Solecznickie reminiscencje podróżnika zafascynowanego Kresami

Pod ogromnym niebem (2)

Rudniki są dla Puszczy Rudnickiej tym, czym Białowieża jest dla Puszczy Białowieskiej. Przed wyjazdem na Litwę próbowałem odnaleźć w Internecie jakiś punkt zaczepienia, miejsce, w którym można by zasięgnąć informacji o puszczy, dostać mapkę z jej najciekawszymi miejscami, czegoś w rodzaju informacji turystycznej.

Okazuje się, że mimo iż Puszcza Rudnicka jest drugą po Białowieskiej wielką puszczą, gdzie królowie, wielcy książęta i prezydenci udawali się na polowania, gdzie jeszcze w XIX wieku żyły żubry i niedźwiedzie, nie ma żadnej instytucji, która mogłaby dopomóc turystom w jej zwiedzaniu. Natrafiłem jednak na salę imprez w Rudnikach, wysłałem tam wiadomość z zapytaniem o ewentualną pomoc i otrzymałem, utrzymaną w bardzo ciepłym tonie, odpowiedź twierdzącą.

Rudniki – praca organiczna

Owa sala imprez znajduje się przy ulicy Kościelnej. W tym samym budynku mieści się również biblioteka. W środku wita nas pani Janina, ta sama, z którą prowadziłem korespondencję przed przyjazdem. Jest to, jak sama nazwa wskazuje, sala w której odbywają się różne przyjęcia i imprezy okolicznościowe. Na co dzień pełni rolę świetlicy dla dzieci z okolicznych miejscowości. Są tam różnego rodzaju gry planszowe, kręgle itp. Moją uwagę jednak przykuwa ścienna wystawa. Jest to szereg tablic, ze zdjęciami, opisami miejsc i ludzi związanych z Rudnikami i puszczą. Pani Janina dumnie prezentuje nam tę wystawę. Jest to dzieło jej pracy. Z pasją opowiada nam historię regionu, daje wskazówki co zwiedzić i zaprasza na kawę. To serdeczne przyjęcie nastraja nas pozytywnie na dalsze zwiedzanie, a kawa pokrzepia i dodaje energii. Pani Janina, kontaktuje się z panią zajmującą się miejscowym kościołem i załatwia nam wejście do niego. Potem prowadzi nas w dół ulicy Kościelnej, gdzie oprócz kościoła znajduje się również rudnicki cmentarz.

Kościółek drewniany, nieduży i bardzo przytulny. Znajdują się w nim organy i raz na tydzień z Wilna przyjeżdża organista, by grać na niedzielnych nabożeństwach. Wewnątrz wyczuwa się swoistą ciepłą atmosferę.

Unikatowy cmentarz

Równie duże wrażenie zrobił na nas cmentarz, na którym obok katolików pochowani są także prawosławni, ewangelicy, starowiercy, a gdzieniegdzie dostrzec można nawet nazwiska żydowskie na grobach bez krzyży. Pierwszy raz widziałem cmentarz, na którym obok siebie leżą przedstawiciele kilku wyznań, a nawet religii. To chyba najlepiej oddaje charakter i koloryt tych ziem o jakże bogatych dziejach i tradycjach. Dalej za cmentarzem jest już tylko puszcza, nasz następny przystanek. Pani Janina przestrzega nas przed jej niebezpieczeństwami. Bagna, ruchome piaski, łatwo tam zabłądzić i się zgubić. Za daleko może lepiej się nie zapuszczajcie – powiada.

Przed wyprawą w puszczę jedziemy jeszcze do Jaszun się posilić. W drodze powrotnej zaglądamy do sali imprez, by pożegnać się z panią Janiną i podziękować jej za okazaną pomoc. Jest popołudnie i sala wypełniona jest dziećmi. Nachodzi mnie refleksja. Dzieło przetrwania polskości jest dziś na Kresach, tak jak dawniej w XIX wieku, dziełem wielu małych bohaterów. Jak niegdyś, praca organiczna, oddolna inicjatywa na poziomie lokalnym, pozwala nam przetrwać jako naród. Pasja ludzi, którzy pielęgnują język, pamięć o swoim regionie i jego historii, przekazując tę pasję innym, w szczególności dzieciom, jest bezcenna. Tę pasję widziałem w Rudnikach.

Długa historia walk

Mijamy ostatnie osiedla w Rudnikach i wjeżdżamy do puszczy. Po chwili zaczyna siąpić deszcz. Dojeżdżamy do czegoś w rodzaju miejsca postojowego z ławkami pod wiatą i tablicą, na której widnieje mapa puszczy. Postanawiamy zatrzymać się tam, przeczekać deszcz i zaplanować dalszą drogę. Podejmujemy decyzję, aby skierować się na południe w stronę Jeziora Kiernowskiego. Następnie zanurzamy się w labirynt piaszczystych dróg leśnych. Za każdym zakrętem ponawia się pytanie: czy damy radę przejechać lub chociażby zawrócić? Nasze auto jednak daje sobie radę. Z pewnością piesza wędrówka byłaby dużo przyjemniejsza, lecz aura daje nam się we znaki. Po drodze mijamy poligon wojskowy. Kiedyś był sowiecki, teraz jest litewski. Jeszcze wcześniej przechodzili tędy powstańcy styczniowi, którzy tu stoczyli bitwę, w której zginął rosyjski generał Arbuzow. Do dziś znajduje się tu pomnik temu poświęcony. Później chronili się tutaj akowcy i partyzanci sowieccy. Puszcza ma długą historię walk i wiele istnień ludzkich znalazło w niej swój koniec. Któż wie ile mogił w sobie kryje. Nawiązuje do tego przydrożny krzyż, który oddaje hołd wszystkim poległym na jej terenie.

Zetknięcie z rojstami

W końcu udaje nam się dotrzec do nieco szerszej drogi. Spotykamy zbieraczy leśnych owoców. Jeden z nich wskazuje nam drogę do jeziora. Zostawiamy samochód i dalej idziemy piechotą. Wokoło rój wszelakich owadów. Niektórych z nich nie jestem nawet w stanie rozpoznać, wydają się być jakąś zmutowaną wersją komarów. Te kąsają właśnie najdotkliwiej. Teren zaczyna się robić coraz bardziej grząski. Idziemy jednak dalej. Czytając kresową literaturę często napotykałem na termin „rojsty”. Teraz właśnie poznaję w pełni znaczenie tego słowa. Docieramy na brzeg jeziora. Jest pięknie, jednak mordercze, zmutowane insekty zdają się pilnować tego miejsca przed obcymi. Przypominają nam się słowa pani Janiny, która ostrzegała nas przed zbytnim zagłębianiem się w puszczę. Zawracamy.

Orzeł i Pogoń

Pełni wrażeń z pobytu na Litwie przekraczamy pojałtańską granicę. Jesteśmy w Sejnach, mieście, które kiedyś było częścią Wielkiego Księstwa, ale dziś leży oddzielone od reszty jego dawnych ziem granicą nakreśloną ręką kaukaskiego górala. W tychże Sejnach, przy głównym rynku wita nas niecodzienna flaga. Ta sama flaga powiewa też nad sejneńskim kościołem. Dotychczas flagę tę widywałem jedynie w podręcznikach historii, nigdy żywo łopoczącą na wietrze. Jest to flaga Rzeczypospolitej Obojga Narodów, na której wspólnie mieszczą się Orzeł i Pogoń. Widok na te czasy niezwykły, aczkolwiek jak najbardziej naturalny od wieków.

Moja żona pochodzi z górzystych Bałkanów. Kiedy przejeżdżając przez gminę dziewieniską rozchmurzyło się niebo tak, że nie było na nim ani jednej chmurki, powiedziała mi: „Jakie tu jest piękne i wspaniałe niebo, takie ogromne i błękitne. U nas niebo zdaje się być dużo mniejsze, bo zawsze przysłaniają je góry”. Zdałem sobie wtedy sprawę, że nigdy nie zauważyłem wcześniej ogromu tego nieba, tak samo jak wiele osób nie dostrzega, że Pogoń i Orzeł łopoczą razem po dziś dzień pod tym ogromnym niebem.

Tomasz Murawski
m. Brno (Czechy)

Na zdjęciach: Rudniki – na skraju Puszczy Rudnickiej;
miejsce potyczki powstańców z wojskami carskimi;
autor w rudnickiej sali imprez
Fot.
archiwum TW i autora

<<<Wstecz