Praworządność i… leworządność

W piątek, 9 kwietnia, Rada Europy zadecydowała o odrzuceniu nazwisk trzech polskich kandydatów do orzekania w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. Zablokowane zostały kandydatury znanych i cenionych nad Wisłą prawników – profesora Aleksandra Stępkowskiego, rzecznika Sądu Najwyższego w Warszawie, profesor Elżbiety Karskiej oraz dr nauk prawnych w dziedzinie prawa międzynarodowego Agnieszki Szklannej.

Wszyscy trzej kandydaci nie przeszli nawet wstępnej weryfikacji. Zapewne dlatego, że nie są „prawnikami o uznanej kompetencji” ani „ludźmi o najwyższym poziomie moralnym”, bo takie właśnie wymogi kandydatom stawia Konwencja Praw Człowieka Rady Europy, na bazie której Trybunał w Strasburgu rozpatruje wszystkie sprawy. O tym, że prawnicy i naukowcy z Polski nie mają takich kwalifikacji zawodowych i moralnych postanowiła komisja Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, organ, oczywiście, o najwyższych kompetencjach moralnych na całym Starym Kontynencie, o czym świadczy chociażby to, że jej członkowie swe przepustki służbowe noszą na plakietkach ubarwionych kolorami tęczy. Ten ostatni fakt świadczy dodatkowo o najwyższej bezstronności politycznej oraz neutralności (też najwyższej) światopoglądowej wspomnianego organu.

Tymczasem tak się przypadkowo złożyło, że polscy sędziowie tęczowych plakietek nie używają i, co gorsza, nie uznają ideologii, kryjącej się za tymi barwami. A co już zupełnie najgorsze, istnieją wszelkie przypuszczenia, że również w przyszłości, gdyby któryś z nich został jednak potwierdzony na sędziego Trybunału w Strasburgu, to i tak pod wpływem awansu nie usiadłby na lewe sanki. Prof. Stępkowski jest bowiem założycielem i pierwszym prezesem Ordo Iuris, organizacji prawniczej szczególnie znienawidzonej w stolicy Alzacji, bo, jak rzadko kto, zna się na prawach człowieka w pojęciu Konwencji i nie daje się bałamucić genderowymi interpretacjami tego dokumentu.

A dzisiaj, niestety, by zostać sędzią Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, mus jest wręcz być na takim „poziomie moralnym”, jaki wymaga od nowoczesnego człowieka „nauka” gender oraz „społeczeństwo otwarte”, budowane przez pewnego „filantropa” i „giełdowego spekulanta” w jednej osobie. Powyższe stwierdzenie nie jest oparte na moim domniemaniu czy intuicji. Wypowiadam go w oparciu o raport francuskiego prawnika, szefa Europejskiego Centrum Prawa i Sprawiedliwości przy ONZ dr. Gregora Puppincka, który zadał sobie trud przebadania wszystkich nominacji sędziowskich do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w ostatniej dekadzie. Po badaniach wyszła mu rzecz zadziwiająca, a zarazem strasznie przykra dla demokracji. Okazało się, bowiem, że najważniejsza europejska instytucja zajmująca się prawami człowieka została opleciona niczym pajęczyną „prawnikami Georga Sorosa”, którzy trafili do niej albo bezpośrednio z organizacji pozarządowych finansowanych przez spekulanta, albo zostali przez nie przeszkoleni. Jak pisze francuski naukowiec, znaleźli się tam nie przypadkowo, lecz w określonym celu. Mają wdrażać poprzez orzecznictwo Trybunału ideologię „otwartego społeczeństwa”.

Taktyka „filantropa” jest prosta i polega na następującym rozumowaniu. W strasburskim Trybunale zasiada po jednym sędzi każdego z 47 państw sygnatariuszy Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Wystarczy więc, by zdobyć w nim decydujący głos, a nie trzeba będzie walczyć w każdym kraju z osobna o wartości „społeczeństwa otwartego”. Wyroki Trybunału w Strasburgu są przecież ostateczne i obligatoryjne dla każdego państwa. Jeżeli więc będą wypadać po myśli „filantropa, którego nazwiska nie należy wymieniać”, państwa narodowe wcześniej czy później będą musiały skapitulować. Sprytne jest to rozwiązanie i znacznie tańsze niż utrzymywanie na finansowej smyczy decydentów w kilkudziesięciu państwach.

Dostrzegł też dr Puppinck – w trakcie sporządzania raportu – ciekawą zależność. Mianowicie to, że wraz z przejęciem przez „sędziów Sorosa” Trybunału w Strasburgu metamorfozie została poddana też sama Konwencja Praw Człowieka z roku 1948, która ewolucyjnie z dokumentu broniącego praw jednostki przekształciła się w „młot” na prawa naturalne, a nawet stała się przyczynkiem do „wymyślania nowych praw człowieka”, dotychczas nieznanych w rodzaju prawa do eutanazji czy aborcji.

W ten sposób pod pozorem altruizmu i nowych wartości demokracji liberalnej Soros sieje chaos, walczy z religią, państwami narodowymi. „Sorosowscy sędziowie” uzurpują sobie prawo do wyznaczania polityki migracyjnej w Europie, do kształtowania polityki edukacyjnej, społecznej, rodzinnej. Dla przykładu, gdy idzie o religię, Trybunał w Strasburgu swoje decyzje coraz częściej opiera na idei „różnorodności i wielokulturowości, które mają być zasadniczymi wartościami europejskimi”. W konkretnym przypadku sorosowski sędzia Andras Sajo (przed awansem do Trybunału szefował Georg Soros Central European University) w roku 2009 potępił Włochy w sprawie krzyża na terenie szkół publicznych w tym kraju, bo krucyfiks rzekomo „ogranicza prawa rodziców do kształcenia dzieci zgodnie z ich przekonaniami”. Jest to przykład (przyznajmy) na bardzo dowolną, mówiąc delikatnie, interpretację Konwencji Praw Człowieka w zakresie wychowywania i edukacji młodzieży. I o to w zasadzie zwolennikom ideologii „społeczeństwa otwartego” chodzi. By móc interpretować każdą w zasadzie dziedzinę aktywności współczesnego człowieka, wyznaczać w niej nowe trendy i narzucać nowe wartości zgodnie z wyimaginowaną wyobraźnią „ludzi wykorzenionych” z soroszowskiego chowu.

A że wyobraźnia „ludzi wykorzenionych” jest chaotyczna i arbitralna, to i orzeczenia sądowe są analogiczne. Jak strasburskim sędziom się spodoba, to np. surogację mogą orzec jako zjawisko potrzebne i konieczne w imię wolności. Innym zaś razem mogą ją potępić w imię godności kobiet. Przy tym mężowie w togach ze stolicy Alzacji bez zbędnych skrupułów biorą się orzecznictwa dotyczącego spraw moralności pomni zapewne, że sami są przecież „ludźmi o najwyższym poziomie moralnym”. Mogą więc stanowić na temat nowej seksualności człowieka, niestandardowej rodziny, małżeństwa tych samych z tymi samymi, aborcji, interpretując przy tym – rzecz oczywista – Konwencję Praw Człowieka tak lekko, jak lekko gach traktuje kobietę z najstarszej branży świata.

Nie jest więc dziełem przypadku, że Trybunał w Strasburgu próbował już wymusić na Włoszech, Austrii czy Grecji małżeństwa tej samej płci, na Polsce prawo do zalegalizowania i promocji aborcji, na Węgrzech zniesienie prawa do dożywotniego więzienia, czy znowuż na władzach w Atenach przepisów, wymagających stosowanie na terytorium państwa prawa szariatu. Coraz bardziej natarczywe są też próby „soroszowskich sędziów”, by nielegalną emigrację uznać de iure za „prawa uchodźców”, a bluźnierstwa antychrześcijańskie usankcjonować jako prawo do wolności wypowiedzi.

Open Society Fundation, na którą Soros w różnych krajach wydał lekką ręką dziesiątki miliardów dolarów (zrabowanych wcześniej poprzez spekulacje giełdowe milionom zwykłych ludzi na całym świecie), ma na celu globalną przebudowę społeczeństw zgodnie z ideologią „ludzi wykorzenionych”. Podmienia przy tym istniejące już prawo, dotychczasową jurysprudencję oraz praworządność..., na leworządność.

Dlatego każdy prawy sędzia będzie eliminowany już na etapie wstępnej weryfikacji w instytucjach wrogo przejętych przez człowieka, „którego nazwiska nie warto wymieniać”.

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz