11 lutego – Światowy Dzień Chorego

Dotknąć wzrokiem, uleczyć słowem i sercem

Uwaga i empatia – te dwie wartości od lat pozostają niezmienne, gdy zachodzi mowa o oczekiwaniach pacjenta wobec lekarza. Dla chorego najważniejsze jest, aby lekarz zajrzał mu w oczy, wczuł w jego emocje – mówi lekarz rodzinna Eglė Zagorskienė, kierowniczka ambulatorium i ordynator szpitalu pielęgnacyjno-opiekuńczego w Czarnym Borze.

Dzisiaj, gdy ludzkość zmaga się z pandemią koronawirusa, intencje Światowego Dnia Chorego, nawołujące do zapewnienia lepszej opieki i dowartościowania cierpienia chorych na płaszczyźnie ludzkiej, a przede wszystkim duchowej, nabierają szczególnego znaczenia. Jednakże zdaniem doświadczonej lekarki obecna sytuacja epidemiczna, wcale nie sprzyja temu, aby to, najczęściej wypowiadane oczekiwanie chorych, było w pełni spełniane.

Leczenie na odległość

Dokonując podsumowania pracy za rok ubiegły kierowniczka placówek medycznych w Czarnym Borze, należących do Centralnej Przychodni Rejonu Wileńskiego, zapewniła, że liczba pacjentów obsługiwanych w ambulatorium – zarówno podczas przyjęć kontaktowych, jak również poprzez zdalne konsultacje – tylko nieznacznie odbiega od poprzednich lat. Wprawdzie ilość tzw. fizycznych wizyt pacjentów zmalała o 35 proc. i tylko 20 proc. przychodzących do ambulatorium otrzymuje usługi „na żywo”. Niemniej jednak, żaden z przychodzących nie został odprawiony z kwitkiem.

Według lekarki Zagorskienė, udzielanie zdalnych konsultacji przez telefon tylko pozornie wydaje się proste, bo tak naprawdę na lekarza spada znacznie większa odpowiedzialność za pacjenta. Nie widząc chorego ryzykuje, dlatego, ubezpieczając się, częstokroć prosi, aby wezwał pogotowie, częściej przypisuje antybiotyk.

– W tym momencie nie ma patrzenia w oczy, dlatego pod adresem lekarzy pada tak wiele krytyki nie tylko ze strony samych pacjentów, ale i mediów. Zdalne leczenie nie zadowala ani oczekiwań pacjenta, ani oczekiwań lekarza, który każdego chorego powinien dotknąć nie tylko wzrokiem, ale i wysłuchać, doradzić… Zawsze czuję niepokój, czy na pewno dla uzdrowienia osoby zrobiło się wszystko, dlatego swoim pacjentom raz po raz dzwonię, aby upewnić się, jak się czują. Leciwe osoby mają dużo chorób towarzyszących, które nierzadko prowadzą do śmierci. Śmiertelnych przypadków wśród pacjentów naszego ambulatorium dotychczas nie było wiele. Ale każda śmierć jest bardzo bolesna, ponieważ odchodzą ludzie, których przez wiele lat znaliśmy, których bardzo żal i brak ich rodzinom. Lecz takie są koleje losu – stwierdza Zagorskienė.

W Czarnym Borze – równowaga

Według lekarki, na terenie obsługiwanym przez ambulatorium czarnoborskie obecnie ukształtowała się pewnego rodzaju równowaga: nie jest całkowicie spokojnie, ale nie ma tu też stanu kryzysowego.

– Ambulatorium to instytucja labilna, gdzie sytuacja każdego dnia się zmienia. Notujemy sporo nowych przypadków zachorowania na koronawirusa, często choroba obejmuje całe rodziny, co zwiększa ogólną zachorowalność. Najwięcej choruje ludzi młodych, którzy pracują, podróżują z miejsca na miejsce. Dzięki Bogu, zachorowalność wśród starszych osób nie jest bardzo duża, toteż jest też mniejsza śmiertelność – ilustruje sytuację pandemiczną w Czarnym Borze Zagorskienė, ciesząc się, że już – poczynając od osób najstarszych – są sporządzane listy chętnych zaszczepienia się przeciwko COVID-19.

Chronić siebie i innych

Pani doktor ubolewa, że z powodu lansowania negatywnej opinii o szczepionkach przeciwko koronawirusowi i braku rzeczowej i uargumentowanej informacji, wielu ludzi otwarcie neguje skuteczność tego zabiegu. Co gorsza, jak podkreśla, osoby wątpiące zdarzają się nie tylko wśród zwykłych mieszkańców, ale i w gronie pracowników miejscowych służb zdrowia.

– Ponad 80 proc. personelu medycznego naszych placówek albo przechorowało, albo jest zaszczepionych. Nie znaczy to jednak, że już nie musimy się sami wystrzegać czy chronić innych. Nawet osoby, które przechorowały lub są zaszczepione mogą być nosicielami koronawirusa i całkiem nieświadomie, niechcący zarazić zarówno pacjentów, jak też swoich bliskich – wyjaśnia lekarz Zagorskienė.

Z tego powodu w czarnoborskich placówkach medycznych obowiązuje nie ogólnie przyjęty 2 poziom zabezpieczenia się przed wirusem (maseczka lub przyłbica ochronna i rękawiczki), lecz tzw. 4 (wzmocniona) kategoria ochrony. Lekarze i personel medyczny chroniąc siebie i innych w godzinach pracy noszą specjalne skafandry, maseczki, co pozwala absolutnie wyeliminować rozpowszechnianie się wirusa. Praca w takich strojach nie należy do przyjemności, jest niewygodnie i gorąco, ale daje pełną ochronę, a poza tym… dostarcza wiele okazji do szczerego uśmiechu.

– Niedawno pacjent pomylił mnie z sanitariuszką i przyniósł pełny nocnik, abym go wypróżniła. Kiedy zrozumiał, że nie jestem tym, kim myślał, to się strasznie zmieszał – śmieje się pani doktor, dodając z humorem, że pytanie: „Kto ty jesteś?” jest na stałe wpisane w porządek dzienny szpitala.

Pomiędzy niebem a ziemią

Do ambulatorium czarnoborskiego jest przypisanych 4200 pacjentów. Według kierowniczki placówki, znaczną ich cześć stanowią osoby nieubezpieczone, aspołeczne, pozostające jak gdyby w zawieszeniu pomiędzy niebem a ziemią.

– Te osoby nie troszczą się o swoje zdrowie i stanowią zagrożenie dla innych współobywateli. Najczęściej mają problem z gruźlicą, są też nosicielami chorób pasożytniczych, skórnych. Nasza placówka zrealizowała kilka projektów, skierowanych do osób nieubezpieczonych. Podstawowym celem takiej inicjatywy było zmuszenie osób aspołecznych do ubezpieczenia się i elementarnego zbadania się. Jak wiadomo, wskaźnik zachorowalności na gruźlicę na Litwie nie napawa optymizmem – wyrokuje lekarka.

Wyniki leczenia osób chorych na gruźlicę na Litwie są jednymi z najgorszych w Unii Europejskiej, dlatego ważne jest, aby ci ludzie mogli dostać normalne usługi medyczne, a nie jedynie pierwszą pomoc w wyjątkowych sytuacjach.

Przystań dla schorowanych i leciwych

Czarnoborski Szpital Pielęgnacyjno-Opiekuńczy, jak sama nazwa sugeruje, jest przystanią dla osób schorowanych i niedołężnych. Szpital jest wyposażony w 36 łóżek (w tym 3 paliatywne) i wszystkie są zajęte. W rejonie wileńskim są trzy takie szpitale (placówki w Czarnym Borze, Rzeszy i Szumsku łącznie mają 99 łóżek, w tej liczbie 7 paliatywnych), w których chorzy mogą się leczyć i korzystać z niezbędnej opieki medycznej do 4 miesięcy w roku.

– Nasi pacjenci to przeważnie osoby w podeszłym wieku z zespołem rozmaitych chorób. Niektórych schorzeń już nie da się całkowicie wyleczyć, można jedynie człowieka pielęgnować, podawać niezbędne leki, podtrzymywać przy życiu podając kroplówki, tlen – opowiada ordynator Zagorskienė. Takiej specjalistycznej pomocy domownicy zazwyczaj nie są w stanie zapewnić, dlatego starsza osoba u kresu swego żywota jest skazana na pomoc szpitalną. Tu obłożnie chorzy są pielęgnowani z serdecznością i czułością, bo te uczucia nawet gdy większość zmysłów odmawia posłuszeństwa, są nieocenionymi sprzymierzeńcami ludzkiej godności.

Do szpitala w Czarnym Borze trafiają staruszkowie po ciężkich urazach i złamaniach, zwłaszcza kości biodrowych, które na stałe przykuwają ich do łóżka. Ale nie tylko seniorzy znajdują tutaj swój spokojny, częstokroć ostatni w życiu port. Do szpitala opiekuńczo-pielęgnacyjnego są kierowani również chorzy onkologiczni – starsi, młodzi, a nawet nieletni – kiedy wszystkie środki leczenia zostały wypróbowane i nie przyniosły tak oczekiwanego uzdrowienia.

– Zapotrzebowanie na miejsce w takim szpitalu jak nasz jest większe niż możliwości przyjęcia. Gdy nie było kwarantanny, zawsze mieliśmy kolejkę, ponieważ z jednej strony społeczeństwo się starzeje i ludzi sędziwych, schorowanych jest coraz więcej. Z drugiej strony na ten proces mają wpływ również nasze tradycje. W naszym kraju młodsze pokolenie dąży do tego, aby żyć osobno, starsi ludzie pozostają bez opieki. Dzieci wyjeżdżają za granicę, a służby socjalne robią co mogą, lecz nie wszystkich pozostawionych bez opieki seniorów mogą ogarnąć. Stara, wycieńczona i samotna osoba, oprócz bagażu chorób, dodatkowo styka się z problemami bytowymi: jak napalić w piecu, ugotować jedzenie. Wówczas właśnie taki opiekuńczy szpital staje się tą deską ratunku – opowiada o codziennych troskach swej placówki pani ordynator.

Czas próby i pokory

Jednakże w opinii Zagorskienė, w czasie pandemii bodajże największym problemem jest długotrwałe odizolowanie chorych od ich rodzin. Bliscy nie mogą odwiedzić i porozmawiać ze swoimi chorymi rodzicami czy dziadkami, zamkniętymi w czterech szpitalnych ścianach. Taki „przywilej” mają jedynie ciężko chorzy, umierający pacjenci, z którymi mogą się już tylko pożegnać ich bliscy.

– To bardzo trudna psychologicznie sytuacja, w której my, personel szpitala, pełnimy rolę przekaźnika. Często mnie pytają: „Pani doktor, czy mama się nie skarży, że ją opuściłam?..”, „Czy nie płacze?”... Dla nas to są trudne chwile, ponieważ też jesteśmy skazani na wiele ograniczeń, które wcale nie dodają siły – zwierza się nasza rozmówczyni.

Pandemia koronawirusa jest lekcją pokory dla wszystkich i, zdaniem ordynatorki szpitala czarnoborskiego, dyscyplina, większa przezorność i odpowiedzialność, która dalece nie wszystkim – nawet w gronie pracowników służby zdrowia – przypada do gustu, jest najlepszym środkiem, aby zadbać o bezpieczeństwo innych i poprawić sytuację.

Irena Mikulewicz

Na zdjęciu: personel szpitala pochyla się nad każdym chorym, aby godnie mógł dożyć swych dni
Fot.
archiwum szpitala w Czarnym Borze

<<<Wstecz