O śmierci, tradycjach pogrzebowych i rytuałach pochówku

Nad Twym grobem ptak modlitwę ranną śpiewa,
W wieczór, gdy się świat rozmywa cały w ciszy,
Wilenki tęskny śpiew do snu Cię kołysze...

Powyższy fragment inskrypcji nagrobnej pochodzi z cmentarza Bernardyńskiego na Zarzeczu. Mówi się, że o wyjątkowości katolickich cmentarzy wileńskich „mających pejzaż gór” zadecydowały przede wszystkim dwa czynniki: rzeźba terenu i wartość artystyczna wielu oryginalnych nagrobków. Od II poł. XIX w. były one tworzone przez ludzi o różnej skali talentu i zamawiane przez osoby o niejednakowym stopniu zamożności oraz podejściu do estetyki. Pierwsze nagrobki, przeważnie w kształcie stożków i piramid, robiono z żeliwa.

Najbardziej znane zakłady kamieniarskie i firmy wileńskie, zajmujące się sprowadzaniem z zagranicy lub wyrobem pomników nagrobnych na miejscu, robiły sztampę, ale też i nagrobki oryginalne, tylko w jednym jedynym egzemplarzu. Bogatsi mogli sobie pozwolić na mauzolea w kościołach lub prywatnych kaplicach, rodzinne grobowce i pomniki marmurowe. Miejsca grzebalne stolic i wielkich miast o układzie parkowo-leśnym były przykładem dla cmentarzy wiejskich i miałomiasteczkowych. Bujwidze, Suderwa, Ławaryszki, Mejszagoła, Niemież, Troki, Turgiele i in. wzorowały się na Wilnie i jego nekropoliach.

Pojawiające się z czasem liczne epitafia nagrobne, przybierające postać wzruszających wierszy i refleksyjnych sentencji, coraz bardziej materializowały przestrzeń i aktywność życiową zmarłych. Zawierały informację o smutnych dziejach konkretnych osób, czyichś dokonaniach, a nieraz były przestrogą dla potomnych lub bezpośrednich sprawców tragedii. Leon Borowski, uniwersytecki profesor literatury doby Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego, zauważył publicznie – bodajże jako pierwszy – że na cmentarzach spotyka się wiersze ambitne, ale też i pełne błędów językowych.

Inskrypcje nagrobne cmentarzy Wileńszczyzny to twórczość ludowa i wierszyki tworzone przez domorosłych poetów, często rozmijających się z gramatyką, ale jakże swojskich. Przykładowo potwierdza to napis z lat 60. ubiegłego stulecia z cmentarza w Niemenczynie: „Swenta pamienc od rodziny”. A nieco późniejszy, z Mejszagoły, zawiera słowa bardzo popularnej w swoim czasie piosenki śpiewanej przez Krzysztofa Krawczyka: „To co dał nam świat, niespodzianie zabrał los”. Na wielu cmentarzach napisy są identyczne lub bardzo do siebie zbliżone: „Śpij kochany mężu, moje umiłowanie. Ja do ciebie przyjdę, wyjdziesz na spotkanie”; „Odeszłaś od nas na wieczne sny, zostawiłaś smutek i łzy”; „Pan dał, Pan wziął”; „Boże, daj niebo” i in. A na grobach dziecięcych: „Śpij drogi aniołku”.

Nagrobkowe amorki czy tzw. putta od czasów baroku stały się modelem portretu artystycznego przedwcześnie zmarłych dzieci. Wierzono, że po śmierci wychodzi im na spotkanie Anioł Stróż wysłany przez Boga, by bezpiecznie poprowadzić niewinne istoty w zaświaty. Stąd popularność rzeźb i rysunków nagrobnych w postaci anioła, również na licznych miejscach pochówku dorosłych. Ale też otwarte książki jako niedoczytane dzieje czyjegoś losu, złamane kolumny symbolizujące przedwczesną śmierć głowy rodziny, klepsydry i zegary – znamię czasu i przemijania, drzewa z obciętymi gałęziami mówiące o ustaniu życia, kotary trzymane w ręku lub zawieszone na pomnikach uosabiające tajemnicze, lecz nieuniknione przejście w zaświaty.

W dawnych czasach ze śmiercią daną przez bogów/Boga godzono się bez sprzeciwu. Z powodu częstych potyczek wojennych, niskiego poziomu życia, braku opieki medycznej, złych warunków sanitarnych, jak też często wybuchającej z tego powodu zarazy ludzie nie żyli długo. Zjawisko śmierci przyjmowali jako coś naturalnego. Zdaniem antropologów i etnografów na Litwie długo była zakorzeniona tradycja chowania nieboszczyków w jednym wspólnym grobie. Biedniejsi nie tylko nie mieli na nim nagrobka z napisem, ale często i krzyża. Inskrypcje nagrobne na cmentarzach wiejskich i małomiasteczkowych pojawiły się w miarę wzrostu edukacji niższych warstw społecznych. Z powodu powszechnego analfabetyzmu nie było komu ich na wsi pisać, a przede wszystkim – czytać.

Zgon nie był niegdyś traktowany jako zakończenie życia, lecz jego kontynuowanie, choć już w innej postaci. Bałtowie uznawali ciałospalenie, umieszczając prochy w skrzynkach przypominających swym kształtem domki. Spalanie oczyszczało i wyzwalało, ale też zapewniało przeniesienie do innego miejsca. W litewskich pieśniach żałobno-pogrzebowych – raudach (lamentach), m. in. opisywanych przez Józefa Ignacego Kraszewskiego, jest mowa o trumnach z oknami i drzwiczkami. Wszak i po śmierci nieboszczyk musiał mieć swój dom.

W czasach pogańskich i początkach chrześcijaństwa rodzina grzebała zmarłego przy palenisku (by mógł się ogrzać) lub przy domu (by nadal czuł się gospodarzem lub współwłaścicielem domostwa). Szczątki ludzkie chowano także w dziuplach drzew uważanych za miejsca święte. Osoby w jakiś sposób zasłużone dla społeczeństwa bądź zajmujące wyższą pozycję w hierarchii społecznej grzebano wraz z różnymi przedmiotami w kurhanach wznoszonych z piasku, gliny, kamieni i gałęzi drzew. Stąd w raudach mających na celu opłakiwanie zmarłych często jest spotykany motyw „aukšto kalnelio”, czyli wysokiej górki. W dawnych czasach raudy były przekazywane ustnie z pokolenia na pokolenie. Niektóre zaś były improwizacją tworzoną na bieżąco przy trumnie nieboszczyka. Wychwalano jego charakter i uczynki, kontakty z rodziną, sąsiadami i przyjaciółmi, w jego imieniu żegnano najbliższych, dom i ojcowiznę, za opuszczeniem których wyrażał wielki żal.

Faktycznie na Litwie każdy region, miasto, wieś miały swoje obrzędy, zwyczaje i obyczaje związane z pochówkiem. Jak piszą w swoich pracach specjalistycznych badacze litewscy – Jonas Balys, Irena Čepienė – tradycje te aż do początku XX w. były surowo przestrzegane, a i zabobony trzymały się mocno. Wierzono na przykład, że zanim nieboszczyk nie spocznie na cmentarzu dusza jego jest w domu i wszystko bacznie obserwuje: czy bliscy odpowiednio głęboko przeżywają żałobę, czy modlą się za jego duszę, czy czynią odpowiednie przygotowania do stypy, czy aby nie mówią o nim źle.

Przed umyciem, uczesaniem i przebraniem zmarłego w godne szaty pośmiertne należało wypędzić z domu złe duchy przybyłe na pogrzeb, a tym samym ochronić przed nimi, a więc i przed śmiercią, wszystkich żywych. W tym celu zaraz po zgonie bliskiej osoby krewni udawali się do kościelnego dzwonnika, by „dać na dzwony” (pieniądze lub ich ekwiwalent w artykułach spożywczych, płodach rolnych lub leśnych). Wierzono bowiem, że dusza nie opuści domu zanim dzwony nie zadzwonią. Głos dzwonu miał także zawiadomić św. Piotra, by otworzył bramę do nieba (motyw podnoszonej bramy także spotykamy w raudach) i wpuścił na tamtą stronę kolejną duszę.

Jeszcze przed I wojną światową nieboszczyka wkładano do trumny dopiero przed wyprowadzeniem z domu na cmentarz. Do tego czasu leżał na ławie lub łóżku, by jak najdłużej czuł się u siebie, a dusza z niego nie wyszła. U wezgłowia trumny kładziono bochenek chleba, którym w czasie pogrzebu częstowano ubogich. Wierzono, że posilały się nim także dusze przodków, które przybyły zabrać nieboszczyka. Przed zamknięciem wieka trumny najbliżsi krewni żegnali się ze zmarłym, głaskali go po twarzy i rękach, całowali. Nieboszczyka chciano jednak pozbyć się z domu z powodu strachu przed rozkładem ciała i śmiercią w ogóle. Z tego powodu po spełnieniu należnych rytuałów religijnych i ludowych trumnę ze zwłokami starano się wynieść jak najszybciej. W pośpiechu porządkowano też miejsce, gdzie ona stała. Za wyniesioną trumną zamykano drzwi, by chroniły domowników przed kolejną śmiercią. Aby nie zawitał głód, trumnę na dworze obsypywano żytem.

W zajęciach pogrzebowych brali udział wyłącznie obcy ludzie, inaczej śmierć znów mogła nawiedzić rodzinę zmarłego. Ale i tu obowiązywały różne zasady. Ten, kto szył zmarłemu ubranie na ostatnią drogę, musiał pamiętać, by nie zostawiać żadnych węzełków, które by zmarłemu przeszkadzały wypoczywać. Zbijana z desek trumna nie mogła być przyciasna, gdyż duch zmarłego prześladowałby zarówno krewnych, jak i sąsiadów. Dół cmentarny kopać też musiała osoba niespokrewniona, inaczej poszłaby do ziemi razem z nieboszczykiem. Zaś woda, która służyła do obmycia zmarłego, miała być wylana przez drzwi, na krzyż, by nieczyste siły nigdy więcej nie przekroczyły progu tego domostwa.

Na czas pogrzebu, który wraz z czuwaniem i stypą zwyczajowo trwał trzy dni, zarzynano sztukę bydła jako część należną nieboszczykowi. Inaczej zagniewany mógłby wrócić z zaświatów i upomnieć się o swoją dolę, na przykład poprzez sprowadzenie chorób na „żywiołę” w gospodarstwie. Mięsem należało ugościć wszystkich przybyłych na pogrzeb. Gospodarze częstowali jadłem i piciem nie tylko na stypie, ale też w czasie pogrzebu. Krewnych przybyłych z daleka mieli obowiązek przenocować. Wszyscy modlili się, śpiewali pieśni żałobne i religijne, dobrym słowem wspominali nieboszczyka. Przed wiekami istniał na Litwie zwyczaj wkładania do trumny różnych narzędzi pracy, zwykle takich, którymi nieboszczyk lub nieboszczka najczęściej się posługiwali. Wkładano też monety pieniężne i kołacz. Wierzono, że w ten sposób zmarły nigdy nie będzie cierpiał biedy, nie zazna głodu i nie będzie się nudził mając ulubione zajęcie.

Z czasopisma specjalistycznego „Liaudies kultūra“ (1993) dowiadujemy się, że pannę chowano dawniej w świeżo uszytych szatach ślubnych i wito wianeczek z ruty, by znalazła swoje szczęście na tamtym świecie. Z kolei obok młodej mężatki, która nie zdążyła jeszcze zostać matką, kładziono białą koszulkę dziecięcą przeznaczoną do chrztu, by miała w co ubrać niemowlę urodzone w zaświatach. Wiara katolików w życie pozagrobowe sprawiła, że nieboszczykowi zaczęto zawieszać na szyi szkaplerz, a do ręki wkładać różaniec i obrazek święty. Do trumny wkładano też poświęconą gromnicę.

Nieboszczyka odprowadzała w ostatnią drogę cała wieś, a w mieście – ulica. Podczas eksportacji donośnie dzwoniły pogrzebowe dzwony kościelne. Wszyscy, na czele z księdzem, śpiewali pieśni żałobne. Na wsiach litewskich wóz ciągnący trumnę był w lecie przystrajany gałązkami brzozowymi, zimą – świerkowymi. Po opuszczeniu trumny do dołu grobowego na pamiątkę Trójcy Świętej zgromadzeni na cmentarzu wrzucali doń po trzy garście ziemi, co miało zapewnić, że nieboszczyk z zaświatów nigdy nie powróci. W czasie obowiązkowej stypy zmarłemu zostawiano miejsce przy stole, koniecznie z nakryciem. Inaczej nieboszczyk mógł nawiedzać żyjących domowników z prośbami i groźbami, albo ich prześladować nieprzyjemnymi snami pełnymi koszmarów.

(Cdn.)

Liliana Narkowicz

Na zdjęciu: jesień na Cmentarzu Bernardyńskim
Fot.
Sławomir Subotowicz

<<<Wstecz