O Wilnie w oparach diesla

Wystawa „Wilno oczyma Szwajcara 1937-1940” wzbogacona jest o wyjątkową publikację – zapiski Alfreda Rietmanna, szwajcarskiego pracownika firmy Saurer w Arbon, który trzy lata spędził w Wilnie jako kierownik warsztatów komunikacji miejskiej.

Dla młodego, niespełna 25 letniego mężczyzny wyjazd do Polski, leżącej gdzieś... poza granicami jego świadomości, nie była łatwą decyzją.

Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, ile zostawiłem w Szwajcarii – moich rodziców, moich przyjaciół, moją spokojną, pełną pracę – a co czekało mnie tutaj? Otaczali mnie ludzie, których nie rozumiałem, podróżni i pracownicy kolei. Rozwieszone afisze, których nie pojmowałem, a do tego jeszcze zaczął padać śnieg – wydawało mi się, że staję się coraz mniejszy i z bólem serca patrzyłem na tylne światła odjeżdżającego pociągu. Cóż, przyjazd do Wilna wiązał się nie tylko z nowymi obowiązkami, ale przede wszystkim z zupełną zmianą życia, a nawet mentalności.

Wbrew pozorom pobyt w Wilnie odcisnął znaczące piętno na życiu Alfreda. Pokochał miasto i ludzi, których tu spotkał. Dopiero teraz poczułem, jak w ciągu tych trzech lat polubiłem kraj i ludzi za tą granicą – zanotował po opuszczeniu miasta, gdy na ulice Wilna wjechały radzieckie czołgi. Polacy traktowali młodego Szwajcara jako „inżyniera” i obdarzali zainteresowaniem i życzliwością. Z czasem nauczył się języka polskiego, wzrosła też jego pozycja społeczna: zdobywał kontakty i obracał się w towarzystwie – „adwokatów”, „doktorów”, „oficerów” – które w jego rodzinnych stronach byłoby dla niego, jako mechanika, zamknięte. Mój Boże – przemknęło mu przez myśl, kiedy siedział w loży w teatrze miejskim – szkoda, że tego nie widzą moi przyjaciele z Arbon!

Oczywiście, wyjątkowym „smaczkiem” zapisków jest konfrontacja z odmienną zgoła rzeczywistością mentalną. Zabawne sytuacje wynikające z lokalnych zwyczajów, doświadczenia kulinarne w anegdotyczny sposób rysują polską powszedniość. Dość trudne początkowo do zaakceptowania były zwyczaje picia alkoholu, pierwsza wódka była dla niego szokiem: w ustach poczułem mieszankę oleju dla diesla i kosmetyków firmy Chrüter – przyrzekłem sobie: Ten jeden raz i nigdy więcej! Ale na szczęście to kwestie przyzwyczajenia i... zalecenie lekarza: kiedy bowiem Rietmann po kilku miesiącach jedzenia zbyt tłustych polskich potraw zaczął cierpieć na dolegliwości żołądkowe, lekarz poradził mu, by po jedzeniu za każdym razem wypijał jednego „głębszego”, a kiedy się przyzwyczai, to nawet dwa...

Atutem publikacji są unikatowe zdjęcia. Rietmann sam fotografował obiekty, ulice i swoje ukochane arbony. Jest to więc bardzo subiektywne spojrzenie na Wilno. W tym ulubiony temat: części samochodowe w środku grupy ludzi – to przedmiot dumy, z którym utożsamiają się zgromadzeni, emblemat firmy i charakterystyczny dla tej marki kształt chłodnicy o wysokich walorach estetycznych, które wówczas robiły o wiele większe wrażenie niż dzisiaj, a także samochody z przodu, często także podczas jazdy, co podkreślało ich dynamikę, szybkość i potężne rozmiary. Bo diesle Saurera były niezawodne. Dla Szwajcara były to nawet więcej niż „maszyny”. Silne i pozytywne uczucia, owo przywiązanie do „swoich” silników i pojazdów z czasem rozszerzyły się u niego na inne sfery, obejmując także życzliwy stosunek do podwładnych i do polskiego otoczenia – Nigdy nie słyszałem żadnych utyskiwań czy przekleństw – wręcz przeciwnie: było dużo śmiechu, śpiewano i pracowano – co mnie zawsze cieszyło – bardzo sumiennie – jak widać Polacy potrafili zdobyć sympatię.

Dlaczego warto przeczytać książkę? Przede wszystkim dla obiektywnego spojrzenia na miasto i ludzi, dla spaceru po uliczkach, gdzie obok konia przemykały dieslowe arbony, dla smaku restauracji „Italia”, która była ulubionym miejscem Szwajcara. I dla ludzi, którzy tworzyli ówczesną rzeczywistość i przetrwali na kartach wspomnień. I mimo iż nie jest to dzieło literackie – bądź co bądź spisał to mechanik samochodowy – ani powieść historyczna, ale niezapomniana przygoda!

Nad finalnym efektem książki pracowało wiele osób, począwszy od Ričardasa Žičkusa, który odkrył zapiski Szwajcara, po Fundację „Pomoc Polakom na Wschodzie”, która projekt zrealizowała. Książka dostępna jest na wystawie w Muzeum Energetyki i Techniki.

Monika Urbanowicz

Na zdjęciu: książka dostępna jest na wystawie w Muzeum Energetyki i Techniki
Fot.
Teresa Worobiej

<<<Wstecz