30-lecie Klubu Włóczęgów Wileńskich

Sznurem połączeni i z lagą na czele

Świat pełen przygód, podróży w nieznane w gronie przyjaciół i kolegów, a przy tym zgłębianie wiedzy i odkrywanie tajemniczych miejsc – to wszystko przyciąga wileńską młodzież do Klubu Włóczęgów Wileńskich. Reaktywowana w 1990 roku przedwojenna organizacja studencka zaliczyła trzy dekady swojej działalności, a rocznica, która przypada 13 lutego, była okazją do spotkania w jednym gronie „starych” i „młodych” włóczęgów.

Działalność w klubie kolegi lub koleżanki, zachęta nauczyciela – takie najczęściej powody wymieniają ci, którzy w klubie spędzili najlepsze lata swego życia (a niektórzy je jeszcze spędzają), czyli młodość. Bo cóż może być lepszego od wędrówki w siną dal i beztroskiego jutra.

Jubileuszowe obchody są zaplanowane na cały rok, a rozpoczęły się one w czwartek, 13 lutego, w kościele pw. Ducha Świętego w Wilnie, gdzie byli i obecni włóczędzy modlili się o potrzebne łaski dla siebie i swoich rodzin. Mszę św. celebrowali: ks. Andrzej Byliński, wikariusz z parafii pw. Ducha Świętego oraz ks. Daniel Narkun, wikariusz z kościoła pw. Wszystkich Świętych w Wilnie.

Kurdesz nad kurdeszami

Po nabożeństwie uczestnicy przeszli ulicami stołecznej starówki najpierw na wileńską Alma Mater, a potem do siedziby klubu przy ulicy Świętostefańskiej. Na czele pochodu, pierwszy wyga (prezes) i założyciel klubu Michał Kleczkowski niósł Lagę, zaś wszyscy trzymali się Sznura Jedności.

– Ta laga i sznur pochodzą z roku 1926, a przekazane zostały nam przez byłych studentów Uniwersytetu Stefana Batorego, którzy po wojnie wyemigrowali do Polski, a którzy działali w przedwojennym Akademickim Klubie Włóczęgów Wileńskich (AKWW). Kiedy reaktywowaliśmy organizację, wtedy otrzymaliśmy w darze oryginalne atrybuty – w rozmowie z „Tygodnikiem” opowiedział Kleczkowski, dumnie kroczący na czele pochodu.

Klub, zrzeszający studentów Uniwersytetu Stefana Batorego, swoją reaktywację zawdzięcza polskim studentom Uniwersytetu Wileńskiego, którzy to w latach 1989-1990 postanowili zrzeszyć się w turystyczną organizację, by poznawać świat. Każde pokolenie wnosiło pewne zmiany i inaczej prowadziło działalność. Zachowane zostały jednak pewne tradycje, które zapewniły ciągłość idei. Jedną z takich tradycji jest hymn klubu „Kurdesz” – tę właśnie pieśń zaśpiewali włóczędzy na dziedzińcu Uniwersytetu Wileńskiego świętując jubileusz organizacji.

Klub koedukacyjny

Studenci Uniwersytetu Wileńskiego, którzy wznowili działalność klubu, nie nawiązali w stu procentach do przedwojennych tradycji. Zebrania klubu międzywojennego miały charakter bardziej kameralny, nie mogło tam być alkoholu, polityki i dziewcząt, gdyż organizacja zrzeszała wyłącznie mężczyzn. Tymczasem, kiedy powstawała idea reaktywowania klubu, to nikt się nie zastanawiał nad damsko-męskim charakterem klubu. Wszystko wyszło niejako samoistnie i – jak wspominają byli włóczędzy – zanim się spostrzegli, że AKWW zrzeszał wyłącznie mężczyzn, w szeregach z lat 90. sporo było przedstawicielek płci pięknej. Co pozostawiło swój ślad – powstało sporo „włóczęgowych” małżeństw.

– Do klubu przyszłam w ostatnich klasach szkoły średniej, a zachęcili mnie nauczyciele: moja polonistka Krystyna Zuzo, która studiowała razem z nauczycielem historii z sąsiedniej szkoły Waldemarem Szełkowskim, zagorzałym włóczęgą. Zabrali nas na wyprawę, na Laudę. Poznałam wielu kolegów, którzy reaktywowali klub, opowiadali o działalności i zaimponowali nam, młodym uczniom. Potem były inne wyprawy, zloty, podróże… Męża też poznałam u włóczęgów – dzieliła się swoimi wspomnieniami Wioletta Chwojnicka.

Z kolei jej koleżanka Barbara Zinkiewicz przyszła do klubu jako studentka polonistyki Instytutu Pedagogicznego. – Działalność klubu: wspólne wyprawy, a nawet ich planowanie – zbliża ludzi, którzy stają się zgraną paczką przyjaciół, niczym rodzina. Pamiętam, że kiedyś przygotowanie jakiejś wyprawy kosztowało sporo wysiłku. Nie tak jak teraz: przyjedziesz w umówione miejsce, podwiozą ci kajak, wtedy dźwigaliśmy je sami. Trzeba było potrafić je złożyć i pozaklejać, jeśli były dziurawe – wspominała Barbara Zinkiewicz.

Nawiązując do tradycji

– Był 1989 rok, odrodzenie polskości, powstanie Związku Polaków na Litwie. My – ówcześni studenci Polacy w Wilnie – chcieliśmy organizacji odpowiadającej potrzebom i zainteresowaniom młodzieży. Akurat tak się złożyło, że do Wilna przyjechał Robert Śledziński „Śledziu”, który podróżował rowerem i miał cel, aby dotrzeć do najdalszego punktu II Rzeczpospolitej na Bracławszczyźnie. Wtedy pomogliśmy mu w sprawach logistycznych. Jego wyprawa, nieco zawadiacka i szalona, natchnęła nas, żeby stworzyć z młodzieżą coś turystycznego. Należał do Akademickiego Klubu Turystycznego „Kroki” w Szczecinie, z którym nawiązaliśmy kontakt. Koledzy z Polski zaprosili nas na sylwestra w Karkonoszach. Pojechałem tam z Elwirą Ostrowską, a była to pierwsza nasza wyprawa z plecakami i śpiworami. Zrozumieliśmy wtedy, że taki klub turystyczny to jest to, co najlepiej odpowiada niespokojnemu duchowi młodej osobowości studenta. W styczniu 1990 roku w „Czerwonym Sztandarze”, obecnie „Kurier Wileński”, zamieściliśmy ogłoszenie, że organizujemy spotkanie dla studentów, którzy lubią turystykę, w celu założenia polskiego klubu turystycznego w Wilnie. Pierwsze zebranie założycielskie zorganizowaliśmy w domu Elwiry Ostrowskiej. I tak się potoczyło… Co prawda w międzyczasie, pomagając stryjowi odnaleźć materiały archiwalne o przodku, trafiła mi w ręce gazeta ze wzmianką o działalności Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich. Artykuł nieduży, ale była w nim informacja o włóczędze fizycznej i duchowej: członkowie nie ograniczali się wyłącznie do podróży, ale organizowali samokształcenie, musieli na każde zebranie przygotować jakiś referat. Postanowiliśmy nawiązać do tych przedwojennych tradycji – po drodze do siedziby KWW opowiadał Kleczkowski, wspominając, że pierwsza wyprawa, którą zorganizowali wspólnie z członkami klubu, była na Belmont. Natomiast pierwszy wyjazd z noclegiem, który zespolił towarzystwo, odbył się w okolice Santoki.

Kolejne jubileuszowe przedsięwzięcie włóczędzy planują zorganizować 19 marca, a ma to być bal włóczęgowski razem z przyjaciółmi z Polski, którzy przed laty pomogli wileńskiej młodzieży zorganizować turystyczną organizację.

– Ja należałam już do drugiego pokolenia klubu. Był to rok 1997, kiedy w radiu „Znad Wilii” usłyszałam, jak Waldemar Szełkowski opowiadał o działalności organizacji, o przygodach, kajakach, wyprawach. Lubiłam przyrodę i to zdecydowało, że przyszłam na spotkanie. Od razu włączyłam się w organizowanie jakiejś wyprawy. W klubie po raz pierwszy usiadłam do kajaku i do dzisiaj lubię ten rodzaj spędzania czasu wolnego. Bakcyl włóczęgi, jak się go połknie, pozostaje na całe życie. Także teraz z rodziną i przyjaciółmi zawsze organizujemy spływy kajakowe, bo to zamiłowanie do sportu, aktywnego spędzania czasu, turystyki pozostaje na całe życie – opowiedziała o swoich przeżyciach Krystyna Łakis.

„Krok za rok”

– Na dzień dzisiejszy, co prawda, do klubu należą osoby, które są po studiach, ale zarazili się duchem włóczęgostwa i żyją ideą organizacji. Okres zimowy nie sprzyja pieszym wędrówkom, dlatego spotkania odbywają się w siedzibie, gdzie organizujemy np. wieczory filmowe. Ostatnio oglądamy klasykę lat 50. – w rozmowie z „Tygodnikiem” mówił Waldemar Wołodko, wyga KWW, który już 12 lat należy do klubu. Współczesna młodzież, jak zauważył, jest mniej aktywna i daleko nie każdy jest gotowy na poświęcenie, zrezygnowanie z wygodnego siedzenia na kanapie, które, co by nie mówić, wymaga każda włóczęgowska wyprawa. W ciągu ostatniego 10-lecia młodzież podróżowała po Tatrach słowackich i polskich, brzegiem Morza Czarnego w Bułgarii, niektórzy zaliczyli wyprawę dookoła Morza Bałtyckiego, kilkoro było na Alasce i w Kanadzie, a niektórzy niemały okres czasu spędzili w Nowej Zelandii.

Obecne pokolenie włóczęgów uczciło jubileusz typowo dla organizacji – wyprawą. Podróż nazwali „Krok za rok” i przeszli w tym celu 30 kilometrów w rejonie jezioroskim. Podróż była niespodzianką dla większości uczestników, którzy wiedzieli tylko tyle, że muszą o określonej godzinie stawić się w ostatnim wagonie pociągu jadącego do miejscowości Łubinie.

Teresa Worobiej

Na zdjęciach: jubileusz KWW uczcili byli i obecni członkowie przejściem ulicami Wilna;
„Krok za rok” – włóczędzy w okolicach Łubini – 30 kilometrów z okazji 30-lecia
Fot.
autorka i archiwum KWW

<<<Wstecz