Tajemnica kaplicy Żylińskich (II)
Prima Aprilis?
O tym, że bohater I części tego artykułu ks. Piotr Żyliński (1816-1887) został pochowany na Rossie wiadomo z zachowanego aktu zgonu parafii śś. Janów w Wilnie. Figuruje tam jako „Kawaler” (był nagrodzony rosyjskim Orderem św. Anny i św. Stanisława 2 klasy) i „prepozyt wileńskiej Kapituły Katedralnej”. Zgon stwierdził lekarz Hilary Raduszkiewicz (fundator centralnej kaplicy na Rossie). Przyczyną śmierci było „rozmiękczenie mózgu”, czyli wodogłowie powodujące zapalenie opon mózgowych.
Daleko nie przez wszystkich lubiany za życia ks. Piotr Żyliński był także przedmiotem sporu i wręcz niechęci również po śmierci. Pomijając fakt, że dla spokoju rodziny usunięto przed nazwiskiem słowo „hrabiów” gawiedź wileńska znajdowała sposób, by się zemścić i nieboszczyka obrazić. Niejednokrotnie wybijano szybę w drzwiach kaplicznych. Podobno dlatego z czasem zainstalowano tam kratę, a ze ścian usunięto tablice. Były też wypisywane na zewnętrznym murze obelżywe słowa. Raz nawet włamano się do wnętrza i miejsce wiecznego spoczynku księdza zdewastowano. Opowiadano także, że „kilka razy znajdowano na cmentarzu Rossa zwłoki Żylińskiego wyrzucone z trumny”, a „ziemia nie chciała go przyjąć”.
Ks. Żyliński zmarł 1 kwietnia 1887 r. W dniu, który społeczność wileńska traktowała zawsze z niedowierzaniem jako oszukańczy prima aprilis. „Kurier Warszawski” (1887, nr 107) pisał: „W Wilnie, jak donoszą „Nowosti” [„Wilenskije gubernskije wiedomosti” – przyp. autorki], zmarł w tych dniach znany prałat ksiądz Piotr Żyliński, który przez pewien czas był administratorem diecezji wileńskiej”.
Domy Barkenbergów
Jako pierwsi w kaplicy Żylińskich zostali pochowani (1882) siostra księdza Teresa Barkenberg, znana w Wilnie jako „grafini Barkenbergowa”, i jej mąż, duński szlachcic jeżdżący z Wilna do rodziny i dla interesów do Kopenhagi – Robert Barkenberg. Potwierdzenie informacji o ich miejscu pochówku znajdziemy np. w niedawno wydanej książce „Cmentarz Rossa” autorstwa Anny Czyż i Bartłomieja Gutowskiego.
Dlaczego jednak z gotowego grobu na Rossie nie skorzystały córki Teresy, nie wiadomo. Także, gdzie i pod jakim nazwiskiem zostały pochowane. Bardzo możliwe, że w czasach zaboru, kiedy to nazwisko ks. Żylińskiego nie było kojarzone z patriotyzmem, nie chciały rozdrapywać ran.
Robert Barkenberg z zawodu był zegarmistrzem. W domu kupionym przez brata małżonki, w dziejach architektury wileńskiej znanym jako „dom Barkenbergowej” (dziś już nie istnieje), jakiś czas mieścił się prowadzony przez Barkenberga sklep z zegarkami i zakład ich naprawy (trochę to tłumaczy skąd zainteresowanie właśnie zegarkami u szwagra, ks. Piotra). Ponieważ był to obszerny budynek, przezorny i widzący wszędzie pieniądz ksiądz, wynajmował do 1875 r. pomieszczenie także dla dwóch pracowni fotograficznych.
W swoim czasie (wspomina się o tym m. in. w książce „Rola duchowieństwa katolickiego w godzinie prób i cierpień na terenach Litwy i Białorusi (1863-1883)”), ksiądz Żyliński korzystając z okazji dobrych stosunków z władzą rosyjską, nabywał kamienice „w gorącym pośpiechu”. Wszystkie bez wyjątku na nazwisko siostry. Oprócz wyżej wymienionego istniał też „dom Barkenbergowej” (w innych źródłach „dom Barkenberga”) np. przy ul. Końskiej. W 1897 r. pod obydwoma adresami „przyjmowali lekarze”.
Komar-Komaras
Zapewne wszyscy, którzy chociaż trochę interesują się sportem, wiedzą, kim był Władysław Komar (1940-1998), wybitny polski kulomiot urodzony w Kownie, trzykrotny olimpijczyk w latach 1964, 1968 i 1972. Jako kilkuletnie dziecko opuścił Litwę przenosząc się do Polski centralnej wraz z matką Wandą z Jasieńskich, primo voto Mordas-Żylińską. To Wanda była m.in. trzykrotną przedwojenną mistrzynią Polski w pchnięciu kulą. W grobowcu Żylińskich na wileńskiej Rossie został pochowany jej drugi mąż, a ojciec przyszłego olimpijczyka – Władysław Komar (1910-1944), również sportowiec, przedwojenny lekkoatleta litewski, występujący jako Vladislavas Komaras. Między innymi zdobył dla Litwy I miejsce w skokach wzwyż podczas zawodów lekkoatletycznych w czerwcu 1939 r. w Warszawie.
Władysław senior, właściciel majątku Rogówek (lit. Raguvėlė) koło Kowna, po napadzie Niemiec na Polskę w 1939 r. zaangażował się w pomoc polskim żołnierzom internowanym na Litwie i z czasem zaczął współpracować z AK. Znający język niemiecki i mający doświadczenie w zarządzaniu gospodarstwem w 1941 r. (nie zaprzestając swojej potajemnej działalności na rzecz Polski) objął stanowisko zastępcy kierownika Zarządu Gospodarstw Rolnych (oficjalna nazwa niemiecka Landbewirschaftunsgesellschaft Ostland), których celem była przymusowa gospodarka dawnych majątków i folwarków na rzecz Niemiec.
Jak powszechnie wiadomo, 20 czerwca 1944 r. nacjonaliści litewscy zorganizowali w Glinciszkach na Wileńszczyźnie mord 38 Polaków, nie oszczędzając ani starców, ani kobiet, ani dzieci. Odwetem ze strony Polaków było zabicie 27 osób w litewskojęzycznych Dubinkach, gdzie przez przypadek zabito także jedną Polkę z kilkuletnim synkiem. Objeżdżający wówczas służbowo majątki Władysław Komar przybył autem, by przekonać się na własne oczy o tragedii, skąd wyruszył do Wilna, aby zdać sprawę dowództwu AK. Niestety, nie dotarł, gdyż jego samochód został zatrzymany koło Podbrzezia. Wyciągnięty z auta Komar najpierw został postrzelony w nogę, a potem bestialsko zamordowany.
Przebywająca w Wilnie małżonka wraz z ośmioletnią wówczas córką Marią i trzyletnim synem Władziem, przyszłym olimpijczykiem polskim, pochowała męża na Rossie w grobowcu Żylińskich, mając do tego prawo po pierwszym mężu Mordas-Żylińskim, za zgodą jego krewnych. Pochówek odbył się w wielkim pośpiechu i późnym wieczorem. Bano się bowiem, że osobno stojący nagrobek mógłby być sprofanowany. Trumnę Komara umieszczono w krypcie kaplicznej. Nie była więc widoczna dla oka ludzkiego.
W jaki jednak sposób doszło do tego, że kaplica zbudowana przez ks. Żylińskiego dla jego rodziny przeszła w ręce niespokrewnionych z nią Mordas-Żylińskich, do dziś pozostaje tajemnicą. Wanda Komar, w obawie o życie, do ich majątku na Kowieńszczyznę już nigdy nie wróciła.
Daleka krewna
W tym samym grobowcu Żylińskich spoczywa także Helena Trzeciak (1858-1941) z domu Śmigielska, właścicielka majątku Rudoszany w dawnym powiecie święciańskim. Po wybuchu II wojny światowej przeniosła się do Wilna i zamieszkała razem z córkami przy ul. Portowej. Zmarła na zapalenie płuc 10 sierpnia 1941 r.
Helena Trzeciak była córką Michała Śmigielskiego herbu Łodzia i Apolonii z Czechowiczów, której ojciec (dziadek Heleny) Bernard Czechowicz-Lachowicki piastował urząd podkomorzego zawilejskiego. Zygmunt Czechowicz-Lachowicki (1831-1907) z Surwiliszek, brat Apolonii, a wujek Heleny, był jednym z przywódców Powstania Styczniowego, zesłanym po jego upadku.
W 1874 r. Helena wyszła za Stanisława Walentego Emeryka Trzeciaka herbu Ogończyk. Przeżyli razem 45 lat. Z tego związku urodziło się 11 dzieci. O losach niektórych pisałam w nr 45, 48 i 59 za rok 2018 „Tygodnika Wileńszczyzny”. To, że została pochowana na Rossie poświadczyła rodzina, w tym córka Kamila (1906-1991): „Trumna matki została umieszczona w roku 1941 w grobowcu rodzinnym, tam, gdzie później został pochowany Władysław Komar”.
Władysław Komar blisko współpracował z Janem Trzeciakiem (1880-1943), bratem Kamili, a synem Heleny. W czasie II wojny światowej Komar i Trzeciak pracowali razem w gospodarstwie rolnym prowadzonym przez Niemcy. Jan Trzeciak (inżynier technolog), przed wojną wykładowca Państwowej Szkoły Technicznej w Wilnie przy ul. Holenderskiej (w l. 1930-1939 wykładał tu chemię i fizykę) oraz dyrektor Instytutu Nauk Handlowo-Gospodarczych przy ul. Mickiewicza, był jego bezpośrednim szefem, kierownikiem na okręg wileński. Został zastrzelony w Polanach (w drodze do domu) w bliżej nieznanych okolicznościach. Posądzano o to zarówno partyzantkę radziecką, jak i polską. Jedni byli przekonani, że pracuje dla wywiadu polskiego, inni – że dla Niemców. W obawie przed pośmiertnym zbezczeszczeniem zwłok został pochowany przez bratanka po cichu, w grobie na cmentarzu w Kobylinkach (dawny powiat święciański), miejscu pochówku członków rodziny zmarłego. Nabożeństwo żałobne odbyło się w wileńskim kościele pw. św. Katarzyny („Gazeta Codzienna” nr 647,1943).
Helena Trzeciak, matka Jana, została pochowana w kaplicy Żylińskich na Rossie w charakterze dalekiej krewnej Mordas-Żylińskich. Pierwszym mężem żony Władysława Komara – Wandy, był Zygmunt Mordas-Żyliński. Rodziny były skoligacone poprzez Czechowicz-Lachowickich i Sulistrowskich. Była wojna, więc nabożeństwo żałobne odbyło się w kaplicy na Cmentarzu Bernardyńskim, co potwierdza m. in. informacja z „Gazety Codziennej” (nr 19, 1941). Tradycyjnego pochówku nie było, gdyż trwała wojna. Trumna została zaniesiona na Rossę i wstawiona do kaplicy Żylińskich. W środku kaplicy zostawiono widoczną przez szybę okienną nagrobną tablicę pamiątkową śp. Heleny Trzeciakowej.
Kaplica Żylińskich na Rossie została sprofanowana w 1945 r., gdy doprowadzeni stanem wojny, szalejącą biedą i głodem ludzie szukali kosztowności w co znaczniejszych miejscach pochówku. Jeszcze w latach 70. XX w. na jej ścianach zewnętrznych były widoczne ślady po rozbitych tablicach. Dziś próżno ich szukać.
* * *
Gdy oddawałam ten artykuł do druku, z przyjemnością się dowiedziałam w Warszawie, że jest w trakcie projekt inwentaryzacji nekropolii Rossa, czyli rejestru osób wymienionych na zachowanych nagrobkach. Wiadomo, że nie uwzględni on mogiłek bezimiennych i osób niezarejestrowanych na kamieniach czy tabliczkach, ale przynajmniej przywrócimy pamięć również tym, którzy z jakichś powodów nie znaleźli się w pisanych księgach cmentarnych. Od zawsze byli bohaterowie imienni i bezimienni, jednak wszystkim winniśmy Pamięć.
To, jak myślimy o świecie (…), jak o nim opowiadamy, ma olbrzymie znaczenie. Coś, co się wydarza, a nie zostaje opowiedziane, przestaje istnieć i umiera” (Olga Tokarczuk, Nobel 2018).
Liliana Narkowicz
Na zdjęciach: Władysław Komar z małżonką Wandą na stadionie warszawskim w 1939 r. i jako urzędnik w 1944 r
Fot. domena publiczna