Samopoliczmy się nie dzieląc włosa na cztery

Wyraźnie widać, jak przy okazji społecznej akcji Związku Polaków na Litwie samopoliczenia się niektórzy z „życzliwych” obserwatorów chcieliby dzielić włos na cztery, a może nawet na szesnaście. Mnożyć potencjalne problemy, przeszkody, które – jak się zamartwiają „zamartwiający się” – mogą się okazać nie do pokonania przy okazji tego trudnego wyzwania. Zamartwiania wiceprzewodniczącego Sejmu, konserwatysty Jurgisa Razmy stały się bardzo chwytliwe również dla części przedstawicieli naszego środowiska, którzy te obawy twórczo rozwinęli, windując je do wręcz niebotycznych rozmiarów.

Na pierwsze miejsce, jeżeli mówimy o strachach, wybija się ten, straszący, że „alternatywny spis” ZPL będzie swoistym wotum nieufności wobec władz i ich instytucji, a nawet zadrą w stosunkach narodowościowych w naszym kraju. Ba, w jakiejś tam perspektywie samopoliczenie się Polaków może stać się, według logiki zamartwiających się, źródłem konfliktów.

Skąd taka logika? Jest to ukrytą tajemnicą zamartwiających się. Bo biorąc na logikę całą sprawę, musielibyśmy spasować, gdyż żadnej logiki w rzekomej szkodliwości samopoliczenia się trudno byłoby doszukać. Musielibyśmy przyjąć bowiem, że organizacja społeczna, jaką jest ZPL, chcąc zająć się żywotnio ją interesującą sprawą, jaką jest stan liczbowy jej członków bądź sympatyków albo potencjalnych członków, albo sympatyków, postępuje źle i wręcz rzuca jakieś wyzwanie dla władz. To tak jakby powiedzieć, że któraś tam organizacja konsumencka, dla przykładu, nie powinna interesować się prawami konsumentów, tylko się całkowicie zawierzyć instytucjom państwa, bo inaczej, to ona okazałaby wotum nieufności wobec tychże instytucji.

Absurdalnego rozumowania aż nadto. W demokracjach, jak mi się zawsze wydawało, organizacje społeczne, pozarządowe, konsumenckie są właśnie od tego, by bronić interesów swych członków, sympatyków albo po prostu obywateli. Robi się to we współpracy z instytucjami państwowymi, ale też drogą patrzenia im na ręce.

Zasada ta jest wręcz solą demokracji i tak jest też pojmowana na Zachodzie, gdzie samopoliczenie się członków jakiejś wspólnoty czy grupy narodowej nie jest czymś zdrożnym. Jest raczej traktowane jako społeczna pomoc zainteresowanych organizacji dla organów państwa. Tak było np., gdy Węgrzy liczyli swój stan posiadania w rumuńskim Siedmiogrodzie, czy gdy Chorwaci samopoliczyli się w Bośni i Hercegowinie. Samopoliczenie się jest bowiem jedną z dróg dojścia do prawdy o stanie liczbowym danej grupy narodowościowej w państwie jej zamieszkania, co pomaga później w praktycznym rozwiązywaniu jej problemów jako zbiorowości np. w zakresie publicznego używania języka ojczystego mniejszości w miejscu jej zwartego zamieszkania.

Na Litwie to zagadnienie jest aktualne z wielu powodów. Bo jeżeli np. ktoś będzie chciał mówić, że obecnie nam rządzący w państwie konserwatyści, to etalon demokratycznych poczynań wobec mniejszości narodowych, to można mu śmiało rozśmiać się w twarz. Konserwatyści bowiem całą swą dotychczasową działalnością pokazali, że zależy im raczej, by problemy mniejszości zamiatać pod dywan, licząc na ich przeczekanie, aż np. Polacy litewscy na tyle się zasymilują pod naciskiem ich polityki, że przestaną domagać się swych praw. Stosowany też był przez nich inny sposób załatwienia problemów litewskich Polaków. Sposób na konserwatywne kopyto, że tak się wyrażę, mając, np., na uwadze manewry partii Landsbergisa przy unieszkodliwianiu litewskiej Ustawy o mniejszościach narodowych. Konserwatyści najpierw ją anulowali po 10 latach pobytu w Unii Europejskiej, a potem, gdy AWPL-ZChR próbowała ustawę przywrócić w Sejmie w jej niezmienionym kształcie, tak ją poharatali poprawkami, że wyszło, iż Polacy ze swego języka ojczystego mogliby korzystać tylko w miejscowościach, gdzie stanowią ponad 70 proc. Więc kas paneigs, że wirtualny spis ludności mógłby trochę dopomóc zamiarom konserwatystów? Niczego, oczywiście, nie suponuję, tylko widząc nerwową reakcję prominentnych konserwatystów na inicjatywę ZPL, wolałbym patrzeć im na ręce.

Bo, jeżeli wracając do meritum, weźmiemy fakt, że Departament Statystyki sam zapowiedział, iż zamierza powielić dane statystyczne ze spisu z roku 2011, który wykazał wtedy aż ok. 2 proc. beznarodowościowców zamieszkałych na Wileńszczyźnie, oznaczałoby to powielenie pewnej zagadki albo nieścisłości. Uznać bowiem, że w XXI wieku aż kilkanaście tysięcy obywateli nie zna swej narodowości, jest dla mnie osobiście wyzwaniem intelektualnym. Znowuż niczego nie suponuję, ale wolałbym, aby beznarodowościowców zapytać ponownie, czy jest to ich pryncypialna postawa, czy może wcześniej ich rachmistrz zbyt cicho pytał w tej sprawie. A gdy nie usłyszał odpowiedzi, to z entuzjazmem w rubryce „narodowość” wpisał poziomą kreskę.

To, że niektórzy dyskutanci przy okazji „alternatywnego spisu” ZPL próbują wystrugać sprawę z banana, świadczy chociażby ich zatroskanie, dlaczego Związek Polaków będzie liczyć na Wileńszczyźnie tylko swych rodaków, a nie wszystkich obywateli bez względu na ich narodowość. Można oczywiście i przy tym zagadnieniu dzielić włos na szesnaście, a może nawet i na trzydzieści cztery, ale wątpię, czy czemuś konstruktywnemu miałoby to służyć. Odpowiem więc lakonicznie: bo w statucie ZPL jest zapisane, że organizacja ta zajmuje się sprawami Polaków. Tak zresztą jak Związek Rosjan zajmuje się sprawami Rosjan, a Białorusinów – sprawami Białorusinów, zaś Związek Eskimosów, gdyby takowy był na Litwie, to zajmowałby się sprawami Eskimosów właśnie.

Kończąc chciałbym zauważyć, że nawet wolni od antypolskich fobii Litwini zarzucili posłowi Razmie, że myśli on w kategoriach totalitarnych, chcąc zabronić ZPL na przeprowadzenie społecznego spisu Polaków na Wileńszczyźnie. Myślę więc, że również rodacy, z którymi polemizuję w niniejszym felietonie, znajdą w sobie siły, by wesprzeć akcję ZPL albo przynajmniej nie przeszkadzać już na etapie jej organizowania. Tysiące pytań i wątpliwości, które u nich się rodzą na tym etapie (stan epidemii, wymogi prawne odnośnie danych osobowych, RODO ect, ect) można by uznać za obywatelskie zatroskanie, gdyby nie było ono tak podobne do tego „zatroskania”, jakie miał Pawlak, gdy Kargulowi ukradli konia w komedii „Sami swoi”. Może było zresztą odwrotnie, gdy chodzi o personaże, bo dokładnie nie pamiętam, komu konia ukradziono, a kto był „zatroskany”. Pamiętam tylko minę „frasobliwą” „zatroskanego”, gdy mówił: „Jaka szkoda. Jaki dobry był koń. Amerykański...”.

Apeluję, więc nie bądźmy komediantami w tak ważnej sprawie. Spis ludności jest okazją i dużym wyzwaniem dla nas wszystkich, którym leżą na sercu sprawy naszej wspólnoty. Nie jest bowiem tylko w interesie ZPL czy jakiegoś poszczególnego działacza możliwie najbardziej precyzyjna wiedza o naszej ilościowej obecności na Wileńszczyźnie. Samopoliczenie się jest w interesie litewskich Polaków. Wiedząc, ilu nas jest, będziemy mogli odważniej artykułować nasze interesy jako społeczności.

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz