Bohaterowie połowiczni

Morze biało-czerwono-białych flag wyłoniło się zza zakrętu ulicy Drujos, gdzie był oczekiwany kondukt żałobny, uroczyście odprowadzający doczesne szczątki powstańców styczniowych na pochówek na wileńskiej Rossie. Czekając na przemarsz wpatrywałem się w pustą ulicę (policja naturalnie zamknęła tam ruch), ale powiem uczciwie, nie oczekiwałem takiego widoku.

Owszem, należało się spodziewać białoruskiej obecności w Wilnie na pochówku tak ważnej dla współczesnej pamięci historycznej Białorusinów (reprezentujących opozycję) postaci, jaką jest Konstanty Kalinowski (Kastuś Kalinouski), ale te oczekiwania przekroczyły wszelkie granice mojej wyobraźni. Zrozumiałem w tym momencie, że Kastuś Kalinouski jest autentycznym bohaterem dla naszych sąsiadów zza miedzy, utożsamiających się z biało-czerwono-białymi barwami. Przyjmują go zarówno jako romantycznego rycerza, który walczył z carską okupacją, ale też pioniera odrodzenia narodowego Białorusinów.

Jednak białoruska dominacja na wileńskim pogrzebie bohaterów kilku przecież narodów I Rzeczypospolitej, bo za swych ich uważają i Polacy, i Litwini, i Białorusini, odbyła się w dużym stopniu kosztem absencji „Litwy” na uroczystości. Przynajmniej takie wizualne wrażenie można było odnieść, orientując się na flagi narodowe, wśród których litewska trójkolorowa była w zawstydzającej wręcz mniejszości, pozostając daleko w tyle po, jako się rzekło już, białoruskich oraz polskich.

Wydaje się jednak, że słaba obecność gospodarzy na historycznym pogrzebie po ponad 150 latach, który był też niewątpliwie okazją do oddania czci megadzielnemu przywódcy powstania generałowi Zygmuntowi Sierakowskiemu (Zigmantas Sierauskas) oraz wspomnianemu już Kostasowi Kalinauskasowi, jak zwą ich z litewska, nie była jednak przypadkowa. Po prostu należy powiedzieć otwarcie, że lekcji z Powstania Styczniowego, ostatniego zrywu niepodległościowego spadkobierców I Rzeczypospolitej, odbywającego się pod hasłem: „Za waszą i naszą wolność”, jeszcze nie odrobiliśmy. Moim zdaniem, dopiero próbujemy, jako nowoczesne państwo litewskie, inkorporować to wielkie wydarzenie do naszej pamięci historycznej. Nie bez problemów. Bo, owszem, walkę z caratem, z tyranią, z okupantem-Moskalem jesteśmy w stanie docenić i nawet gloryfikować. Dysonans pojawia się, gdy trzeba odnieść się do celów tej walki, a więc do odbudowy wspólnego państwa – Unii. Tutaj mamy wyraźny kłopot. Tego przyjąć współcześni Litwini nie są już w stanie. Tak jak nie mogli początkowo też przyjąć pierwszej w Europie demokratycznej Konstytucji, jako wybitnego dorobku swych światłych przodków. Zamiast szczycić się Konstytucją 3 Maja przez dłuższy czas odrzucaliśmy ją, jako polską inicjatywę, która pozbawiała Litwę resztek autonomii we wspólnym państwie. Dopiero gdy historycy objaśnili politykom i ludowi, że do Konstytucji był potem dołączony aneks, gwarantujący litewską autonomię, lód nieufności zaczął się topić. I nawet stopniowo zaczęła się pojawiać duma, że „buvom pirmieji Europoje” (byliśmy pierwsi w Europie).

Jeżeli wrócimy do tematu uczczenia powstańców z 1863 roku, to należy przypomnieć sobie dyskusję nad ponownym zagospodarowaniem placu Łukiskiego w Wilnie, skąd zaraz po odzyskaniu niepodległości usunięto Lenina. Historycznie plac Łukiski był nieodzownie związany z legendą bohaterstwa przywódcy powstania generała Sierakowskiego i jego licznych podkomendnych, których Murawiow-Wieszatiel w sposób zniesławiający i upokarzający publicznie na tym placu mordował. Wieszał, zmuszając oglądać odrażającą kaźń członków rodziny, m. in. ciężarną żonę Sierakowskiego. Skromny krzyż z tablicą u podnóża tytułowaną jedynie „1863 rok”, to jedyny znak, który został w tym miejscu.

Wydawało się więc naturalnym, że w niepodległej Litwie plac musiałby odzyskać swą historyczną postać, a pomnik bohaterskim powstańcom styczniowym byłby należytym hołdem złożonym przez wolnych obywateli, którzy im tę wolność ofiarą własnego życia nieśli. Pomysł ten jednak, nieśmiało zgłoszony już nie pamiętam przez kogo, nigdy nie został potraktowany poważnie. W zasadzie upadł, zanim powstał. Przykład ten, niestety, jak też skromny udział zwykłych Litwinów w pogrzebie (wyobrażam sobie, co by się działo, gdyby odnaleziono szczątki Witolda Wielkiego i ich ponownie chowano), pokazują, że powstańcy styczniowi we współczesnej Litwie są ciągle tylko bohaterami połowicznymi.

Ale to dygresja. Tymczasem na Białorusi Kalinouski jest autentycznym bohaterem, którego legendy nie śmie negować nawet Łukaszenka. Wykazując się sporą ekwilibrystyką słowną, nazwał Kalinowskiego „naszym obywatelem” i rozporządził się, by przygotowano dodatkowe tabory kolejowe do Wilna, aby ułatwić chętnym podróż na uroczystości pogrzebowe. W ten sposób Białorusini ustrzegli gospodarzy przed frekwencyjną porażką, zaś gospodarze odwdzięczyli się im zezwalając na pełną spontaniczność w demonstrowaniu swych postaw patriotycznych.

W Polsce, by podsumować temat wspólnych bohaterów, moim zdaniem, powstańcy styczniowi są czczeni w sposób najbardziej uniwersalny. Bez żadnych zastrzeżeń czy ograniczeń. Są uznawani za bezpośrednich protoplastów wojowników o niepodległość, którzy po nich przejęli sztafetę pół wieku później. Józef Piłsudski, wychowany przez swą dzielną matkę w romantycznym duchu powstań narodowych, tej sztafety wolności z sukcesem dokonał.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz