Świat po wirusie

Doprawdy nie wiem, czy Greta Thunberg tak mocno zawalczyła przeciwko ociepleniu klimatu, czy może uczone głowy coś tam źle obrachowały, ale jakoś tej zimy wcale się nie czuje żadnego ocieplenia.

Mróz trzaska jak trzeba. Luty odzyskał swą sławę miesiąca, wymagającego mieć „dobre buty”. Nie wiem, co na to sponsorzy szwedzkiej nastolatki, czy odwołają swe krucjaty przeciwko krowom i bykom, co to za dużo produkują CO2 i tym samym mają ocieplać planetę. A może zmienią za jakiś czas front i Gretę podpuszczą do walki, tym razem już z mrozem?

Tak sobie żartuję, oczywiście, i nie o tym też chciałem mówić w dzisiejszym felietonie. Myślę, że różne nam myśli i myśliska przychodzą do głowy, gdy tak sobie siedzimy po domach i zdalnie rozmyślamy, co też będzie, gdy wreszcie ten paskudny wirus szlag trafi albo zabije szczepionka któregoś z koncernów farmakologicznych. Z utęsknieniem czekamy na tę chwilę, bo wtedy będziemy mogli wreszcie bez obaw wyjść do ludzi, a i haust świeżego powietrza wciągnąć do płuc nie trwożąc się, że razem z nim połkniemy podstępną zarazę.

Pfaizery, moderny i astrazeneci zgarną dzięki swym szczepionkom bajeczne miliardy, więc wypada mieć nadzieję, że ludzkość też coś zyska w rewanżu. Mamy być cierpliwi i wierzyć, że przyjdzie wreszcie ten moment, gdy dzięki szczepionkom uzyskamy odporność stadną, co wirusa ma dobić i wtedy znowu będzie tak, jak kiedyś było.

Czyli świat zwariowany, będzie mógł pędzić w nieznane, zachłystując się po drodze swym wariactwem. Osobiście sądzę, że po pandemii nic się w tym zakresie nie zmieni, a będzie tak, jak było, tylko jeszcze bardziej. Dlaczego tak sądzę? No, bo chyba nie trzeba być wielkim prorokiem, aby przewidzieć, że skoro nawet w warunkach kwarantannny, pandemicznych obostrzeń, które przyniosły tysiące problemów i rządzącym, i zwykłym ludziom, „trzymający władzę” w wielu najważniejszych krajach świata za priorytetowe zmartwienia uważają nie ludzkie sprawy, tylko martwią się, by biznes aborcyjny miał się dobrze i był powszechnie dostępny, by prawa człowieka do eutanazji nie uległy zawężeniu, by edukacja genderowa w szkołach, na uczelniach i ogólnie we wszystkich możliwych dziedzinach życia była propagowana, wbijana do głów dzieci już na ich przedszkolnym etapie rozwoju. Czy zatem po pandemii możemy oczekiwać, że coś się zmieni w tym twardym kursie, na którym znalazła się ludzkość, zmierzając tym razem ku neomarksistowskiej rewolucji antropologicznej? Nie ma żadnych przesłanek, by wysnuć inne wnioski.

Pan Stanisław, Polak, który miał nieszczęście dostać udaru mózgu w Anglii, stanie się symbolem nowego barbarzyństwa czasu pandemii, głoszącego, że „w najlepszym interesie” osoby, będącej w stanie ograniczonej świadomości, jest to, by ją zagłodzić na śmierć. Tak najpierw zadecydowali lekarze ze szpitala w Plymouth, gdzie nieszczęsny pacjent miał pecha trafić na leczenie, a potem też orzekli angielscy sędziowie. Polak po takim nieludzkim werdykcie umierał w męczarniach z głodu i pragnienia (co miało być w jego najlepszym interesie) na oczach świata, mimo rozpaczliwych prób matki i polskiego rządu, by go sprowadzić do Polski i tam podjąć leczenie. Angielscy wyznawcy cywilizacji śmierci byli nieugięci do końca, by tylko okazać pacjentowi fałszywe miłosierdzie. Wiedzieli, bowiem, że gdyby go wypuścili do jego ojczyzny, to tam pod opieką fachowców, którzy dawali mu szanse na wybudzenie się, mógłby powrócić do życia i tym samym zadać kłam ich pseudohumanizmowi. Czując to, z zimną obojętnością pozwolili mu na to, co sami uznali za jego „najlepszy interes”.

W USA, które ciągle starają się spełniać rolę policjanta świata w dziedzinie demokracji i praw człowieka, co kiedyś, owszem, miało swój głęboki sens, gdy sowieccy komuniści pretendowali do podboju połowy świata, dziś dzieją się rzeczy wręcz niestworzone. Po triumfie wyborczym demokraty Joe Bidena, którego zwycięstwo w wyborach prezydenckich nawet opiniotwórczy „Time” po czasie uznał za zmanipulowane i uzyskane w nieuczciwej walce, sprawy ideologiczne ruszyły z kopyta. Nie ma dnia ani nawet godziny, by nie dochodziły do nas zza oceanu wiadomości o decyzjach nowej administracji prezydenta – który, żeby było śmieszniej, mieni się być katolikiem – uderzających w ład społeczny, jaki dotąd powszechnie był uznawany za normalność. Kolejne decyzje prezydenta Bidena jak biblijna szarańcza niszczą na swej drodze od wieków ustalone porządki, prawa oparte na naturze i zdrowym rozsądku oraz to, co dotąd uznawaliśmy za obiektywną prawdę. Na ich miejsca są wprowadzane przepisy i normy prawne podparte niedefiniowalnymi aksjomatami, płynnymi jak wodór przy temperaturze minus 240,18 stopni Celsjusza. Wszystko w imię absurdalnych pojęć niedyskryminacji, ograniczenia supremacji białych heteroseksualnych mężczyzn, którzy z założenia w pojęciu neomarksistów są źródłem wyższości i przemocy oraz równie absurdalnych definicji praw człowieka.

Po takich zachętach centrali na Kapitolu, w terenie – mimo pandemii – budzi się wrzenie i kapitolskie prawo wprawiane jest w ruch. Tak oto informacja dosłownie z ostatniej chwili głosi, że specjalna komisja, która sprawuje nadzór nad oświatą w San Francisco, podjęła decyzję o odebraniu patronatu dla poszczególnych szkół w tym mieście tak znakomitym Amerykanom jak Jerzy Waszyngton i Tomasz Jefferson, których rewolucyjna jaczejka posądziła o dyskryminację osób transgender, cokolwiek to określenie by oznaczało. Przy tym ideologicznie zdekapitowano też nie tylko pierwszego i trzeciego prezydentów Stanów Zjednoczonych, ale również głosiciela wolności dla czarnych niewolników Abrahama Lincolna, którego też w czymś tam zdemaskowano. Wszyscy trzej pewnie się w grobie przewracają, nie mogąc pojąć, co to ten transgender za hydra jest, skoro potomni ich z jego powodu tak poniewierają. Administracja Bidena, co to „katolikiem” się mieni, nie zamierza zresztą swej ideologicznej hucpy tylko do terytorium Stanów Zjednoczonych ograniczać. Już zapowiedziała pilne monitorowanie każdego kraju na świecie pod kątem wdrażania w nim agendy gender i LGBT. Taki to ma być covidowy priorytet w polityce zagranicznej USA.

Na Litwie „wolnościowa” flanka konserwatywnego rządu też nie chce zostawać w tyle za światowym postępem, eksportowanym zza oceanu. Po reformie toaletowej w Sejmie, która, jak się wydaje, póki co nie wypaliła, tym razem Ministerstwo Sprawiedliwości pędzi do przodu. Ostatnio media doniosły, że ma wyjść stamtąd inicjatywa legislacyjna, nakierowana na likwidację wcześniejszej legislacji Sejmu, zabraniającej propagowania homoseksualizmu wśród dzieci i młodzieży. Teraz resort sprawiedliwości chce anulacji ustawy o przedstawianiu szkodliwej informacji dla młodzieży, która, nawiasem mówiąc, była dzieckiem legislacyjnym partii Landsbergisa. Zobaczymy, czy konserwatyści zgodzą się na usunięcie z litewskiego systemu prawnego własnego dziecka, ale też czy przytakną kolejnemu pomysłowi swego „laisvės” koalicjanta o zaostrzeniu karania za mowę nienawiści. Teoretycznie chodzi o mowę nienawiści wobec wielu, ale praktycznie (wiadomo) wobec znanym wszystkim społecznościom.

Pandemia kiedyś ustanie. Świat po koronawirusie będzie długo się lizał z ran gospodarczych i społecznych. Ale jednocześnie nie zaprzestanie gnać jak oszalały ku chaosowi, nigdy niezdefiniowanemu, płynnemu jak wodór przy temperaturze -240,18oC.

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz