Kobiety na traktory feminizmu!

W jednej ze szkół w Telszach na lekcji edukacji seksualnej lektor wyświetlił przeźrocze z tezą twierdzącą, że „obowiązkiem kobiety jest emanować piękno, miłość, dobro; ufać mężowi; dbać o dom”. Jedna z uczennic treść przeźrocza zamieściła na Facebooku z dopiskiem, że lektor każdą tezę o obowiązkach kobiety rozwinął szerzej i zrobił to, jej zdaniem, nieprawomyślnie.

Bo oto, gdy poszło o wyjaśnienie tezy „dbania przez kobietę o dom”, lektor miał powiedzieć, że „mężowi po powrocie do domu należy dać przynajmniej 10 minut na odpoczynek”. Ponadto na lekcji miały paść takie niedzisiejsze pojęcia jak to, że „kobieta zawsze ma wspierać męża”; „w rodzinie mąż ma podejmować decyzje”; „kobieta kieruje się emocjami i uczuciami”.

Trzeba przyznać, że każda uczciwa feministka po przeczytaniu czegoś takiego powinna wręcz wpaść w furię, bo to jest przecież przykład na czystej wody dyskryminację i stereotypowe myślenie. Z takim myśleniem to można i do niegdysiejszych niemieckich poglądów się doczłapać, które w kraju Goethego były kiedyś („w zamierzchłych czasach ciemnoty”, co prawda) formułowane jako 3K: „Kinder, Küche, Kirche”. Czyli że Niemcy uważali kiedyś, „w zamierzchłych czasach ciemnoty”, iż kobietę mają obchodzić tylko dzieci, kuchnia i kościół. Oczywiście, Germanie z tymi straszliwymi stereotypami już dawno i definitywnie się rozprawili. Tam przecież progres poszedł tak gwałtownie i daleko, że zniósł już prawie pojęcie samej płci, która nad Renem staje się nieodzownie rzeczą czysto umowną. Kulturowo determinowaną, jak chcą genderyści.

Logiczne więc, że jak nie ma płci, to i – ma się rozumieć – dyskryminacji na jej podstawie też być nie może. Bo, jak tutaj oskarżyć kogoś o dyskryminację kobiet, skoro jutro ten ktoś sam może się ogłosić kobietą. Wyszłoby, że wczorajszy mężczyzna, który stał się kobietą, sam siebie dyskryminuje. A tak przecież być nie może. Więc wraz z postępem problem sam się zrelatywizował albo samo się rozwiązał, jak ktoś woli.

Inny z kolei sposób walki ze stereotypową rolą kobiet mieli kiedyś komuniści. Twierdzili oni w Kraju Rad, że owszem kobieta ma być wyzwolona i równa w stosunku do mężczyzny w każdym calu, dlatego wymyślili hasło: „Kobiety na traktory”. W tamtych czasach bowiem traktor był swoistym know-how, by użyć dzisiejszej mowy. Komunistom wydawało się, że wpychając kobiety na traktory, bardzo je nobilitują i nadają im wszelką możliwą równość. Nic to, że przy okazji zmuszają płeć piękną do wysiłku często ponad jej siły (wzmacniacza kierownicy wtedy jeszcze nie wynaleziono). Ważne, że było rewolucyjnie, równościowo i niestereotypowo.

Obecnie mamy swoistą powtórkę z rozrywki. Wracając do lekcji lektora z Telsz na temat wychowania w rodzinie, trzeba powiedzieć, że jego przeźrocze odbiło się głośnym rezonansem nie tylko na Żmudzi, ale i na całej Litwie. Pełnowymiarowe śledztwo w tym temacie przeprowadził największy litewski portal Delfi. Prześwietlił dossier lektora, który, przeczuwając pewnie, co się święci, zażądał nieupubliczniania jego danych osobowych. Portal jednak dosłownie pod lupą przebadał wszelkie dostępne w Internecie jego publiczne wypowiedzi, przeanalizował je pod kątem poprawności politycznej, zwracając uwagę na najdrobniejsze kontrowersje.

Potem wnikliwie przepytał dyrektora Telszewskiego Biura Zdrowia Publicznego, dlaczego akurat tego wykładowcę zatrudnił. Dyrektor gęsto się tłumaczył, że lektorów od wychowania w rodzinie jest tyle, co kot napłakał, dlatego wybór ofert nie mógł być bogaty. A ponadto, to on sam, gdy wraca do domu po pracy, to „nie siedzi, ani nie leży”, więc – jak dawał pojąć indagującej – ma alibi w tym temacie.

Sprawa jednak na dyrektorze Telszewskiego Biura Zdrowia Publicznego nie znalazła swego finału, tylko miała jeszcze dalszy bieg. Uparła się w końcu nawet na ministerstwie oświaty, nauki i sportu, gdzie Delfi dopytywało się o przeźrocze lektora z Telsz. Ministerstwo przezornie odpowiedziało, że na lekcjach lytinio švietimo należy zwalczać wszelkie stereotypy. Po to w końcu one są. Wyparło się jednak jednocześnie swej odpowiedzialności w przedstawionej drażliwej kwestii twierdząc, że kompetencje w sprawie lektora i jego przeźroczy mają spoczywać w gestii samorządu. „My wszystkich tutaj w Wilnie nie upilnujemy”, dało zrozumieć.

Ale i to nie był jeszcze koniec skandalicznej historii obowiązku dbania przez kobietę o dom. Sprawą, bowiem, z urzędu (nawet bez formalnej skargi) zainteresował się Urząd ds. Równych Możliwości. Urząd, głuchy i ślepy swego czasu np. na sprawę wyrównanych matur z języka państwowego, gdy w nierównej (by nie powiedzieć dyskryminacyjnej) sytuacji zostali postawieni maturzyści po szkołach polskich i rosyjskich, teraz nadgorliwie zaczął badać telszewski casus. Bo, zdaniem urzędu, „na przeźroczu można dostrzec przesłanki nierówności”. Myśl urzędnika równościowego urzędu śmignęła pewnie w kierunku wątpliwej zasady, że to kobieta ma dbać o dom. A to niby dlaczego? A czemu to nie odwrotnie na mężczyźnie miałby spocząć ten obowiązek? Albo przynajmniej, jeżeli już o równości mowa, to równość ma być taka, że jeżeli kobieta gotuje zupę na obiad, to mężczyzna ma obowiązkowo w tym czasie pichcić kurczaka, bo inaczej wystąpią przesłanki złamania Ustawy o Równych Możliwościach. A ogólnie to, by nie nastąpił żaden delikt prawny w rodzinie, mężczyzna ma być po prostu pantoflarzem.

Śmieszna historyjka z Telsz pokazuje, moim zdaniem, że mamy do czynienia ze swego rodzaju deja vu. To, czego kiedyś komunistom w równouprawnieniu kobiet nie udało się dopiąć (sami się przyznawali przecież, że „nie na wszystkich frontach jeszcze zwyciężyliśmy”), teraz na siłę próbują dokończyć współcześni ich naśladowcy.

Tymczasem, by rozwiązać problem równouprawnienia kobiet w rodzinie, wystarczy przeczytać urywek z listu św. Pawła do Efezjan, gdzie apostoł poucza: „Żony bądźcie uległe swym mężom (...). Mężowie miłujcie swe żony (...)”.

Gwarancja równouprawnienia i żadnych deliktów...

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz