Przywódca bezobjawowy

Konserwatyści, mimo że udało im się przeforować w rankingu partyjnym na pierwsze miejsce, przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi nie mogą spać spokojnie. Dobrze radzący sobie ze skutkami pandemii rząd (któremu może pozazdrościć niejeden kraj na Zachodzie Europy) zaczyna odrabiać straty u wyborców, których sympatie sukcesywnie wracają do partii, rządzących w trudnym okresie.

Tendencja ta musi niepokoić konserwatystów, zwłaszcza że nie potrafią oni zaoferować wyborcom własnych autorskich pomysłów, ograniczając swą działalność polityczną najczęściej wyłącznie do zajadłej krytyki rządzących. Być może dlatego lider konserwatystów Gabrielius Landsbergis postanowił powrócić do swej koncepcji sprzed roku, gdy po przegranej z kretesem w II turze wyborów prezydenckich kandydatce Ingridzie Šimonytė zaoferował pierwsze miejsce na liście w najbliższych wyborach parlamentarnych oraz fotel premiera w przyszłym rządzie. Co prawda, w tym ostatnim przypadku było to coś na wzór darowania przez Zagłobę królowi szwedzkiemu Niderlandów, to jednak tak ekstraordynaryjne zachowanie młodego polityka musiało wywołać spekulacje. Dlaczego Landsbergis junior jeszcze przed wyborami, które zamierza wygrać, zrzeka się a priori stanowiska premiera, co jest w zachodnich demokracjach zjawiskiem raczej rzadko spotykanym. Tam na ogół szefowie zwycięskich formacji stają po wiktorii wyborczej na czele rządu. Landsbergis tymczasem rejterował zawczasu z takiej możliwości, która jest wyróżnieniem dla każdego polityka, ale też i dużą odpowiedzialnością. Czyżby nie wierzył we własne siły? Nie miał koncepcji rządzenia? Bał się przegranej? Pytania można mnożyć...

Kęstutis Girnius, znany politolog i wykładowca na Uniwersytecie Wileńskim, uważa, że Landsbergis junior „być może sam czuje, że ona (Šimonytė) mogłaby lepiej kierować i partią na wybory, i potem rządząc krajem”. Idąc tropem tej myśli, Girnius pyta dalej konserwatystów, czy nie było błędem wybranie przed 5 laty na szefa partii, roszczącej przecież sobie prawa do rządów na Litwie, zaledwie 33-letniego żółtodzioba. Potem sam sobie odpowiada, że Gabrielius „nie dojrzał do takiej pracy”. „On od dziadka mógł dostać w spadku sad, książki, czy jakiś inny obiekt, ale nie przywództwo w partii politycznej”, rozjaśnia bardzo zdroworozsądkowo swą pozycję na temat roszad kadrowych w „jaskółczej” partii Girnius.

Po takich familiarnych decyzjach konserwatyści mają dziś wyraźny problem z przywództwem. O ile bowiem wcześniejsi liderzy tej partii Vytautas Landsbergis i Andrius Kubilius byli politykami wyrazistymi (choć i nie popularnymi), i można było od nich spodziewać się jasnego stanowiska w ważnych kwestiach politycznych, o tyle teraz jest z tym wyraźny problem. Nie wiadomo, w jakim kierunku konserwatyści pod kierownictwem Landsbergisa juniora podążają. Czy można spodziewać się zwrotu bardziej w lewo, czy na odwrót w prawo, tego nikt nie wie. A najgorzej, że tego nie wie sam Gabrielius, konkluduje Girnius.

Próba wyręczania się Šimonytė w rządzeniu krajem przez młodego Landsbergisa może też wynikać z tego, że taka jest vox populi na ten temat. Z badań „Baltijos tyrimai” wynika, że Litwini uważają, iż najlepiej z kryzysu wynikłego z powodu pandemii koronawirusa Litwę mogliby wyprowadzić albo aktualny premier Saulius Skvernelis, albo właśnie Šimonytė. Tymczasem młody Landsbergis w tym zestawieniu nawet nie figuruje, bo ludzie nie widzą go wcale w roli przywódcy na trudne czasy.

Konserwatyści więc się szamocą, próbują uwiarygodnić się przed wyborcami, że jednak potrafią rządzić, ale zarazem szukają też sojuszników do walki z rządem. Bardzo by chcieli wciągnąć do niej urzędującego prezydenta Gitanasa Nausėdę. Podjudzają go na wszelkie sposoby sugerując np., że nie jest on wystarczająco asertywny wobec rządu i koalicji rządzącej.

Właśnie mija rok od wyborów prezydenckich i pojawiły się w związku z tym liczne recenzje na temat urzędowania nowego prezydenta. W oko wpada, że wielu polityków i obserwatorów próbuje jego prezydenturę porównywać z prezydenturą poprzedniczki Dalii Grybauskaitė. Daje się przy tym do zrozumienia, że Grybauskaitė była dziarska i zdecydowana, potrafiła wymuszać na rządzie własne koncepcje i poglądy, a czasami nawet sterować rządem (co było rzeczywiście prawdą w przypadku rządu Algirdasa Butkevičiusa, polityka z plasteliny). Tymczasem Nausėda nie prowadzi konfliktów z rządem, stara się nie ingerować, na wzór swej poprzedniczki, w jego kompetencje. Można powiedzieć, że jest politykiem zupełnie innego kalibru niż była kiedyś Grybauskaitė, którą politolog Laurynas Bielinis słusznie kiedyś określił jako polityk „sovietinio tipo”.

Rzeczywiście, próbowała ona w chruszczowskim wręcz stylu tupać na rząd Butkevičiusa, który – był taki okres – musiał in corpore stawać do apelu w pałacu prezydenckim na rzekome narady. W rzeczywistości na takich spotkaniach, jak później opowiadali świadkowie, poszczególni ministrowie byli rugani przez panią prezydent w iście sowieckim stylu. Nie wytrzymały w końcu nerwy „bendrapartietisów” premiera i wobec takich afrontów wyjaśnili Butkevičiusowi, że spotkania w pałacu przy placu Daukantasa nie są zgodne z Konstytucją, ponadto uwłaczają godności socjaldemokratów. Dopiero po tym „człowiek z plasteliny” się zreflektował, odmówił wizyt na czerwonym dywaniku. Rugania ustały.

Porównywanie zatem Nausėdy z Grybauskaitė nie ma najmniejszego sensu, ponieważ są to politycy zupełnie innego formatu. Grybauskaitė, polityka po sowieckich szkołach i musztrach ideologicznych, po prostu nie da się porównać z ekonomistą, wychowanym już w wolnej Litwie, na zupełnie innych wartościach. Napuszczanie Nausėdy na rząd jest więc wybitnie projektem politycznym, bardzo pożądanym przez konserwatystów. Gdyby prezydent dał się wciągnąć w głębszy konflikt z rządzącymi, siłą rzeczy zostałby przypisany do obozu histeryzującej opozycji. Stałby się poniekąd jej zakładnikiem, którym w przyszłości można byłoby sterować. Na nieszczęście konserwatystów, Nausėda unika takiego scenariusza, bo nie chce grać w jaskółczym chórze.

„Nieposiadający należnych cech, doświadczenia, politycznego czucia, namaszczony amator – może doprowadzić partię do breżniewowskiej stagnacji” – przestrzega politolog Girnius konserwatystów przed Gabrieliusem i grożącym ich partii scenariuszem. Zaledwie 38-letni Landsbergis może przecież rządzić partią jeszcze przez długie lata, a nawet dziesięciolecia. Rządzić bez jasnej wizji, cech przywódczych, słowem bezobjawowo, że się posłużę, w nieco innym kontekście, modnym ostatnio słowem.

Rady na takie rządy nie będzie. No, chyba że weźmiemy pod uwagę scenariusz, że Landsbergis junior dorzuci Šimonytė do jedynki na liście i wirtualnego, jak na razie, krzesła premiera jeszcze insygnia partyjne...

Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego

<<<Wstecz