Wokół wyjazdów Józefa Klemensa Piłsudskiego do Druskienik (4)

Sprawy państwowe i prywatne

Niecodziennej parze najwyraźniej zależało na anonimowości i spokoju. Zachowała się bowiem Księga Gości, w której nie ma ani Piłsudskiego, ani Lewickiej. Na odległą wyspę jechał Marszałek z pewnością nie tylko tęskniąc za odrobiną spokoju i chcąc zejść z nieprzyjaznych ludzkich oczu. Ostatnio był bardzo nerwowy, szybko się męczył i lekarze prorokowali powrót odnawiającej się gruźlicy. Przyjechał na Maderę z chrypką, jak zwykle podziębiony, ale już po kilku tygodniach poczuł się rześko, zdrowiej. Miejscowy kucharz, nastawiony na połechtanie podniebienia tak ważnego gościa, bardzo się martwił. Nie wiedział, że Piłsudski nie znosił zup jarzynowych, tak popularnych na Maderze. A i wina prawie nie pijał, co już dla Portugalczyka było w ogóle niezrozumiałe. Miejscowa poczta (w Funchalu) była przerażona, kiedy pod adresem jednego człowieka przyszło 1.040.000 pocztówek i listów z okazji imienin Marszałka. Przy ich czytaniu i segregowaniu adiutantowi musiał pomagać przyjaciel Woyczyński, Lepecki, ale też i Eugenia Lewicka.

Marszałek wyjeżdżał i wychodził poza terytorium wynajętej willi rzadko. Wszędzie towarzyszyła mu Eugenia. Ale zawsze dyskretnie, stojąc czy siedząc obok w przyzwoitej odległości. Pewnie na jego też prośbę Lepecki, którego zadaniem było napisać książkę „Marszałek Piłsudski na Maderze”, ani słowem nie tylko nie komentuje uczuć Naczelnika i młodej lekarki, ale i nawet o niej nie wspomina.

Eugenia wróciła z Madery wcześniej. Nawet nie chodziło o obowiązki czekające ją w pracy. Przecież wiadomo, Naczelnik Państwa Polskiego nie był osobą anonimową i kiedy przybył statkiem do Gdyni 29 III 1931 oczekiwali go nie tylko członkowie rządu, ale i rodzina. Przypuszczam, że chodziło o to, że Józef Piłsudski należał do całego narodu, był jego bohaterem, żywym pomnikiem i niewolnikiem własnej legendy. Już raz dał się narazić Polakom-katolikom – z pierwszą żoną Marią z Koplewskich, za pierwszym mężem Juszkiewiczową, z którym była w rozwodzie, ale nie kościelnym, zawarł ślub w Kościele ewangelickim. Ślub z Aleksandrą Szczerbińską w obrządku rzymsko-katolickim zawarł jesienią 1921 r., po śmierci Marii (nie dawała mu rozwodu). Tym samym pokazał swoją odwagę i niezależność, ale też to, że życie osobiste powinno być sprawą prywatną każdego. Był za życia blisko związany z niejedną kobietą, ale tylko z Aleksandrą miał dzieci, i to był jej najsilniejszy atut. Niejednokrotnie wyznawał zaufanym, że życie poświęcić mógłby tylko za matkę i swoje córeczki. Jego ostatnia ukochana Eugenia dzieci urodzić nie mogła i to był jej dramat osobisty.

Tragedia rozegrała się 27 VI 1931 r. w Instytucie Wychowania Fizycznego, czyli w miejscu, gdzie Lewicka pracowała. Podobno rano, jak zwykle, przyszła do pracy spokojna i radosna. Nic nie wróżyło nieszczęścia. Niestety, w salce przeznaczonej na wypoczynek dla pracowników znaleziono ją nieprzytomną, a przed nią szklankę z wodą, w której po ekspertyzie znaleziono… truciznę. Ze snu już się nie wybudziła, zmarła dwa dni później, zabierając tajemnicę do grobu. Mówiono i pisano, że widziano jak Aleksandra Piłsudska ją wcześniej odwiedziła. Bezustannie zadawano pytania bez odpowiedzi: „Było li to zdarzenie przy¬pad¬kowe, jakaś pomyłka?”, „Popełniła samobójstwo?”, „Została zgładzona?!”…

Myślę, że czasem jest lepiej czegoś nie wiedzieć. A śmierć każdego człowieka, w jakich okolicznościach by ona nie zaszła, wypada uszanować, jak to zrobiły przedwojenne Druskieniki. Po zgonie swojej nieodżałowanej lekarki ulicę Spokojną, przy której po raz pierwszy z Marszałkiem się spotkali, nazwano ulicą dr Eugenii Lewickiej. Cztery lata później, po śmierci Józefa Piłsudskiego nowo odkryte źródło zdrojowe nazwano Źródłem Marszałka. Na drewnianym domu lesistej Poganki umieszczono tablicę upamiętniającą, że tu w latach 1928-1930 mieszkał „przyjeżdżając na wywczasy”. Ten druskienicki dom jakże często jest nazywany willą, a przecież był prosty, z bali, przypominający chatę syberyjską, w której Marszałek mieszkał na zesłaniu. Zwiedzający go nie mogli się nadziwić, że w tak prymitywnych warunkach mieszkał najważniejszy człowiek II Rzeczypospolitej: skromne wyposażenie, metalowa żołnierska zastawa, niewielka lampka naftowa… Nie wszyscy wiedzieli, że w czasach, kiedy w Polsce była jeszcze moda na służących, on w swoim domu takiej nie zatrudniał, a pani marszałkowa, której tyle kobiet zazdrościło „materialnego dobrobytu”, sama prała i prasowała.

Aleksandra Piłsudska w swojej książce o Marszałku pt. „Wspomnienia” nawet nie raczyła napisać ani słówka o doktor Lewickiej, choć wtedy wezwana po raz pierwszy za jej obecności do źle czującego się męża uratowała mu życie. Prawdopodobnie nie zostałoby też i śladu po wspólnych zdjęciach Józefa i Eugenii, gdyby nie zadbali o to jej krewni i fakt, że do dziś dnia uchowały się one także na Maderze w lokalnym Muzeum Fotografii.

Nie ulega wątpliwości, że marszałkowa, kobieta umiejąca osiągać wyznaczone w życiu cele, nie zamierzała się dzielić mężem i ojcem swoich dzieci. Kiedy w swoim czasie zaborczo stanęła na drodze życiowej Marii z Koplewskich Piłsudskiej, była o 17 lat od niej młodsza. Teraz sama okazała się w skórze nieżyjącej już poprzedniczki, będąc o 14 lat starsza od Lewickiej. Bała się, że historia może się powtórzyć, że weźmie odwet. Okazała się jednak odporniejsza psychicznie od delikatnej i emocjonalnej Eugenii.

W latach 90-tych XX w. spotkałam się w Druskienikach z krewną doktor Lewickiej. W prezencie otrzymałam od niej pocztówkę-fotografię Marszałka z małymi córeczkami w Druskienikach z 1924 r. Podobno wcześniej należała do jej cioci, której śladami wówczas przyjechała. Trzymam ją jak relikwię. W czasie spaceru nad Niemnem zanotowałam kilka wypowiedzi. Między innymi oto tę: „Ciocia była łagodną, miłą, inteligentną, bardzo czułą i wyjątkowo subtelną osobą. Coraz mocniej schorowany i na oczach starzejący się Piłsudski darzył ją uczuciem wyjątkowym, bo zaufaniem i głęboką przyjaźnią. To rzadko się zdarza w starszym wieku. Był przecież od niej starszy o 29 lat. Ona miała być słonecznym uśmiechem nad jego grobem, bo swoją rychłą śmierć przeczuwał i o tym ze sobą nieraz rozmawiali. Ale zamiast słonecznego uśmiechu stała się jego wielkim, nieutulonym bólem. Odeszła z tego świata zaledwie zaczynając 35 wiosnę życia…”.

Trumna z ciałem śp. Eugenii Lewickiej była wystawiona w przycmentarnym kościele. Pani doktor, szeregowa obywatelka, nie pełniła żadnych oficjalnych funkcji urzędowych, dlatego dziwiła na pogrzebie obecność znanych polityków. Cenili zmarłą jako lekarza i człowieka, czy też zrobili to dla Marszałka? Na pogrzebie był m. in. obecny Aleksander Prystor, wilnianin, a wówczas premier Polski, bliski współpracownik Piłsudskiego, a prywatnie – ojciec chrzestny Wandzi Piłsudskiej, starszej córki Marszałka.

Józef Piłsudski przyszedł na pogrzeb prywatnie. Nie mogąc powstrzymać się od łez, był krótko. Swoje nieszczęście wolał przeżywać w samotności.

Wzruszam się… – powtarzam kolejny raz w ślad za Szymborską, a będąc w Warszawie staram się zajrzeć na cmentarz Stare Powązki, gdzie stojąc w 5 rzędzie kwatery 154 pochylam się nad skromnym nagrobkiem i kolejny raz odczytuję coraz mniej widoczny napis:

Ś.P.
EUGENJA LEWICKA
DOKTÓR MEDYCYNY
SŁONECZNEJ SIOSTRZE
BRAT

Liliana Narkowicz

Na zdjęciu: tablica na domie, w którym mieszkał Piłsudski na Maderze
Fot.
archiwum

<<<Wstecz