Zajęcia adwentowe w Muzeum Władysława Syrokomli

Placówka tętni życiem

Adwent to czas wyciszenia i refleksji, to okres oczekiwania na powtórne przyjście Jezusa Chrystusa. Kojarzy się ze spowolnieniem tempa życia i spokojem, ale dla pracowników Muzeum Władysława Syrokomli w Borejkowszczyźnie jest to okres wytężonej pracy. W pomieszczeniach muzealnych odbywają się bowiem adwentowe zajęcia edukacyjne, które ściągają przede wszystkim dzieci i młodzież z różnych placówek oświatowych.

W czasie mojej wizyty w sali muzealnej odbywały się zajęcia z podopiecznymi Litewskiego Centrum Osób Głuchych i Słabosłyszących. 20 dzieci z zaburzeniami słuchu wraz z wychowawcami i rodzicami pod okiem metodyk Anny Taukin robiło ze słomy ozdoby na choinkę. „Aniołki”, które własnoręcznie wykonały, wyglądały naprawdę pięknie, a najważniejsze, że proces twórczy sprawił niepełnosprawnym wiele radości i zadowolenia. Tym bardziej, że stworzone dzieła każdy uczeń centrum mógł zabrać jako pamiątkę. Zajęcia spodobały się zarówno dzieciom, jak i ich opiekunom, którzy nie szczędzili pochwał pod adresem pracowników placówki muzealnej. Twierdzili jednocześnie, że „w muzeum panuje taka szczególna aura, ciepło, które kojarzy się z wiejską chatą i zaciszem”. – Tak przyjemnie w tym zaciszu zanurzyć się, w nim się pogrążyć i zrelaksować – mówiła jedna z wychowawczyń specjalistycznej placówki kształcącej, która z mostu zgłosiła akces do kolejnej wizyty, związanej z robieniem pisanek i przygotowaniami do Wielkanocy.

Zajęcia z podopiecznymi wileńskiego centrum trwały prawie godzinę. O wiele dłużej w muzeum zabawili uczniowie z klasy pierwszej i czwartej, którzy przybyli do Borejkowszczyzny z Mościszek wraz z wychowawczyniami – Jolantą Siawro i Anną Gulbicką.

Dzieci z uwagą wysłuchały krótkiej audiowizualnej prelekcji o adwencie, postnych potrawach, które są spożywane w tym okresie, odpowiadały na pytania pani metodyk. Później z uwagą śledziły każdy ruch prząśniczki i przysłuchiwały się turkotowi koła drewnianego kołowrotka. Prząśniczka tkała wyjątkową nić, której zadaniem było połączenie przeszłości z teraźniejszością, a wspierała ją w tym subtelna melodia obracającej się szpuli i ledwo słyszalny szept kołowrotka…

Dzieci z Mościszek nie tylko uzupełniły bagaż wiedzy teoretycznej, ale otrzymały wiele zadań praktycznych. Pierwszym z nich było zwijanie nici z motka na kłębek. Julia Puchalska nie miała z tym kłopotu, bo nieraz pomagała babci Helenie w nawijaniu nici na kłębek. Nie była to praca daremna, bo w nagrodę troskliwa babcia wydziergała na drutach dla niej ciepłe wełniane rękawice. Julka uczy się gry na fortepianie, a więc musi dbać o swoje rączki.

Natomiast pierwszak Edwin Adamowicz i jego starszy kolega Tomek Powiłajtis wykazali się prawdziwym mistrzostwem w łuskaniu fasoli. Ta, nieznana dotąd dyscyplina sportowa, wywołała sporo emocji i znacznie podniosła poziom adrenaliny u wszystkich uczestników zajęć i nawet panie wychowawczynie aktywnie włączyły się do tonowanego przez prowadzących zajęcie – bo nie o szybkość łuskania chodziło – współzawodnictwa.

O wiele trudniejszym i wymagającym zadaniem było robienie łańcuszka ozdobnego na choinkę, który należało wykonać z kawałeczków słomy, błyszczka, jagód jarzębiny. Ponieważ podczas tej pracy stosowano nożyce i igłę z nitką, a więc przedmiotów, które mogą spowodować drobne urazy, pani Ania przezornie udzieliła przedtem krótki instruktaż z techniki bezpieczeństwa.

Na szczęście wszystko poszło sprawnie, krew się nie przelała, a dzieci z zaangażowaniem tworzyły łańcuszki, które ozdobią bożonarodzeniowe drzewko. Emilia Masiewicz, koleżanka Julki, nanizując na nitkę pąsowy owoc jarzębiny przyznała, że najbardziej lubi czarne jagody, znane też jako borówki czernice. – W okolicznych lasach rośnie ich dużo i wraz z babcią zbierałyśmy je przez cały sezon. Wystarczyło i na konfitury, i na sprzedaż – dziarsko szczebiotała Emilka. Pochwaliła się, że za zarobione pieniądze babcia kupiła jej dużego pluszowego misia, z którym szybko się zaprzyjaźniła.

Dzieci z Mościszek faktycznie bez dłuższych przerw pracowały ponad dwie godziny, ale, jak same twierdziły, nie czuły się zmęczone, a zajęcia im się spodobały, a czas się nie dłużył. Gościnni gospodarze docenili zaangażowanie, zdyscyplinowanie i trud uczestników i doszli do wniosku, że po solidnie wykonanej robocie pracusiów należy… nakarmić. Jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki na stołach pojawiły się potrawy, oczywiście postne, owoce oraz jabłkowy sok. Apetyt dopisywał i nawet czarny chleb smakował wyśmienicie. Syci i pełni wrażeń uczestnicy zajęć dziękowali gospodarzom za gościnne przyjęcie, treściwe zajęcia i przedświąteczne życzenia, które obecnym złożyła Helena Bakuło, dyrektorka muzeum „lirnika wioskowego”. Obie strony umówiły się na kolejne spotkanie. Kiedy dojdzie do skutku? Być może przed Świętami Wielkiej Nocy, a gospodarze zapewnili, że placówka zawsze jest otwarta i czeka na gości.

Jak poinformowała Bakuło, muzeum w tym roku odwiedziło prawie 5 tys. turystów, a zajęcia edukacyjne z ceramiki, słomkarstwa, lania świec, malowania pisanek, kaligrafii są prowadzone przez okrągły rok. Od nowego roku będą prowadzone też zajęcia z tkactwa. Kierowniczka z satysfakcją odnotowała, że Anna Taukin za propagowanie pięknego pisania otrzymała statuetkę „Piękna Litera”. Muzeum prowadzi też działalność wydawniczą, którego kołem napędowym jest dr Józef Szostakowski, historyk literatury, dziennikarz i poeta. W pomieszczeniach muzeum odbywają się konferencje, kawiarenki literackie, prezentacje nowości wydawniczych i inne przedsięwzięcia. Słowem, placówka tętni życiem i oby tak dalej.

Zygmunt Żdanowicz

Na zdjęciu: dzieci z uwagą śledziły pracę prząśniczki
Fot.
autor

<<<Wstecz