Uprezydencić Landsbergisa

Który to już tydzień siedzimy zamknięci po domach twardym lockdownem, nie wiedząc często, co się dzieje w najbliższym sąsiedztwie. Mnie się ostatnio sytuacja skojarzyła nawet ze znanym hollywoodzkim filmem „Listonosz” z Kevinem Costnerem w roli głównej. W filmie tym resztki ludności po katastrofie nuklearnej chowają się w ruinach byłych miast w oczekiwaniu na jakąkolwiek wiadomość ze świata, która dałaby nadzieję. Nadzieję, że to co było przed katastrofą, powróci.

My również nie traćmy nadziei, że to, co było dobrego przed wirusem, wkrótce powróci. Na razie cieszmy się zimowymi przepięknymi widokami, które ostatnio są u nas przecież rzadkością.

A wracając do swego dziennikarskiego rzemiosła, chciałbym dzisiejszy komentarz poświęcić sprawie prawie tak starej, jak litewska niepodległość, a dotyczącej przyznania prezydenckich regaliów przewodniczącemu „Sąjudisu” Vytautasowi Landsbergisowi. Tym razem misji „uprezydentowienia” (słowo wymyśliłem nie ja, tylko litewscy antagoniści Landsbergisa) byłego przewodniczącego Sejmu Restytucyjnego podjął się poseł z ławy konserwatystów Emanuelis Zingeris, który 7 stycznia br. zarejestrował w parlamencie projekt deklaracji „O trzydziestoleciu Dnia Obrońców Wolności”. W dokumencie tym Landsbergis jest prezentowany jako faktyczny przywódca państwa, czyli prezydent.

Gdy piszę ten komentarz, nie wiem jeszcze – siłą rzeczy – jaki los spotka projekt Zingerisa w Sejmasie. Wcześniej podobne projekty zawsze napotykały opór większości litewskich parlamentarzystów, którzy z różnych powodów nie godzili się na polityczną nobilitację kontrowersyjnego polityka (choć, oczywiście, zasłużonego dla litewskiej niepodległości).

Ostatnia taka próba miała miejsce w roku 2017 z okazji 85-lecia ojca litewskiej niepodległości. Wtedy z inicjatywą „uprezydentowienia” wystąpił ówczesny przewodniczący Sejmu Viktoras Pranckietis, którego starania „iforminti” Landsbergisa jako prezydenta Litwy nie spotkały się jednak ze zrozumieniem nie tylko wśród posłów rządzącej „partii chłopów”, ale też wśród samych konserwatystów, obawiających się kolejnego fiaska kolejnej inicjatywy. Skonfudowany Pranckietis swoje niepowodzenie zwalił wtedy na karb „sowieckiego myślenia” części litewskich polityków, dodając jednak z optymizmem, że „nadzieja w końcu tunelu już się świeci”.

Zanim jednak zaświeci blaskiem prometejskim, to ma minąć jeszcze co najmniej sto lat. Tak przynajmniej uważa syn patriarchy, też Vytautas, który w reakcji na poczynanie Pranckietisa zaproponował sprawę odłożyć na sto lat, bo (jak tłumaczył) „przewidzianych przez Mojżesza 40 lat tym razem nie wystarczy”, by wyrosło całkiem nowe pokolenie wolne od antylandsbergisowych fobii.

Potem zawiedziony postawą rodaków (nie uznających Landsbergisa za swego prezydenta) syn odciął się im jeszcze złośliwie, że on również nie uważa, by jego ojciec był przywódcą całej Litwy. Wykluczył bowiem, że Landsbergis mógłby być prezydentem „przesiąkniętych żółcią” „butkevičiusów”, „sysasów”, „žemaitaitisów”, „andriukaitisów”, „karbauskisów” i różnych tam „Henyte” (herszt kowieńskiej mafii został dodany do listy oponentów Landsbergisa niewątpliwie po to, by poniżyć znienawidzonych polityków). Zakończył zaś swe wylewanie żalów pozorną obojętnością, zdradzającą jednak skrajną irytację: „I mnie jest zupełnie obojętne, co o nim (Landsbergisie-seniorze) sądzą różnego podgatunku polityczni pierduczkowie oraz komentatorzy „Komsomolskiej Prawdy”.

Tak nerwową reakcję syna można oczywiście zrozumieć. Konserwatyści, próbując w przeszłości na siłę zrobić swego lidera prezydentem kraju, po prostu go upokarzali, gdy ich próby spotykały się z odrzuceniem, któremu towarzyszyła przy okazji polityczna pyskówka, okraszona epitetami na wyżej zademonstrowanym poziomie.

Ale Landsbergis dzieli nie tylko elitę polityczną na Litwie. Kontrowersyjny polityk, pyszny i zauroczony w sobie jak narcyz w swej lusterkowej podobiźnie, dzieli też zwykłych Litwinów, którzy mu nigdy nie zapomnieli, gdy ich wyzywał od „runkeliai”. Wystarczy przypomnieć, że kiedy Landsbergis jeden raz odważył się wystartować w wyborach prezydenckich w wolnej Litwie i miał wtedy szansę, by zająć najwyższe stanowisko w państwie nie decyzją polityczną parlamentu, tylko z wyboru obywateli, to – mówiąc delikatnie – mu nie wyszło. Zebrał zaledwie 15 proc. głosów rodaków, co mu nie dało szansy nawet na wyjście do drugiej tury wyborów. Przyznajmy zupełnie obiektywnie, że słabo to wyglądało jak na przywódcę „Sąjudisu”, ikonę niepodległości, legendę konserwatystów i ogólnie postać niemal „epicką”, jak nazwał profesora jeden z jego internetowych wyznawców.

„Epicka” postać dla jednych, dla innych jest bowiem „kiršintojasem” oraz pazernym politykiem, który nie omieszkał skorzystać z fruktów władzy, gdy tylko się do niej dochrapał (jego słynne parcele poza kolejnością i w najlepszych podwileńskich miejscowościach zbulwersowały wielu). Rację więc ma Landsbergis junior, że 40 lat nie wystarczy, by uciszyć emocje związane z jego ojcem. Teraz na chwilę oddam głos krasomówczej aktorce oraz sygnatariuszce niepodległości Nijolė Oželytė, aby udowodnić, że wiem co mówię. Otóż Oželytė, sfrustrowana kolejnym prezydenckim potknięciem się swego idola w roku 2017, wręcz się słownie „išsividuriavo” (wymiotowała), że się posłużę barwnym słownictwem samej aktorki: „(...) Zamilczcie drobnoustroje. Komukolwiek z was do niego jak osłowi do kłusaka. Historii nie sfałszujecie. Wasi prawnukowie do pomnika pierwszego przywódcy wolnej Litwy kwiaty będą nosić, a o was tylko tyle będą wiedzieli, że mieliście zaszczyt go widzieć. Nic innego o was mówić nie będą, bo się będą wstydzić”.

„Wyluzuj, kobieto! Patrz, żeby na jego pomnik nie spluwali (...)”, zareagowała jedna z „drobnoustrojów” na wpis Oželytė i nie była to jedyna taka odpowiedź na wynaturzanie się aktorki, której internauci wypomnieli przy okazji, że sama, gdy trzeba było, stała w pierwszych szeregach komunistycznej partii.

W Sejmasie też nie będzie zgody na nobilitację Landsbergisa i projekt Zingerisa z pewnością napotka na krytykę. Być może zjadliwą. Konserwatyści nie chcieli czekać 100 lat, wypada więc mieć tylko nadzieję, że tym razem dokładnie policzyli własne szable oraz szabelki swych sojuszników, by imponderabilia znowu nie ominęły ich patriarchy. Opozycja już bowiem kpi z kolejnej próby „įprezidentinti” Landsbergisa sugerując, że jest to temat zastępczy, mający przykryć nieudolność rządzących w walce z pandemią oraz kryzysem gospodarczym. Zacytuję w całości, co o inicjatywie powiedział Ramūnas Karbauskis, cięty na konserwatystów tak samo, jak Oželytė na przeciwników przywódcy „Sajudisu”: „Reforma toaletowa (chodzi o inicjatywę posła-geja Raškevičiusa z Laisvės partii, który jako przewodniczący komitetu praw człowieka, chce zlikwidować w gmachu sejmu męskie i damskie szalety) w „treściwym” i „najważniejszym” porządku prac Sejmu przyjaźni się z inną „najważniejszą” pracą dla Litwy – deklaracją, w której tradycyjnie próbuje się Landsbergisa przekształcić w przywódcę Litwy, ze wszystkimi przysługującymi mu przywilejami, choć on nigdy nie został wybrany na prezydenta”. Koniec cytatu...

Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz