Wokół wyjazdów Józefa Klemensa Piłsudskiego do Druskienik (3)

Zajęcia ruchowe doktor Eugenii

Wzruszam się,
kiedy patrzę
na pięknych ludzi,
którzy już dawno
nie żyją –
nie żyją, a jednak
ciągle odrobinę są.

(Wisława Szymborska, „Koronkowe chusteczki”)

Lekarka Eugenia Lewicka (1896-1931) była fizjoterapeutką i prekursorką medycyny sportowej. Pochodziła z Czerkas na obecnej Ukrainie. Studiowała w Kijowie i w Warszawie. Praktykę odbyła pod okiem znanych profesorów warszawskich, z których jeden bezskutecznie proponował jej swój majątek, rękę i serce, drugi „wyjątkowo zdolną studentkę” polecił dyrektorowi uzdrowiska Druskieniki, gdzie w 1924 r. podjęła pracę w zakładzie leczniczym w charakterze lekarza fizjologa. Z miejsca została ochrzczona mianem „lekarki nowoczesnej”, gdyż na wzór krajów skandynawskich wprowadziła tu nowoczesne leczenie ruchem, powietrzem i słońcem. Aktywnie wspierała Towarzystwo Przyjaciół Druskienik i była członkiem Komitetu Redakcyjnego druskienickiej „Ondyny”, drukowanej w Polskiej Drukarni Kresowej w pobliskim Grodnie przy ul. Dominikańskiej 23.

Doktor Lewicka wielce zasłużyła się dla miasteczka zdrojowego nad Niemnem, tworząc placówkę leczniczą, jakiej nie było dotąd nie tylko w Druskienikach, ale i w całej Polsce. A mianowicie: Zakład Słoneczno-Powietrzny i Kuracji Sportowej. Założyła też Park Klimatyczny, w którym na specjalnych boiskach z wysoko usypanym piaskiem plażowym, wyposażonych w przyrządy gimnastyczne prowadziła zajęcia ruchowe dla osób różnej płci i wieku, także dla dzieci. Wykonywano ćwiczenia gimnastyczne na przyrządach i bez, bawiono się w gry ruchowe, budowano (starzy i młodzi) fortece z piasku, kopano dołeczki otoczone okopami piasku etc. Lokalna prasa z epoki donosiła, że nie tylko wycieczkowicze, ale i wysocy urzędnicy państwowi, odwiedzali Druskieniki „celem zwiedzenia urządzeń kąpieli słonecz¬no-powietrznych i zapoznania się z metodami pracy w dziedzinie wychowania fizycznego, jaka tam jest prowadzona”.

Za Lewickiej i pobytów Józefa Piłsudskiego rozwijały się Druskieniki nader prężnie. Między innymi bardzo aktualne były tu wówczas sprawy nie tylko rozwoju lecznictwa (rozszerzenie pomieszczeń przeznaczonych na kąpiele i zabiegi borowiną, urządzenie sali operacyjnej etc.), ale i nowych wierceń, sporządzenia pomiarów zdrojowiska i rozbudowa miasteczka w najbliższej przyszłości. Zajmowały się tym m. in. Magistrat, Zarząd Zdrojowiska Druskieniki, Komisja Zdrojowa, Towarzystwo Przyjaciół Druskienik i Rada Naukowa jako organ doradczy w zakresie spraw naukowych i naukowo praktycznych, dotyczących życia i rozwoju miasteczka.

Pod koniec lat 20. XX w. pracowano nad tym, aby druskienicka „stacja klimatyczna” mogła przyjmować kuracjuszy także zimą. Powiększyć ich liczbę planowano, rozbudowując infrastrukturę okolicy, a w samych Druskienikach z myślą o przyjezdnych zwiększyć ilość rozrywek i zajęć hobbystycznych. Od 21 sierpnia trwał w okolicy sezon polowań na ptactwo wodne „czyniące poważne spustoszenie wśród ryb”. Przeważnie polowano na czaple i bekasy. Natomiast od połowy sierpnia do pierwszych dni września trwał sezon rybołówstwa. Zachęcano miłośników tej atrakcji do łapania ryb w Niemnie i okolicznych jeziorach.

Druskieniki uchodziły w międzywojniu nie tylko za miejsce kuracyjno-rozrywkowe, ale i nader dogodne dla racjonalnego wychowania fizycznego. Wyjątkowo łagodny klimat, lasy sosnowe, bliskość Niemna i nadzwyczajna przepuszczalność gleby decydowały o dobroczynnym wpływie na samopoczucie. Dodatkowe walory jej wody, solanki chloro-bromowe z niewielką ilością wapnia, magnesu, potasu i krzemu, a śladową obecnością żelaza i glinu czyli aluminium. Wyjazdy w te strony polecano na dolegliwości żołądkowe, choroby nerwowe, wyczerpanie. Między innymi, to właśnie Eugenia Lewicka jako pierwsza zwróciła uwagę, że będące atrakcją klientów zdrojowiska kąpiele kaskadowe nie powinny być jedynie ciekawym urozmaiceniem pobytu kuracyjnego, lecz powinny stać się cennym zabiegiem leczniczym.

Doktor Lewicka po raz ostatni figuruje w spisie lekarzy druskienickich w lipcu/sierpniu 1930 r. Wtedy to na 35 lekarzy, w tym 3 stomatologów, przypadały zaledwie trzy kobiety. Lewicka jako „lekarz sezonowy prowadzący w zdrojowisku kąpiel słoneczno-powietrzną”, Halina Wasilewska kierująca w łazienkach oddziałem hydropatycznym i Maria Ritter-Andrejewa, dentystka. Lewicka prowadziła też praktykę prywatną. Finansowo była kobietą niezależną, co w tamtych czasach zdarzało się rzadko.

Marszałek spotkał w Druskienikach lekarkę, leczniczym metodom której wreszcie był w stanie zaufać, ale też na swojej drodze życia spotkał ostatnią miłość. Trudno powiedzieć, czy łączyło ich wyjątkowe pokrewieństwo dusz, ale z pewnością Eugenia była osobą, z którą on, zwykle zamknięty i nieufny, od razu znalazł wspólny język. Rozumieli się doskonale, gadali ochoczo, dzielili się spostrzeżeniami i sekretnymi myślami, godzinami spacerowali. Coraz bardziej dające o sobie znać lata, rosnąca odpowiedzialność i coraz większa popularność bardzo Marszałka męczyły. Marzył być wolnym niczym ptak i chyba właśnie tak czuł się nad spokojnie płynącym Niemnem, w borach druskienickich, u boku młodej, inteligentnej dziewczyny. Wrażliwa, zawsze spokojna i opanowana, swoją delikatną urodą i blond włosami przypominała mu boginkę, miejscowe legendy, które tak bardzo lubił, a nawet zapisywał.

Pewnie bezwolnie przyczyniła się ku temu również wiosna, kiedy przyroda budzi się do życia, a człowiek jest bardziej otwarty na uczucia. Pewnej nocy (1924), przebywając na terenie Druskienik z żoną i córeczkami, poczuł się bardzo źle. Posłano ordynansa po osobistego lekarza Marszałka. Niestety, nie zastano go na miejscu. Pełniąca wówczas w lecznicy nocny dyżur młoda lekarka przybyła niezwłocznie. Nie tylko przyniosła choremu ulgę w cierpieniu, ale i zabawiła rozmową, w tym o książkach, które tak cenił. Tą lekarką była Lewicka. I do jej tragicznej śmierci wkrótce będzie o nich, jako niecodziennej parze, mówić cała Polska. Już w następnym roku Piłsudski przyjedzie do Druskiennik kilkakrotnie i na dodatek sam.

Z pewnością starzejącego się Marszałka urzekła nie tylko młodość i oczytanie lekarki, ale i jej aktywność zawodowa i społeczna. Chciała być pożyteczną, chciała coś sensownego zrobić dla Druskienik i pacjentów. Co roku „na terenach kąpieli powietrzno-słonecznych”, gdzie faktycznie co roku, w ramach atrakcji, wznoszono nowe urządzenia sportowe, organizo¬wała doroczne towarzyskie zawody sportowe, w których obok zawodowych sportowców i hobbystów brali udział jej kuracjusze. Na tymże terenie pod jej egidą Towarzystwo Przyjaciół Druskienik organizowało o godz. 17 towarzyskie gry sportowe, spośród których największym powodzeniem cieszyła się siatkówka. Towarzystwo to co czwartek organizowało wycieczki po okolicy (Rotnica, Rajgród, Wiciuny etc.), do których czasem dołączała się również pani doktor. Podczas wędrówek reklamowała zdrowy tryb życia wiążący się z ruchem na świeżym powietrzu i zachęcała do kąpieli leczniczych.

Kryte łazienki druskienickie oferowały kąpiele I i II klasy: borowinowe, higieniczne, kaskadowe i solankowe, ale także „na dwie kończyny, na rękę lub na nogę”. Można było wziąć zabieg hydropatyczny albo okład borowinowy „w ogólnej kabinie” i „z dostawką do domu”, ale też zafundować sobie lampy kwarcowe i fioletowe, oraz „szafki świetlne całkowite i do połowy”, „masaż częściowy i całkowity”. Najtańsza z kąpieli była kaskadowa – 50 groszy, najdroższa borowinowa całkowita – 6,50 złotych. Ta sama kąpiel „do połowy” była tańsza tylko o 1 złotówkę. Droga też była kąpiel kwasowęglowa – 5,80 złotych. Powietrzno-słoneczna sezonowa karta wstępu kosztowała 25 złotych, ze zniżką – 15 złotych. Bilety ulgowe przysługiwały m. in. młodzieży, wojskowym, urzędnikom bankowym i pocztowo-telegraficznym, lekarzom i ich rodzinom.

Kraj, który z górą 100 lat był pod zaborami i który przeżył tyle wojen, musiał mieć społeczeństwo zdrowe fizycznie. Sportowi poświęcano między wojnami wielką uwagę i stwarzano wszelkie warunki ku temu, by społeczeństwo dbało o zdrowie. W sezonie do Druskienik i okolic przybywały pieszo liczne zastępy harcerskie i turyści. Co roku organizowano w Druskienikach biegi, wyścigi kolarskie i turnieje tenisowe, na które zjeżdżała się cała Polska. Były uroczyste akademie, dyplomy, nagrody i sute poczęstunki. Na przykład latem 1930 roku w turnieju tenisowym o mistrzostwo Druskienik wzięło udział 20 osób. Panowie grali osobno, panie osobno. A trzecia nagroda była ustalona dla grających parami, czyli dla par męsko-damskich, niekoniecznie małżeństw.

Od 1928 r. doktor Lewicka pracuje w nowo powstałym Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego w Warszawie, przy obecnej ul. Marymonckiej 34, kształcącym nauczycieli wychowania fizycznego dla szkół, uczelni i wojska. Piłsudski mający siedzibę w Belwederze mieszkał (dwa pokoje) przy Alejach Ujazdowskich. Rodzina jego mieszkała w podwarszawskim Sulejówku, dokąd przyjeżdżał na weekendy, ale nie wszystkie. Latem nie przestaje wyjeżdżać do Druskienik, Lewicka również. Z powodu coraz większych problemów zdrowotnych Marszałek zdecydował się wyjechać na portugalską wyspę Madera, słynącą ze swego wyjątkowego klimatu. 15 grudnia 1930 udał się tam przez Wiedeń, Bordeaux i Lizbonę. Był to najdłuższy w życiu wyjazd kuracyjny Marszałka, trwał 3,5 miesiąca. W kufrach razem przyjechały mapy, książki, karty i szachy. A nieodzowny mundur był noszony w świątek i piątek, niezależnie od pogody.

Marszałek oficjalnie wyjechał ze swoim lekarzem osobistym i zaufanym przyjacielem Marcinem Woyczyńskim oraz znanym podróżnikiem i pisarzem Mieczysławem Lepeckim. Tego ostatniego „dosztukował” wicepremier Józef Beck, zamawiając książkę z pobytu Piłsudskiego na tej egzotycznej i mało dostępnej wówczas dla Polaków wyspie. Prywatnie, a więc nie za pieniądze rządu, Marszałkowi towarzyszyła doktor Eugenia.

Wbrew namowom i oczekiwaniom ziomków Piłsudski nie zamieszkał w „Reids”, jednym z najpiękniejszych, najbardziej znanym na świecie hotelu, cudownie położonym (na skalnym urwisku nad Atlantykiem, w otoczeniu tropikalnego ogrodu), istniejącym na wyspie od 1891 r., którego gośćmi m. in. byli: Karol I Habsburg, Winston Churchill czy pisarz George B. Shaw. Zamieszkał w zacisznej willi „Quinta Bettencourt”, otoczonej pięknym ogrodem z palmami, gdzie stale przesiadywał zachwycając się fuksją, strelicją i azalią, nie mogąc się nadziwić, że takie duże rozmiary mogą osiągać kwiaty, a nawet kwitną całe drzewostany. W liście do córek pisał: „Kwitną drzewa, tego ja znosić nie mogę, bo żeby kwiaty to niech sobie, ale żeby całe duże drzewo (…). Ja wiecie tego nie lubię, żeby komukolwiek, a tym bardziej mnie, rozum do góry nogami przewracało”.

(Cdn.)

Liliana Narkowicz

Na zdjęciu: doktor Lewicka – wrażliwa, zawsze spokojna i opanowana swoją delikatną urodą przypominała Marszałkowi boginkę
Fot.
domena publiczna

<<<Wstecz