Życie chrześcijan jest wartościowe?

Nasilają się prześladowania chrześcijan na całym świecie. Jak podaje organizacja Open Doors, w 2020 roku aż 309 milionów wyznawców Chrystusa doświadczyło w różnych zakątkach świata „bardzo wysokiego” bądź „skrajnego” prześladowania. Życie za Chrystusa w tym czasie straciło 4761 osób, co oznacza wzrost aż o 60 proc. w stosunku do roku poprzedniego.

Jak alarmuje Open Doors, organizacja wspierająca chrześcijan, w 50 państwach świata, które widnieją na liście Światowego Indeksu Prześladowań, obserwuje się „bardzo wysoki” poziom prześladowań. W 12 z kolei stwierdzono wręcz „skrajne prześladowanie”. Dyrektor polskiej sekcji Papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie ks. prof. Waldemar Cisło wskazał na trzy podstawowe źródła nieszczęść chrześcijan. Pierwszym i najbardziej drastycznym są radykalne grupy islamistyczne oraz ich ekstremistyczne organizacje, które ciągle rosną w siłę, a szczególnie w Afryce. Drugim źródłem są reżimy ateistyczne w Azji. Trzecim zaś są ruchy islamistyczne na Zachodzie, które działają na polu prześladowania chrześcijan w synergii z tamtejszą skrajną lewicą.

Prześladowania i gnębienia wspólnot chrześcijańskich przybierają różne formy, poczynając od utrudnienia im dostępu do usług medycznych czy wody pitnej, a kończąc na aktach terrorystycznych organizacji islamistycznych w takich krajach jak np. Nigeria, Republika Konga, Kenia czy Mozambik. Radykalny islamizm nie uznaje innych religii oprócz własnej, dlatego wyznawcy Chrystusa, którzy nie wyrzekną się swej wiary, giną z rąk terrorystów tzw. Państwa Islamskiego (Syria, Irak), czy ekstremistycznej islamistycznej organizacji jak Boko Haram w Nigerii i państwach ościennych.

Z kolei, jak zauważa ks. prof. Cisło, niektóre ateistyczne reżimy wykorzystały pandemię wywołaną koronawirusem, by wzmóc gnębienie wspólnot chrześcijańskich. Np. komunistyczne Chiny pod płaszczykiem pandemii zabroniły wstępu do kościołów katolikom w wieku poniżej 18 lat (bez zezwolenia rodziców) jakoby w trosce o ich zdrowie. Uaktywniły też akcje ścinania krzyży, które im zbytnio rzucają się w oczy w miejscach publicznych. Dzieje się tak mimo podpisanego i niedawno prolongowanego porozumienia z Watykanem, który w teorii miał ulżyć doli chińskim katolikom. W rzeczywistości może on posłużyć jedynie do przejęcia Kościoła katolickiego w Państwie Środka przez tzw. Kościół Patriotyczny, zinfiltrowany przez komunistów.

W Europie Zachodniej, niegdyś kolebce chrześcijaństwa, dziś raczej przypominającej w tej materii terra incognita, zamieszkaną przez tubylców o statusie „religio nullis”, coraz wyraźniej dają się zaobserwować niepokojące zjawiska eliminowania chrześcijan z życia publicznego bądź ich jawnego prześladowania przez władze. Ci, którzy mają jeszcze odwagę manifestować swą wiarę, są traktowani w liberalnej demokracji jako element obcy i niepożądany. W przestrzeni publicznej zaś jest coraz mniej miejsca na jakiekolwiek znaki religii chrześcijańskiej, bądź czasami nie zostało go już wcale. Statystyki kryminalne w poszczególnych państwach, wstydliwie ukrywane jak np. we Francji, pokazują niepokojące a zarazem haniebne rekordy wzrostu ataków na miejsca kultu lub samych chrześcijan. W kraju nad Loarą dochodzi np. do co najmniej 800 takich ataków rocznie. Niektóre z nich kończą się nawet śmiercią zaatakowanych (ostatnio opinią publiczną wstrząsnął zamach w bazylice Notre Dam w Nicei, w którym napastnik ściął głowę jednej osobie, a kilka zadźgał nożem).

Komisja Europejska, zatroskana prawami człowieka na niezliczonych wręcz frontach, gdy chodzi o wdrażanie wszelkich równości z genderowej agendy, o chrześcijanach woli nie pamiętać wcale. Ostatnio nawet zlikwidowała komórkę w swym aparacie, która miała monitorować przypadki prześladowań chrześcijan na świecie. Ale jak tu zmonitorować świat, skoro u siebie pod bokiem przykładów, i to wcale intencjonalnych, gnębienia chrześcijan może liczyć na pęczki. Więc, żeby nie psuć sobie dobrego samopoczucia, zrezygnowano z monitorowania. Nie ma statystyk, nie ma problemu. Metoda dla marksistów i ich duchowych naśladowców znana i wielokrotnie stosowana.

W roku 2020 również Polska, najbardziej katolicki europejski kraj, stała się areną prześladowania i napaści na wyznawców Chrystusa. Wystarczy przywołać głośne zadymy uliczne, jakie miały miejsce w dużych polskich miastach w końcówce zeszłego roku. Agresywni i niewysłowienie wulgarni organizatorzy protestów z pod znaku tzw. Strajku Kobiet (powszechnie znani jako „lemparciarnia” od nazwiska prowodyrki zadym Marty Lempart) zszokowali wręcz Polaków skalą przemocy i nienawiści wobec katolików i ich wiary. Lewicowi agresorzy z nazistowską czerwoną błyskawicą jako wyróżniającym ich znakiem atakowali kościoły, miejsca sakralne, pomniki, dewastowali je, próbowali podpalać, ba nawet wdzierali się do świątyń, by przerwać tam nabożeństwa. Fizycznie atakowali księży oraz wiernych. Dopiero po kilku dniach udało się jako tako umitygować „nowoczesnych dzikusów” wspólnymi siłami policji, naprędce zorganizowanej Straży Narodowej oraz modlących się przed świątyniami parafian.

Tak szokujące zachowania wyznawców lewicy wcale nie wywołały jakiejś refleksji u polityków tego ugrupowania. Politycy tej formacji tylko zdawkowo i rytualnie, przymuszeni najczęściej przez dziennikarzy, wyduszali z siebie jakieś zdawkowe słowa o „nie popieraniu” przez nich przemocy. Gorąco zaś i długo zapewniali o swym poparciu dla samych „szczytnych” celów zadymiarzy, które sprowokowały później agresję wobec Kościoła katolickiego.

Kościoła, który sam sobie jest winien, oczywiście. Bo lewica ma do niego tysiąc pretensji i znacznie wiele więcej tysięcy zarzutów. Ale nie o tym dzisiaj piszemy, więc lepiej nie zaczynajmy, bo stron w gazecie zabraknie. Co myśli lewica o Kościele katolickim najlepiej obrazują najświeższe słowa posłanki (może trzeba teraz już pisać „posłannicy”, więc, jeżeli się pomyliłem, to z góry przepraszam) tej formacji Małgorzaty Prokop-Paczkowskiej, która ostatni, sprzed kilku dni, barbarzyński mord etiopskich chrześcijan w liczbie co najmniej 750 z prowincji Tigraj, skomentowała tak oto. Cytuję: „A po co kościół katolicki się tam wpakował? Dlaczego nie uszanował miejscowych wierzeń?”. Nie wiem, co bardziej w tej wypowiedzi „posłannicy” poraża, tępota czy skrajny wręcz brak wrażliwości na ludzką tragedię? Później tłumaczyła, że wszystko to z powodu tego, że „palce na klawiaturze wyprzedziły refleksję”. Pytanie jednak pozostaje otwarte, co takiego musi się gnieździć w głowie osoby, która odruchowo wydaje takie koszmarne z punktu widzenia zwykłej ludzkiej empatii osądy?

Z kolei cywilizowany inaczej dziś Zachód nie zdobył się na żadną wręcz refleksję, gdy dotarła do niego wiadomość o kolejnym zezwierzęciałym ataku na nigeryjskich chrześcijan. Terroryści z Boko Haram w dniu Narodzin Boga chrześcijan, 24 grudnia, zaatakowali miasto Garkida w prowincji Adamawa. Splądrowali go, zabili na postrach kilka osób, a 5 chrześcijańskich mężczyzn uprowadzili. Po kilku dniach zaś w Internecie zamieścili filmik z ich kaźni. Męczennicy na kolanach po kolei odważnie potwierdzali swą wiarę w Chrystusa słowami: „Jestem chrześcijaninem”. Potem jeszcze dodawali swe imię. Potem padał strzał. Ofiara padała martwa na ziemię. I tak pięć razy, bo żaden z porwanych Jezusa się nie zaparł.

Umierali cicho, bez rozgłosu. Ich niewinna, bohaterska śmierć jednak nie poruszyła sumień rządzących krajami liberalnej demokracji. Nie pisały o nich też żadne mainstreamowe światowe media. Na ulice zachodnich miast nie wylegli tłumnie zwolennicy BLM (Black Lives Matter), tak czuli na wszelką krzywdę czarnoskórych. Nie padł ani jeden głos, że „życie czarnych jest wartościowe”.

Nie, tego wszystkiego nie było. Nigeryjscy chrześcijanie umierali godnie i w zapomnieniu tego świata. Bo umierali za Chrystusa.

Przepraszam, że zadam na koniec jątrzące pytanie: „Czy życie chrześcijan jest wartościowe?”...

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz