Kresowy wątek wspomnień Krystyny Julii Folejewskiej

Miłość do Wilna mam w genach

Na pierwszej zabawie tanecznej, gdy moja śliczna mama wirowała w ramionach sekretarza gminy pana Makiewicza, tenże zapytał: „Czy szanowna pani już się ustroiła?” Mama spojrzała po sobie i odpowiedziała: „Ależ ja jestem ustrojona”. Na to pan Makiewicz odpowiedział: „Mnie chodzi czy w domu już wszystko przyszykowawszy”…

Śpiewną wileńską mowę pamiętam do dziś i zawsze się nią zachwycam – wspomina Krystyna Julia Folejewska, mieszkanka Elbląga, gość tradycyjnych Kaziuków-Wilniuków, które od ponad 30 lat odbywały się na Warmii i Mazurach.

Pandemia przekreśliła tegoroczne spotkania kaziukowe. Nie będzie zapewne w tych zbliżających się marcowych dniach jarmarków, serc lukrowanych i przecudnych palm, pieśni i gawęd wileńskich oraz nastroju radości. Pandemia nie przekreśliła jednak wrażliwości ludzi, którzy bywali na spotkaniach swych ziomków, a ich wspomnienia o ziemi, skąd pochodzą, są dla nich największym darem.

– Miłość do Wilna mam w genach. To moi rodzice, wujkowie i stryjkowie byli wilnianami – mówi pani Krystyna. – Natomiast ja znam Wilno inaczej, poznałam Wileńszczyznę na… Mazurach, gdzie tułaczka powojenna zarzuciła nas z mamą. To tutaj spotkałam rodowitych wilnian, w tych okolicach było ich wielu. Przywieźli na Mazury swoje pamiątki z domu rodzinnego, tradycje, śpiewną mowę i szczerość w obcowaniu.

Na ubiegłorocznych Kaziukach w Olsztynie, gdy przebrzmiały ostatnie słowa piosenki „Wilno, czy ty pamiętasz mnie” w wykonaniu „Wilii”, podeszła do mnie pani i oznajmiła: „Jestem Krystyna Folejewska, stryjenka Józefa Folejewskiego, w okresie międzywojnia prezydenta Wilna”.

Wiedziałam, że rodzina Folejewskich była ściśle związana z Wilnem. Józef – w latach 1929-1932 był prezydentem Wilna, był też sędzią oraz przez pewien czas prezesem Sądu Wojewódzkiego. Jego synowie Witold i Zbigniew urodzili się w Wilnie, obaj byli absolwentami Uniwersytetu Stefana Batorego. Starszy – Witold – rozpoczął studia rolnicze, a tytuł pracy dyplomowej jakże z wileńska brzmiał: „Studia nad koniem oszmiańskim”. Pracował naukowo, obronił tytuły prof. dra habilitowanego z zakresu zoologii. Młodszy syn Zbigniew wybrał studia filologii polskiej oraz historii, był profesorem slawistyki i polonistyki, poetą. Obaj zostali pasierbami pisarza Władysława Orkana, czyli synami z pierwszego małżeństwa drugiej żony Orkana – Bronisławy.

– Mój ojciec urodził się co prawda w Suwałkach, ale studia ukończył również w Wilnie, na Uniwersytecie Stefana Batorego. Pamiętam go jak przez mgłę, miałam 4 latka, gdy zbliżała się wojna – opowiadała nowo poznana pani Krystyna i przybliżała mi dalszą historię rodu.

Wojna zastała rodzinę państwa Folejewskich w ich rodzinnym majątku Chamsk. Było to bardzo blisko granicy niemieckiej – o krok od Prus Wschodnich.

– Rodzice postanowili na jakiś czas uciec z Chamska, co w rezultacie było bez sensu. W tłumie uciekającej ludności rodzice pogubili się. Mama z inwentarzem i kilkoro służby dwukrotnie przeprawiała się przez Wisłę w Dobrzyniu, aby z powrotem wrócić do Chamska. Ojciec wrócił kilka dni później. Gdyby chociaż przypuszczał, co się z nim stanie! – ubolewa pani Krystyna.

– Wiosną 1940 roku do Chamska przyjechało gestapo. Najpierw zastrzelili nasze psy, następnie zabrano mego ojca oraz wuja – Stanisława Berga, wraz z innymi okolicznymi ziemianami zostali wywiezieni do Działdowa, następnie do różnych obozów koncentracyjnych (Dachau, Oświęcim, Mauthausen), skąd już nigdy nie wrócili – zostali zamordowani w tych obozach – opowiada.

W Chamsku zostały same w swym domu – dzielna matka i czteroletnia córeczka. Nie na długo, gdyż wkrótce zamieszkał w nim niemiecki administrator. Wyjechały więc do Warszawy, do krewnych ojca, doktorstwa Ślaskich.

Odtąd zaczęła się wojenna tułaczka matki i córeczki Folejewskich.

Trudno teraz przypomnieć, dlaczego zmieniały miejsce swego zamieszkania. Po Warszawie zatrzymały się w Lublinie, gdzie w roku 1943 Krysia poszła do I klasy.

– Gdy wyglądało, że życie nasze ustabilizowało się, mama ciężko zachorowała na tyfus. Znalazła się w szpitalu, gdzie zaraziła się czerwonką. Ja zostałam sama w wynajętym mieszkaniu, którego właścicielka zdecydowała o umieszczeniu mnie w domu dla podrzutków. Było to straszne miejsce. Dzieci w różnym wieku, znalezione, samotne trzymano w warunkach bliskich nędzy. Ale jakoś ten czas przeżyłam, a i mama, wycieńczona chorobami, chuda i słaba, wyszła ze szpitala.

Kolejnym miejscem naszej przystani był Dominów u pp. Ślaskich. Wspaniały pałac, cisza ogromnego parku dawały złudzenie, że nie ma wojny i jej okropności. I ten majątek polubili Niemcy, ignorowali obecność właścicieli, korzystali z jego dóbr. Ale nie wiedzieli, że na piętrze pałacu, w dawnych pokojach gościnnych, Ślascy „gościli” ludzi ukrywających się przed Niemcami, zbiegów, uciekinierów, wszystkich potrzebujących pomocy. Pani Irena Ślaska narażała swe życie i życie swoich bliskich. I ja z mamą znalazłyśmy w Dominowie opiekę i mieszkałyśmy tam do czasu powrotu do zdrowia mojej Mamy – snuje opowieść Folejewska.

Nie chcąc nadużywać dobroci ludzi mama i córeczka postanowiły usamodzielnić się. Trwały więc poszukiwania pracy, zakwaterowania. Dali radę, zawdzięczając swej solidnej pracy.

– W Wisznicach koło Włodawy mieszkał wraz z rodziną przyjaciel mojego ojca z czasów wileńskich pan Targoński. Mieli duży dom, gdzie bez trudu znalazło się dla nas miejsce i praca dla mamy, jako korepetytorki. Mimo pozornego spokoju i tutaj wydarzyła się tragedia. Niemcy w odwecie za zabicie przez partyzantów jakiegoś dostojnika, dokonali egzekucji kilkunastu Polaków, a na to potworne widowisko spędzili mieszkańców Wisznic. Tutaj też nas zastał koniec wojny. A tęsknota za domem rodzinnym kazała nam wracać do Chamska. Droga była uciążliwa, mimo to dotarłyśmy do naszego domu. Weszłyśmy do środka. Było pusto. Meble, obrazy, dywany a nawet klamki od drzwi zostały ukradzione. Na rozbitym fortepianie leżały wyrwane drzwi, które podobno służyły jako nosze dla Niemców, jak i polskich partyzantów, rannych lub zabitych w potyczkach. Do swego domu przyjęli nas państwo Ramowie we wsi Olszewko koło Kuczborka. Nowa władza zabroniła nam nie tylko zamieszkania w Chamsku, ale nawet zbliżania się do niego na odległość 50 m. Nawet w Olszewku nie mogłyśmy mieszkać – rozpamiętuje ciężkie przeżycia pani Krystyna.

Tutaj też znaleźli się porządni ludzie, którzy pomogli wytrwać nowoprzybyłym. Potem było jeszcze Srokowo. Po ukończeniu kursu nauczycielskiego w Mławie pani Julia (matka naszej bohaterki) zaczęła pracować jako nauczycielka, oddawała wszystkie siły, aby w tych mazurskich miejscowościach otworzyć polską szkołę. Wychowanka Sióstr Niepokalanek, znająca biegle trzy języki obce, bardzo niepraktyczna i zagubiona w rzeczywistości – nie załamała się. Było trudno, właściwie pracowała na pustym miejscu, w nieogrzewanym lichym pomieszczeniu, bez podręczników, zeszytów, kredy, ołówków. Nie było niczego. Szkoła była czteroklasowa a młoda nauczycielka miała lekcje we wszystkich klasach. Na początku była sama i świetnie dawała sobie radę. Duży budynek szkoły nie nadawał się do użytku, trzeba było oszklić okna, wstawić powyłamywane drzwi, wykonać wiele prac remontowych. To wtedy do miasteczka przybywali nowi ludzie z różnych stron kraju, ale najwięcej z Wileńszczyzny. Pani Krystyna pamięta wielu z nich, bo przecież również ich praca na rzecz Srokowo, a i innych miejscowości na Warmii i Mazurach była tak samo ważna. Podobnie było w Węgielsztynie, gdzie pani Julia również dwoiła się i troiła, by polska szkoła tam również powstała. I powstała, była ośrodkiem nie tylko edukacyjnym, ale też kulturalnym dla całej społeczności tej miejscowości.

Mimo wielu przeżyć i biegnących lat Krystyna Julia Folejewska do dziś jest aktywną działaczką na rzecz ratowania przed zapomnieniem tej historii, której sama była świadkiem i uczestnikiem. Oto podziękowanie za materiały przekazane na wystawę „Polacy z Wileńszczyzny” w Węgorzewie, oto nagroda za udział w konkursie „Nasze losy”. W jej wspomnieniach nie mogłoby zabraknąć wątku wileńskiego.

– Tragiczne były losy polskiego ziemiaństwa. II wojna światowa, a potem ustrój komunistyczny odebrały wszystko: wolność, majątek, wszelkie źródła utrzymania, pastwiono się nad inteligencją polską, wymordowano ziemian, księży, profesorów, pisarzy, wszystkich tych, którzy mogli świadczyć o polskości naszej ojczyzny, w tym również Kresów polskich – podsumowuje naszą rozmowę pani Krystyna Julia Folejewska.

Krystyna Adamowicz

Na zdjęciu: pani Krystyna kocha palmy wileńskie i jest stale obecna na imprezach, gdzie są pamiątki z Wilna;
mała Krystynka z mamą, przy swoim ukochanym domu w Chamsku, 1937 r.;
Prezydent Wilna Józef Folejewski w swym gabinecie w Ratuszu
Fot.
z archiwum rodzinnego Folejewskich

<<<Wstecz