu o wychowaniu młodzieży do życia w rodzinie oraz obowiązkową naukę religii albo etyki w klasach maturalnych.

Ostatni szok tak wpłynął na ultraliberalne nerwy redaktora Artura Bartkiewicza z liberalnej „Rzepy”, że pod jego wpływem popełnił komentarz, któremu nadał tytuł „Czarnek, rewolucja seksualna, lot w kosmos i czarownice”. Bardzo obiecujący tytuł byłby, gdyby tylko Bartkiewicz nie zbagatelizował rady Onufrego Zagłoby, który wyraźnie radził, by zażywać trunki mocniejszego kalibru dla tych, co chcieliby mieć wyostrzony dowcip. Wtedy siemię konoplane, jakie też powinni zażywać, poszłoby do góry pod wpływem mocy napoju i doszłoby do głowy w postaci oleum, pozytywnie wpływając na dowcip. W przeciwnym razie, gdy trunek będzie za słaby, siemię pójdzie do brzucha i oczekiwanego skutku, gdy idzie o dowcip, nie będzie.

Redaktor Bartkiewicz wyraźnie poskąpił sobie na coś mocniejszego, co widać po tym, jak radykalnie zawiódł go dowcip, kiedy silił się na kpiny z ministra edukacji. Stanął wręcz jak koń przed przeszkodą, gdy dworował z priorytetów edukacyjnych Czarnka. Bo to – jak pisał – „niby mamy XXI wiek, gdzieś tam Elon Musk snuje plany budowy kolonii na Marsie (...), Chiny, Rosja i USA będą budować bazy na Księżycu”, „powstają pojazdy autonomiczne i samochody elektryczne”, „są gdzieś tam jakieś komputery kwantowe, hyperloopy i sondy badające skład odległych asteroid”, „gdzieś tam ludzie tworzą koncepcje inteligentnych miast” i w ogóle „niby doświadczamy rewolucji technologicznej”, a Czarnek co? No tylko ciemnogród i wychowanie w rodzinie. „W dobie kryzysu rodziny pogłębionego rozmaitymi postulatami rewolucji kulturalnej, seksualnej, rewolucji można powiedzieć wprost komunistycznej, którą widzimy niekiedy na polskich ulicach, kształcenie dzieci i młodzieży w polskich szkołach, szkołach podstawowych i ponadpodstawowych na temat tego, czym jest rodzina, na temat tego jak fundamentalne znaczenie mają wartości wpisane w konstytucji: małżeństwo, jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo, rodzicielstwo jest po prostu przejawem naszej solidarności z przyszłymi pokoleniami”, cytuje skrupulatnie ministra redaktor Bartkiewicz jako naoczny dowód jego obciachu i średniowiecznego myślenia.

My tutaj o kosmosie, Marsie i inteligentnych miastach konceptujemy, a minister nam o rodzinie – nabija się redaktor „Rzepy”, popijając wyraźnie jakiegoś cienkusza, bo dowcip mu przy tym wyraźnie zszedł do brzucha. Zwłaszcza łączność logiczna pomiędzy lotami w kosmos a wychowaniem młodzieży do życia w rodzinie wyszła redaktorowi na mur beton, a nawet na żelbeton, bo chyba tylko żelbeton właśnie jest w stanie utrzymać związek logiczny pomiędzy przysłowiowymi piernikiem i wiatrakiem.

Na sam koniec komentarza redaktor Bartkiewicz poszedł jeszcze do polskich lasów, by szukać tam ukryte, jego zdaniem, czarownice. Życzymy sukcesu i szczęścia.

Mamy przy tym przekonanie, że inne nacje w Europie będą już wkrótce zazdrościć nam nie tylko pierwszej demokratycznej Konstytucji, ale i „młodzieży chowania”...

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz