Nie rozumiemy się

Przed stu laty, 22 listopada 1918 roku, wojska ukraińskie zostały wyparte ze Lwowa po ataku podjętym przez polskich obrońców miasta oraz odsiecz oddziałów Wojska Polskiego. Heroicznych obrońców miasta, wśród których było blisko 1,5 tys. niepełnoletnich, historia na zawsze uwieczniła w swych annałach jako „Orlęta Lwowskie”.

W szeregach obrońców kresowego miasta z lwami w herbie znalazło się 6022 mieszkańców, w tym 427 kobiet. 1422 obrońców Lwowa nie miało ukończonych nawet 17 lat. Walczyli jednak na równi z dorosłymi. Na równi z dorosłymi również ginęli (109 spośród 439 poległych obrońców miasta było uczniami szkół średnich), pozostając na wiecznej warcie w kwaterze na Cmentarzu Łyczakowskim.

W Wilnie w tym samym niemal czasie też zorganizowała się lokalna samoobrona, by bronić grodu nad Wilią przed nadciągającymi hordami bolszewików. Wypychana z Wilna przez przeważającego wroga, zawsze uparcie do niego wracała, aż miasto definitywnie zostało wolne.

100 lat temu Polacy walczyli nie tylko na Kresach, ale i wszędzie tam, gdzie nieprzyjaciel zagrażał odradzającemu się państwu – w powstaniach śląskich, w powstaniu wielkopolskim i wielu innych miejscach.

Nikogo więc na świecie nie powinno dziwić, że w setną rocznicę Niepodległości Polacy z niekłamaną dumą czcili pamięć swych dzielnych przodków, ich czyn zbrojny, ofiarę i bohaterstwo. A najpełniejszą emanacją (i najbardziej masową) nastrojów patriotycznych był warszawski Marsz Niepodległości, na który z całej Polski przybyło aż ćwierć miliona Polaków. Było to wydarzenie autentyczne, niewyreżyserowane, zrodzone z prawdziwej woli i patriotyzmu jego uczestników. Pokazało unikatowość polskiego umiłowania Ojczyzny, które było pielęgnowane w zakamarkach polskich dusz przez lata niewoli wbrew represjom i prześladowaniom okupantów.

Gdyby jednak spojrzeć na relacje mediów zagranicznych (głównie niemieckich) o tym wydarzeniu, to okaże się, że marsz był zupełnie czym innym. Nie był eksplozją radosnego polskiego patriotyzmu, tylko niespotykanym we współczesnej, liberalnej i pokój miłującej Europie pokazem nacjonalistycznego wstecznictwa z elementami faszyzmu. Był anomalią zgoła nie europejską, przynajmniej taki wydźwięk miała większość korespondencji z Warszawy, zwłaszcza niemieckich, których sukcesem było to, że spod ich pióra wyszedł jedynie umiarkowanie negatywny obraz marszu.

Niemieccy korespondenci jak umówieni nie potrafili dostrzec na nim morza biało-czerwonych flag, za to orlim wzrokiem wręcz potrafili wychwycić dosłownie kilka bujających się na tym biało-czerwonym morzu chorągiewek włoskich neofaszystów z organizacji „Forza Nowa”, czy równie nielicznych zielonych flag polskich skrajnie narodowych onerowców. Te incydentalne kolory plus fakt odpalania rac podczas przemarszu stały się swego rodzaju „Schwer¬punktem” każdego niemal niemieckiego reportażu o świętowaniu przez Polaków 100. rocznicy niepodległości. Zagłówki bądź wyretuszowane cytaty pstrzyły się słowotokiem w rodzaju: „Flagi, dymy, wojskowe gesty: tysiące nacjonalistów gromadzi się w Warszawie”. Albo: „W Warszawie 200 tysięcy osób uczestniczyło w marszu prawicowo-nacjo¬nalistycznych i radykalno-prawicowych sił”. Albo dla odmiany: „Aktualny rząd polski związał się blisko z katolicyzmem. Wiele osób uważa, że w tej postawie wyraża się zacofanie”. To w nawiązaniu do baneru z hasłem: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Rozumiem, że gdyby zamiast tego baneru pojawił się na Marszu inny z hasłem: „Sex i rock and roll”, to korespondenci znad Renu promieniowaliby z zachwytu. Chwaliliby, że to naród współczesny, kulturalny, nienacjonalistyczny, nie kołtuny i nie buraki, tylko prawdziwi (bo liberalni) Europejczycy. A nawet moja wybujała wyobraźnia nie pozwala wyimaginować, w jakich skowronkach byłby opisany marsz na Zachodzie, gdyby w nim biało-czerwone flagi gęsto wymieszałyby się z flagami tęczowymi. Znikłyby z opisu – gwarantuję – wszelkie inwektywy oraz inne brzydkie słowa o brunatnych faszystach, byłoby tylko o tolerancji, różnorodności i wynikających z tego bogactwach, które tak silnie ubogacają współczesnych Europejczyków.

Niemcy, którzy nie mają żadnych własnych pozytywnych odniesień do współczesnego patriotyzmu (bo kojarzy się on im albo z pruskim militaryzmem i drylem, albo – co jeszcze gorzej – z nazistowskim propagandowym hasłem o wyższości aryjskiej rasy), więc nie potrafią zrozumieć Polaków i ich patriotycznych uczuć, hodowanych na zupełnie innej niż niemiecka glebie. Po prostu nie wolno Niemcom przykładać kalki ich współczesnej historii do historii Polski. Bo są to zupełnie dwie inne bajki. Musimy sobie wzajemnie uzmysłowić, że przez ostatnie stulecie, żyjąc obok siebie w jednej Europie, pędziliśmy żywot w odmiennych światach.

My, ciemiężeni, wynaradawiani i wyniszczani przez najeźdźców, swój patriotyzm wykuwaliśmy w ogniu walk, hartowaliśmy w bólu nieszczęść dziejowych. Wychowaliśmy więc za ostatnie stulecie patriotyzm piękny, romantyczny, wzniosły. Zachodni Europejczycy zaś, których polskie kataklizmy dziejowe ominęły, w tym czasie na ogół budowali swój Wohlstand, czyli dobrobyt (często również kosztem narodów podbitych), przeżywając jedynie różnego rodzaju rewolucje ekonomiczne i wstrząsy kulturowo-obyczajowe, co w efekcie doprowadziło ich dzisiaj do punktu krytycznego. Bowiem hasło „Ojczyzna, Naród i Bóg” nie budzi w nich już żadnych uczuć patriotycznych, jedynie poczucia średniowiecza i zagrożenia dla ciepełka konsumpcyjnego żywota.

Nie rozumiemy się.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz