„Ojcowizna” nagrała utwór z pieśniarką Ireną Tarejlis

Jechałem przez lasy

Pieśń jako sposób na życie? Dlaczego nie!? Przecież towarzyszy człowiekowi od najmłodszych lat, porywa w dal, wyzwala wszystko, staję nagle bezradny i zagubiony i dziwię się, że nie rozpadam się na kawałki albo nie wzlatuję jak balon w wieczorne niebo – zauważa poetycko Remarque. A sens tego wyznania potwierdza Irena Tarejlis.

W duszy pieśniarki zamieszkuje niezliczona ilość piosenek, pieśni, melodii, wychylających się czasem na chwilę, by pocieszyć, rozweselić albo opowiedzieć o losach innych.

Urodzona w 1930 roku niemal całe życie spędziła w tym samym miejscu, niemal – bo od pewnego czasu mieszka u córki, ale dusza pozostała w Stakincach. Tu się urodziła, tu stawiała pierwsze kroki, przeżywała radości i smutki, tu wspólnie z mężem wychowywała troje dzieci (syn Władysław ku nieutulonej boleści rodziców zmarł). Tu rodziły się pieśni...

Unosiły się wraz z wiatrem po okolicznych łąkach, plątały w koronach drzew najpierw śpiewane przez babcię, potem przez małą Irenkę.

– Jako jedyne dziecko swoich rodziców musiałam paść krowy, nie podobało mi się to zajęcie, więc siadałam czasem nad rzeczką, do wody kapały moje łzy, a ja ocierałam je i śpiewałam o doli innych dziewcząt. Bo te pieśni często pisało samo życie – wspomina pani Irena.

Pierwszych piosenek uczyła wnuczkę babcia, a ponieważ zdolna i rezolutna dziewczynka miała bardzo dobrą pamięć w lot zapamiętywała słowa i melodie.

– Nie miałam nigdy problemu z zapamiętaniem piosenek, nawet jeśli to było dziesięć zwrotek. Zresztą do dziś nie muszę korzystać z tekstów, prawie wszystko znam na pamięć. Wystarczyło, że raz usłyszałam piosenkę, a ona już znalazła miejsce w mojej głowie. Później w zależności od okoliczności wydobywałam odpowiednie. Śpiewałam w domu, na weselach, na pogrzebach – wszędzie tam, gdzie potrzebna była pieśń – opowiada wileńska śpiewaczka z nutką nostalgii w głosie.

Pieśń to życie

Oprócz pieśni rodzących się z obrzędu, we wsiach, a zwłaszcza w zaściankach szlacheckich brzmią często piosenki ułożone z potrzeby serca zakochanego na wesoło, czy na smutno, śpiewki o Jasiu i Kasi, o malinach (…) o tęsknocie za ukochanym, o niedoli sierocej... – napisał Tadeusz Łopalewski w opracowaniu „Między Niemnem a Dźwiną”. Pani Irena potwierdza, że dawniej śpiewano niemal bez przerwy. Każdy pretekst był dobry, żeby się spotkać i zaśpiewać. Jej samej pieśń towarzyszyła przez całe życie. W piosence dzieliła z żołnierzami wojenny los, choć była wtedy dzieckiem. Pąki białych róż rozkwitają jej do dziś. Śpiewała dzieciom przy kołysce. Na weselach sadzano ją przy asystentach, bo nikt nie znał tylu przyśpiewek. Pieśnią odprowadzała w ostatnią drogę wielu znajomych i nieznajomych. Śpiewała z potrzeby serca nie dla zarobku czy rozgłosu. Jest prawdziwą skarbnicą przeszłości zaklętej w piosenkach. Jej przekaz jest bardzo wyraźny – dzięki pieśniom żyje się lżej.

– Kiedy jest smutno, dotknie jakaś boleść, najlepiej to wyśpiewać, robi się człowiekowi lżej na duszy, świat nie jest taki przerażający, łatwiej się podźwignąć. Bo te słowa rodzą się z wszystkich przeżyć i emocji – opowiada pani Irena, która w muzyce ludowej odnajdowała spokój i ład, w przeciwieństwie do trudnego życia wypełnionego ciężką pracą na gospodarstwie. Nad rzeczką, co bystro płynie, młoda sierota siedziała, a z oczy młodej sieroty łzy na murawę spadały – tę pieśń śpiewa dziś najczęściej i słowa tej pieśni w symboliczny sposób puentują dotychczasowe życie pozostawione w Stakincach, gdzie teraz syn buduje nowy dom...

Ojcowizna w plenerze

Zespół „Ojcowizna” odkrył Irenę Tarejlis i postanowił skorzystać z niepowtarzalnego, bogatego zasobu śpiewaczki. Kierowniczka Wioletta Leonowicz tłumaczy, że już od dłuższego czasu odwiedzała panią Irenę, nagrywała piosenki, których nikt już nie śpiewa.

– Jesteśmy nowym zespołem, ale z uwagi na to, że jako weterani „Wileńszczyzny” przez lata nasiąkaliśmy kulturą ludową, po śmierci naszego mentora, Gabriela Jana Mincewicza, odkryliśmy, że drzemią w nas wielkie pokłady miłości do pieśni, tradycji i folkloru. Nie chcieliśmy jednak powtarzać repertuaru innych zespołów, dlatego wyszukujemy w okolicy śpiewaków i rozmawiamy z nimi, nagrywamy piosenki – opowiada kierowniczka „Ojcowizny”.

W niedzielne popołudnie, 5 sierpnia, w gościnnej zagrodzie Haliny i Wiktora Błażewiczów zrobiło się barwnie i... ludowo. W otoczeniu przepięknej przyrody, przy szemrzącym potoku rozlokowały się kamery „Wilnoteki” a na planie tancerze, chórzyści i kapela czuli się jak prawdziwi aktorzy. Nagrywano bowiem teledysk do piosenki „Jechałem przez lasy” wspólnie wykonanej z panią Ireną.

Obrazek niczym z „wsi spokojnej, wsi wesołej” – tak najkrócej można opisać to, co działo się na planie zdjęciowym. A jeżeli dodać do tego atmosferę radości i przyjaźni jaka panuje między zespolakami – to wychodzi sielska i anielska „Ojcowizna”.

Podnosić poprzeczkę

Po pierwszych niepokojach i trudnościach, „Ojcowizna” znalazła już swoje miejsce w panteonie zespołów na Wileńszczyźnie i określiła swoją tożsamość. Dzięki wsparciu Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”, dotacji europosła, przewodniczącego AWPL-ZChR Waldemara Tomaszewskiego, a także mer rejonu wileńskiego Marii Rekść uszyte zostały nowe stroje, zakupiono buty dla tancerzy. Prezentują się więc pięknie i okazale, a w dodatku ambicje nie pozwalają poprzestać na tym, co już umieją. Pieśń wykonywana z Ireną Tarejlis brzmi na... 5 głosów. Wygląda na to, że możemy spodziewać się miłych niespodzianek na koncertach, o które już proszą miłośnicy i fani zespołu.

Monika Urbanowicz

Na zdjęciach: sielski obrazek ilustruje nową piosenkę „Ojcowizny”;
Irena Tarejlis jest skarbnicą przeszłości zaklętej w pieśniach
Fot.
Marian Dźwinel

<<<Wstecz