Medal dla wielodzietnej matki Danuty Dakszewicz

Żeby dzieci miały chleb, dach nad głową

Z okazji Dnia Matki prezydent Litwy Dalia Grybauskaitė tradycyjnie uhonorowała wielodzietne matki, które urodziły i wychowały pięcioro i więcej dzieci. W tym roku w gronie 45 matek, nagrodzonych medalem orderu „Za zasługi dla Litwy”, znalazła się również mieszkanka rejonu wileńskiego Danuta Dakszewicz.

Zamieszkała we wsi Skauduliszki (gmina mejszagolska) kobieta jest matką trzech córek i trzech synów, których wspólnie z mężem Franciszkiem wychowała na dobrych obywateli, porządnych i wartościowych ludzi.

Pani Danuta urodziła się 10 października 1947 roku we wsi Aleksandrówka w gminie rzeszańskiej, w 1969 wyszła za mąż za Franciszka Dakszewicza, pochodzącego z sąsiedniej miejscowości – Etmince. Pracowała na poczcie jako listonoszka, w cechu galwanizacji w wileńskim zakładzie, a następnie w domu kultury we wsi Gudele, gdzie rodzina Dakszewiczów mieszkała. Z czasem została dyrektorką domu kultury. Aby podłatać budżet niemałej rodziny równolegle z pracą „rządową” należało zajmować się własnym gospodarstwem; hodowała więc zwierzęta domowe, sadziła ogrody. Dwoiła się i troiła, żeby dzieciom niczego nie zabrakło. I tak, łącząc wiele obowiązków naraz, dzielnej kobiecie udało się zgromadzić w ciągu życia aż 43 lata stażu.

Gdy po 30 latach małżeństwa Danuta Dakszewicz owdowiała, los zetknął ją z kolegą ze szkolnej ławy Edwardem Gierasimowiczem, który wspiera i życzliwie traktuje rodzinę Danuty.

W rozmowie z „Tygodnikiem” pani Danusia otwarcie przyznała, że wielką pomoc przez cały czas okazywała jej również mama, która z nimi mieszkała i wspierała jak tylko mogła.

– Oj, nielekko mi było, nielekko!.. Chciałam, żeby dzieci miały chleb, dach nad głową. Starałam się o to jak tylko mogłam, ze wszystkich sił. Praca w domu kultury, cały czas na nogach, cały czas w tempie… Ale mama pomagała, póki żyła, a zmarła mając 91 lat w 2000 roku. Chroniła i mnie, i dzieci, zawsze brała na siebie większość obowiązków. Nieraz się nawet gniewałam, że wyręcza dzieci i sama wykonuje prace, które one mogłyby zrobić. Ale zawsze ujmowała się za ukochanymi wnukami – z czułością zasłużona matka wspomina swoją rodzicielkę, Janinę Zakrzewską. Jednak, jak powiada, babcina troska nie zniechęciła jej latorośli do pracy.

Najstarszy z synów, Walery, został kierowcą, prowadzi też własne gospodarstwo. Romuald jest przysłowiową złotą rączką, bo i samochód potrafi naprawić, i na budowie wszystko zrobić na glans. A poza tym, jak zaznacza matka, ma piękny głos, toteż wszystkie uroczystości rodzinne upiększa swoim śpiewem. Tomek zarabia na chleb za granicą, w Anglii, zaś córki Renata i Diana pracują jako kucharki. Najmłodsza – Wiktoria – od urodzenia jest niepełnosprawna, ma zespół Downa, lecz zapobiegliwa mama zadbała o to, żeby ukończyła szkołę specjalną, otrzymała należytą kurację. Obecnie niespełna 25-letnia Wiktoria uczęszcza na zajęcia do Centrum Dziennego Pobytu Osób Niepełnosprawnych w Niemenczynie, gdzie treściwie spędza czas w towarzystwie osób tak samo jak i ona naznaczonych niepełno¬sprawnością.

– Początkowo martwiłam się, że moje dzieci, gdy dorosły pouciekały do miasta, a teraz jestem z nich bardzo zadowolona, ponieważ prawie wszystkie zamieszkały na wsi – opowiada pani Danuta, dumna, że często ją odwiedzają, otaczają opieką. Podczas ceremonii wręczenia medalu w Pałacu Prezydenckim zgromadziła się prawie cała rodzina, były obecne również wnuki, których ma ośmioro i jedyny, jak na razie, prawnuk.

– Mama zawsze była dla nas dobra, jak to matka. Sama bardzo dużo pracowała i nas do pracy przyuczała. Pamiętam, gdy była dyrektorką domu kultury, to wszyscy śpiewaliśmy w chórze, jeździliśmy na występy do innych miejscowości – wspomina Romuald Dakszewicz. Syn ubolewa, że mama z każdym rokiem gorzej się czuje, chociaż stara się nie poddawać i nadal pracuje przy domu, sadzi ogrody.

Niełatwe życie, ciężka praca wycisnęły piętno na zdrowiu niestrudzonej kobiety. W sierpniu ubiegłego roku pani Danusia doznała udaru mózgu. Na szczęście w pobliżu była sąsiadka, która natychmiast przyszła z pomocą. Dzięki temu udało się zapobiec większym szkodom na zdrowiu.

– W 2004 roku, gdy pracowałam jako listonoszka, napadli na mnie złodzieje i zrabowali emerytury, które niosłam dla ludzi. Pieniądze ludziom wypłacono, złodziei, niestety, nie wykryto, a zdrowie moje od tego wypadku mocno szwankuje. Pozostał ciężar na duszy. Innym razem na kobyłę, zaprzężoną do wozu, którym jechałam, napadła sfora psów. Kobyła przewróciła się, wywróciła wóz, potem uciekła, a ja tak i pozostałam na drodze ranna, przygnieciona wozem… Od tego czasu mam uszkodzoną lewą rękę – opowiada swoje przygody wieloletnia listonoszka. – W życiu nieraz było mi bardzo ciężko. Dzisiaj po prostu nie wierzy się, że tyle już mam za sobą!

Po wręczeniu medalu zasłużona matka doczekała się wielu gratulacji nie tylko od rodziny, ale i miłych telefonów od sąsiadów, znajomych. Oby mogła się cieszyć swym macierzyństwem jak najdłużej!

Irena Mikulewicz

Fot. prezidentas.lt

<<<Wstecz