2019 – moim rokiem jubileuszowym

Tempora mutantur et nos mutamur in illis – Czasy się zmieniają, a my zmieniamy się wraz z nimi – głosi stare łacińskie przysłowie. To święta prawda. Zmieniają się czasy, ludzie, zwyczaje, mody, styl życia. Sięgając pamięcią wstecz o jakieś 70-80 lat, nie przypominam sobie, żeby ktoś z rodziny lub znajomych obchodził urodziny. Obchodziło się imieniny, a ten „niemiecki geburstag” i „rosyjski den’ rożdenija” przywędrował do nas w latach powojennej okupacji. Przed II wojną światową obchodzono uroczyście rocznice wielkich wydarzeń historycznych na skalę państwową, a jubileuszowe świętowały wielkie organizacje czy uczelnie jak np. Uniwersytet Wileński czy Jagielloński. I teraz pytanie retoryczne „A jak jest dziś?”. Dziś może każdy, zwykły, najzwyklejszy obywatel urządzić sobie wspaniałą fetę z okazji swoich urodzin, zaprosić gości do restauracji, a tam przy dźwiękach muzyki, podczas biesiady zostanie powinszowany i przez dyrekcję lokalu obdarowany butelką szampana i papierową koroną.

Znajomi i przyjaciele zadzwonią do redakcji miejscowej gazety, a uprzejmy pracownik redakcji przyjmie podyktowane życzenia, następnie w pięknej formie (z kwiatkiem) będą one wydrukowane w rubryce pt. „Z całego serca”…

Tak więc, czasy się zmieniły, zmieniły się zwyczaje. A mnie w tym roku przypadł taki dzień świętowania. Jubileusz swoich urodzin nazwałam „królewskim”. Jakże go nazwać inaczej, jeżeli jubilatka w ten dzień otrzymuje bukiet z 95 róż, prawie metrowej długości, który ledwo można umieścić nie w kryształowej wazie, ale w plastykowym wiadrze? Kartka kalendarzowa na 6 września w Kalendarzu Rodziny Wileńskiej podaje krótką, biograficzną notatkę o J.G., a przez radio płyną melodie z życzeniami dla jubilatki. Gazety przekazują życzenia od przyjaciół i bliskich, skrzynka pocztowa pełna listów, a dzwonki telefoniczne rozlegają się w tym dniu bez przerwy! Wieczorem – spotkanie w gronie rodzinnym – znów kwiaty, prezenty, ciepłe słowa, uściski i ucałowania. Czułam się w tym dniu naprawdę po królewsku!

A potem już w ciszy i samotności przyszła fala refleksji o życiu, fala wspomnień. Od dawna znane jest twierdzenie, że życie człowieka można porównać do czterech pór roku. WIOSNA – to dzieciństwo i młodość, LATO – to wiek dojrzały, pełnia życia, JESIEŃ – czas odpoczynku po trudach i radość z plonów zebranych przez przeżyte lata, i wreszcie ZIMA – czas spokoju, rezygnacji, a nawet smutku, bo w świadomości, że wszystko już minęło i ze wszystkim, co ziemskie, trzeba się rozstać. Odczucie przemijania jest zjawiskiem smutnym. Szczęśliwi są ci, którzy potrafią zachować pogodę ducha, uniknąć zgorzknienia, umieją w starości spokojnie, cierpliwie znosić ciężar każdego dnia.

Jeżeli chodzi o wspomnienia – to u każdego z nas są one różne. Mogą być przyjemne lub przykre, mogą być przywoływane pamięcią albo utrwalone na piśmie, czytane.

Od wczesnego okresu mego życia, w wieku 12-13 lat, zaczęłam pisać. Muszę przyznać się, że tkwiła we mnie chęć pisania, czułam wewnętrzną potrzebę przelewania na papier opisu wydarzeń i uczuć. Moje pierwsze notatki były krótkie, lakoniczne. Z biegiem czasu przybierały formę relacji, opisów, opowiadań. Zaglądam teraz do pamiętników, które są niekłamanym dokumentem i mówią mi o tych czasach, które już nigdy nie wrócą. Pisane były wyłącznie dla siebie i nigdy nie chciałam z nikim dzielić się ich treścią.

Czytając, wracam myślą do tych spraw, które mnie wówczas nurtowały, do tych wydarzeń, które wydawały się być bardzo ważnymi i do ludzi, których spotkałam na swojej życiowej drodze. Ludzi dobrych, mądrych, szlachetnych, którzy byli dla mnie wzorem.

W mojej pamięci Ci ludzie jeszcze żyją, jakby jeszcze są ze mną… A w rzeczywistości to przecież ich dawno na tym świecie nie ma. Nie ma tych, którym, jak mówiono, już „była pora odejść” i tych, którym sądzone było żyć krótko. Myślę o kolegach i koleżankach, którzy zginęli podczas wojny w młodym wieku.

I wszystkie te lata „zwane życiem” przebiegły w Wilnie – moim ukochanym mieście rodzinnym. Mój mąż Romuald był również wilnianinem. Na przestrzeni dziesięcioleci byliśmy świadkami przemian, które zachodziły w grodzie nad Wilią.

Wojna i przeżycia z nią związane, wstrząsy, straty nie ominęły nas. Zmiana władzy, nowe nieznane języki państwowe, nowe narzucone nam zwyczaje, nowe warunki bytowania – wszystko to było naszym udziałem. Ale przetrwaliśmy i zwyciężyło przywiązanie do ziemi ojczystej, gdyż rozstanie z nią było nie do pomyślenia i nigdy nie żałowałam, ani ja, ani mąż podjętej decyzji, żeby w Wilnie pozostać „na dobre i na złe”.

Wprost dramatyczne przeżycia towarzyszyły obłudnej, podstępnej akcji nazwanej „repatriacją”… Ludzie ze łzami opuszczali gniazda rodzinne, z nikłą nadzieją, że może powrócą. Przytoczę tu wiersz koleżanki klasowej z V gimnazjum przy Ostrobramskiej, napisany w 1945 r., który pozostał w moim pamiętniku.

„Żegnaj Wilno!”

Już niedługo… Już zaraz… Jeszcze tylko kilka dni. Zniknie czarowna bajka, skończy się sen, co się śni!
Z tęczowej przędzy utkane, przeminą złote marzenia. I pozostaną tylko pełne bólu wspomnienia…
Te wspomnienia o Wilnie, których w sercu tak wiele, którymi może z nikim nie będę mogła się dzielić!
Żegnaj Wilno! Kochane! Jedyne wśród wszystkich miast! Nie zatrze Cię w mej pamięci, ni oddalenie, ni czas…
Ty zostaniesz takim, jak jesteś, jednakowym wśród Słońca i burz, takim jak zawsze… najmilszym, tylko ja nie zobaczę Cię już…
Tylko mnie… Już tutaj nie będzie, bo pożegnam się za kilka dni, i odjadę… A w sercu zostaną tęsknoty, smutek i łzy.
Żegnaj Wilno! Już zaraz… Zaraz rozstaniemy się… I raz jeszcze na pożegnanie… Powiem Ci krótko „Kocham Cię!”

Wilnian, tzw. repatriantów, zakotwiczonych na nowych terenach, zżerała tęsknota do stron ojczystych, tęsknota za wszystkim utraconym, a miłość i przywiązanie do ziemi wileńskiej przekazali swoim dzieciom. Mieliśmy i mamy dowody tego, kiedy nasze zespoły ludowe jadą na spotkania kaziukowe do Olsztyna, Gdańska, gdzie są największe skupiska „repatriantów” z Wileńszczyzny lub kiedy oni sami przyjeżdżają do pozostałych rodzin albo jako turyści.

Czasy się zmieniły… i Wilno się zmieniło. Urbanizacja odebrała „miłemu miastu” czar drewnianych, niegdyś pięknych domów na Zwierzyńcu, Antokolu i Zarzeczu otoczonych zielenią bzów i jaśminów, znikła przytulność i zacisze. Znikły też ogródki pełne piwonii, lilii i nasturcji. Znikły małe uliczki i zaułki, bo według planów nowych architektów, jak grzyby po deszczu rosły domy pięciopiętrowe i wieżowce. Dawne Wilno znikło i prawie go nie ma. Pozostało tylko w pamięci i sercach nielicznych, rozproszonych po świecie wilnian. A także we mnie, bo jak kadry filmowe mogę wywołać we wspomnieniach obrazy z przeszłości. Adam Mickiewicz przed laty napisał „Błogosławione życie w małym, własnym domu”. Ja miałam szczęście w takim domu mieszkać przez długie lata. A jak się żyło, wspominałam właśnie z okazji Jubileuszu.

O drugim Jubileuszu – 6 października – 30-leciu działalności Polskiej Sekcji Wileńskiej Wspólnoty Więźniów Politycznych i Zesłańców dosyć szczegółowo napisał „Tygodnik Wileńszczyzny”, więc nie będę tego powtarzała.

Jestem szczęśliwa, że takiej daty doczekałam i godnie zakończyłam okres swojej długoletniej działalności na rzecz wileńskiej społeczności sybirackiej. Pracę swoją uważam jako złożenie hołdu pamięci mego towarzysza życia w ciągu 50 lat, męża śp. Romualda Gieczewskiego, Człowieka prawego, Sybiraka, który tę organizację założył i jak mawiał „towarzyszom wspólnej niedoli” służył pomocą do ostatnich dni swego życia. Mam nadzieję, że praca nasza będzie kontynuowana i pamięć historyczna będzie utrwalana.

Kiedy według staropolskiej tradycji goście głośno śpiewali dla mnie: „Sto lat, sto lat niech żyje, żyje nam” – myślałam sobie już niewiele zostaje, tylko 5 lat i nie wiadomo czy życzenie się spełni…

Janina Gieczewska

PS. Stoimy na progu 2020 roku. Z tej okazji życzę wszystkim Pracownikom redakcji „Tygodnika Wileńszczyzny” z Panią Redaktor Ireną Mikulewicz na czele zdrowia i wszelkiej pomyślności.

Moim Rówieśniczkom i Osobom nieco Młodszym i nieco Starszym ode mnie przekazuję mały prezencik pod choinkę – napisane w 2017 roku opowiadanko pt. „Powiastka o Pani S.”

Powiastka o Pani S.

Bałam się tej Pani, broniłam się przed nią, nie chciałam, żeby do mnie przyszła.
Jest zła, wstrętna, uciążliwa, niecierpliwa i niechciana. Wszyscy się jej boją, nie tylko ja, wszyscy starają się od niej uciekać…
Ale ona wyczekuje odpowiedniej chwili, żeby przemocą wtargnąć do naszego Domu i zacząć rządzić, jak kura na grzędzie.
I żeby tylko to… żeby przyszła sama! Przyprowadza ze sobą swoje przyjaciółki i towarzyszki: Choroby, Niepokój, Bezsenność, Słabość, a także Beznadziejność i Tęsknotę za przeszłością.
Umie też przywoływać Wspomnienia z lat młodości i budzić Żal za wszystkim, co już nie wróci.
Przewraca do góry nogami ład panujący w naszym życiu, burzy porządek dotychczas panujący w naszym Domu, każdego dnia robi bałagan i co najgorsze – odbiera nam siły.
Nikt nie chce i nie czeka jej przyjścia. Ale skąd Pani S. zna nasze adresy? Skąd wie, kiedy i do jakich drzwi zapukać?
Ja również nie dawałam jej swego adresu, a jednak odnalazła mnie i przyszła.
Czuję się nieszczęśliwa, bo nie mam już odporności i sił, żeby się jej przeciwstawić i ją wypędzić.
Lecą dni, lecą miesiące i lecą lata… a my, jakby czekając na coś, żyjemy aż do chwili, kiedy razem z Panią S. wyjdziemy ze swego Domu, żeby już nigdy do niego nie powrócić…
PS Prośmy więc pokornie słowami
Boże, dopomóż cierpliwie znosić przeciwności życia w starości, błogosław każdy dzień i każdą noc i wlej w nasze serca wewnętrzny spokój, tak potrzebny do trwania!

<<<Wstecz