Archipelag Wysp Zielonego Przylądka – koraliki zagubione na Atlantyku (2)

Dumni ze swej niepodległości

W ogóle 90 proc. artykułów żywnościowych jest sprowadzanych z zagranicy, bo na Wyspach Zielonego Przylądka ziemia zdatna do uprawy stanowi zaledwie 16 proc. Nie odczuwało się tego w hotelu, gdzie był dość szeroki wybór dań, pieczywa, warzyw i owoców. W restauracjach najczęściej serwowane są dania z homarów, langust, rozmaitych ryb, wśród których absolutnym królem jest tuńczyk.

W przeddzień naszego odlotu restauracja hotelu urządziła nam pożegnalną kolację, podczas której zaserwowano na wpół surowego, ale dobrze zaprawionego tuńczyka. Tuńczykowy stek smakował wyśmienicie, po prostu niebo w gębie. W ogóle miejscowi mięsa prawie nie jadają, a tuńczyk jest wszechobecny i uważany jest za danie narodowe. Na prowizorycznych targach w wiosce rybackiej Palmeira, czy na molo na plaży mięso świeżego tuńczyka wprost z oceanu rybacy sprzedają po 5 euro za kilogram.

Kelner-dyplomata

Przedtem w restauracji, w centrum miasteczka Santa Maria, gdzie mieszkaliśmy, skusiliśmy się na spróbowanie różowej langusty. Przekonywano nas, że w Europie to przedniej marki rarytas i kosztuje dość drogo. Tu zaś skorupiak jest kilkakrotnie tańszy, więc warto skorzystać z okazji.

– Czy ta langusta jest świeża, czy też pochodzi z zamrażarki – próbował brać na spytki kelnera jeden z gości. Ten, jak wytrawny dyplomata, nie udzielił odpowiedzi wprost, ale przyniósł na tacy osobnika pokaźnych rozmiarów do oceny. Być może znawca przedmiotu określiłby czy produkt jest mrożony, czy też nie, ale dla nas kolor pancerza ochronnego skorupiaka żadnych podpowiedzi nie udzielił, toteż daliśmy za wygraną i delikates zamówiliśmy. Nie powiem, że podniebienie piało z zachwytu, ale spróbować było warto. Tym bardziej, że wraz z przystawkami i z dodatkami płynnymi „na trawienie” zapłaciliśmy nieco ponad 20 euro.

Samogon z dodatkiem krwi smoczej

Skoro już napomknąłem o cieczach „na trawienie” to jednym z najpopularniejszych trunków na wyspach jest poncz. Ten tradycyjny lokalny napój robiony jest z miodu, grogu i lemoniady. Jest słodkawy, a jego moc lekko przekracza 20 stopni. Poncz może mieć różne smaki: czekoladowy, kokosowy oraz waniliowy. Uważany jest za dobro narodowe Cabo Verde. Z powodu tego, że zawartość alkoholu w tym trunku jest stosunkowo niewielka chętniej po niego sięgają panie, a mężczyźni wolą spróbować coś „mocniejszego” i w tym przypadku niezastąpiony jest grog, czyli miejscowy rum, albo zwyczajniej samogon. Produkowany jest z trzciny cukrowej z dodatkiem soku z cytrusów. Niegdyś przydzielany marynarzom i uważany był za tradycyjny trunek „wilków morskich” i piratów. Sprzedawany jest w półlitrowych butelkach o mocy 45 stopni, ale jak żartowali miejscowi, jeśli do zacieru dodać nieco smoczej krwi, czyli żywicy z drzewa smoczego mającej zabarwienie czerwonawe, to stężenie alkoholu wzrasta do 70 stopni... Odkładając żarty na bok, ale pozostając przy temacie trunków wyskokowych, na Wyspach Zielonego Przylądka produkowane są całkiem dobre wina. A przy okazji dodam, że kawa kabowerdyjska pod względem smakowym znajduje się w pierwszej trójce najlepszych kaw na świecie.

Centrum handlu niewolnikami

Republika de Cabo Verde jest państwem młodym. Niepodległość uzyskała bowiem dopiero w 1975 roku, a przez ponad pięć wieków była to kolonia portugalska. Wyspy Zielonego Przylądka zostały odkryte przez Portugalczyków w 1456 roku, a więc ponad 30 lat wcześniej niż Kolumb dotarł do Ameryki. Były niezamieszkane, ale odkrywcy szybko zapełnili je niewolnikami z Afryki. Z biegiem czasu wyspy stały się centrum światowego handlu niewolnikami. Historycy do dzisiaj mają problem z określeniem dokładnej liczby Afrykańczyków, których przez cztery wieki wysyłano na drugą półkulę – do Brazylii, na Kubę, do Portugalii, Hiszpanii, na Maderę i Wyspy Kanaryjskie, a później do angielskich kolonii w Ameryce Północnej. W przybliżeniu szacuje się, że z portów znajdujących się na wyspach wywieziono od 300 do 410 tys. niewolników. Część z nich, przeważnie słabszych, zostawiano, a najbardziej wytrzymałych i silnych transportowano dalej. Nawet po tym, gdy w 1878 roku niewolnictwo zostało zniesione, Portugalczycy przez wiele lat kontynuowali ten niecny proceder, wywożąc niewolników do pracy na plantacjach kawy.

Wstydliwa karta historii

Z perspektywy czasu należałoby przyznać, że kolonizacja to nie opowieść o dzielnych żeglarzach, którzy z narażeniem życia zapuszczali się na nieznane tereny, ale do dzisiaj nierozliczona i wstydliwa karta europejskiej historii. Hitler nie był oryginalny w swej doktrynie o wyższości jednej rasy nad drugą. Cała Europa przez wieki uważała, że rasa biała jest rasą lepszą, stworzoną do rządzenia i panowaniem nad „gorszą” resztą świata. Przywódca Trzeciej Rzeszy tę teorię tylko „udoskonalił” wprowadzając podział „na lepszych” i „gorszych” wśród białych.

Niedawno wyczytałem, że Holandia powołała państwową komisję, która ma zbadać krzywdy wyrządzone krajom niegdyś wyzyskiwanym przez Holendrów i zwrócić im zagrabione w czasach kolonialnych dobra. Wiadomość ta jest niczym pierwsza jaskółka, ale czy naprawdę zwiastująca wiosnę i przełom? Jakoś nie bardzo wierzę w szczerość tych zamiarów i podejrzewam, że jest to zagranie stricte propagandowe i typowo piarowskie.

W Portugalii temat kolonializmu jest prawie w ogóle nie poruszany. Nie powinno to nikogo dziwić, gdyż pierwszą i najdłużej istniejącą europejską kolonią Makau w Chinach, Portugalczycy zarządzali do końca 1999 roku...

Mit Cabrala

Mam nadzieję, że Czytelnicy wybaczą mi ten ekskurs historyczny i powiązane z nim dygresje. Wędrówkę historyczną chciałbym zakończyć przybliżeniem postaci bohatera narodowego Cabo Verde – Amilcara Cabrala. To dzięki niemu Kabowerdeńczycy mają własną państwowość i są z tego ogromnie dumni. Cabral był niezwykle zdolny i nieprzypadkowo trafił na studia agronomiczne w Lizbonie. Przyciągał uwagę nie tylko ze względu na to, że był jedynym „czarnuchem” na roku, ale wyróżniał się przede wszystkim błyskotliwością i inteligencją. Ponadto był dobrym piłkarzem i lizbońska Benfica chętnie widziałaby go w swoim składzie. Wybrał inną drogę – walkę o niepodległość Gwinei Bissau i Wysp Zielonego Przylądka. Był zwolennikiem walki rewolucyjnej i leninizmu, uważał, że tylko państwa bloku socjalistycznego mogą udzielić pomocy w walce z kolonializmem. W okresie walki o niepodległość (1963-1973) dzięki urokowi osobistemu i zaangażowaniu Cabrala, Związek Radziecki zapewniał stałe dostawy broni dla powstańców. Ówczesne władze portugalskie, starając się stłumić ruch niepodległościowy zorganizowały zamach na jego przywódcę. Został zastrzelony na oczach żony 20 stycznia 1973 roku. Podejrzewa się, że to dzieło rąk tajnej policji portugalskiej, czyli PIDE. Mimo że nie dożył, cel swój osiągnął: zarówno Gwinea Bissau, jak i Cabo Verde już wkrótce stały się wolne. Obecnie na wyspach nie ma miasta, wioski, urzędu, w których nie byłoby choćby skromnej uliczki imienia Amilcara Cabrala, ojca kabowerdyjskiej niepodległości. Lotnisko, mauzoleum, ulice, place, szkoły, znaczki, koszulki, czapeczki, pocztówki, zawody sportowe są poświęcone jego pamięci itd., itp. Mit i legenda Cabrala – niezłomnego wojownika o wolność – nie ustaje.

Cdn.

Zygmunt Żdanowicz

Na zdjęciach: wyspiarze chętnie paradują na tle flagi państwowej;
niezwykle popularne są tu murale, na wielu z nich jest podobizna Amilcara Cabrala;
rybacy na oczach turystów wprost w porcie ćwiartują świeżo złapanego tuńczyka
Fot.
autor i archiwum

<<<Wstecz